Powiedzmy sobie szczerze: komiksy disneyowskie postrzegane są jako mało wyrafinowana rozrywka dla najmłodszych. Takiemu przekonaniu, świadomie bądź nie, sprzyjają dodatkowo wydawcy. Rzadko kiedy decydują się na kroki, mające na celu podniesienie rangi tychże publikacji, co w najgorszym wypadku poszerzyłoby grono odbiorców. Prawdopodobnie nie zdają sobie do końca sprawy z potencjału drzemiącego w tych niepozornych historyjkach. Z drugiej zaś strony - rynek wydawniczy, przynajmniej w Polsce, nie należy do najstabilniejszych, wiec uzasadnione są pewne obawy o nadwyrężenie kury znoszącej złote jajka.
Na rodzimym rynku od lat funkcjonują cyklicznie wydawane magazyny i zbiory komiksów, poswięcone disneyowskiemu uniwersum. Wsrod nich niekwestionowanym numerem jeden jest bez watpienia "Kaczor Donald", ukazujący się [obecnie co tydzień] w nakładach przekraczających ludzkie pojęcie. Pomimo tak ogromnego i niezachwianego sukcesu, na palcach jednej ręki można wyliczyć prestiżowe wydania. Takie, które potencjalnemu nabywcy sygnalizują, iż zawartość z jakiegoś powodu zasługuje na wyróżnienie w postaci lepszego papieru, powiększonego formatu czy twardej oprawy.
Niedawno Egmont uraczyl nas zbiorem "Życie i czasy Sknerusa McKwacza". Niestety, do sprzedaży po raz kolejny trafila publikacja pozbawiona walorów estetycznych. Komiks wydrukowano na śliskim papierze, co może miałoby jakiś wpływ na postrzeganie całości, gdyby nie fakt, iż gramaturą nie dorównuje nawet temu z książki telefonicznej. Okładka nie jest nawet usztywniana. To zdecydowanie najdelikatniejszy komiks, z jakim miałem kiedykolwiek do czynienia. Takie potraktowanie materii, świadczy o czysto zarobkowym podejściu wydawcy, który postanowił zaoszczędzić na czym tylko się da. Pod taką postacią, "Życie i czasy..." nie mają szansy pretendować do miana pozycji z wyższej półki, a żadne skromniejsze określenie nie byłoby w tym przypadku adekwatne.
Nie wypada kwestionować zasadności przyznania Nagrody Eisner'a, którą "Życie i czasy..." otrzymaly w 1995 roku. Czymże komiks ten zaslużył na tak szczególną gratyfikację? Przede wszystkim, na tle setek pojedynczych historii jest czymś monumentalnym. W tej dwunastoodcinkowej serii ukazano barwną biografię Sknerusa McKwacza, podejmując jednocześnie udaną próbę uporządkowania kaczego uniwersum - z historią fikcyjnego miasta Kaczogrodu i genealogią postaci włącznie. Efekt okazał się oszałamiający i aż trudno uwierzyć, że tego trudnego zadania podjęła się jedna osoba. Jeśli kogoś zastnawiało, jak Sknerus zapracował na swoją fortunę, skąd wzięli się Bracia Be i z czego wynika daleki od ideału charakter Donalda, to właśnie ten zbiór ma za zadanie udzielić odpowiedzi. Całość powstawała przy współpracy z Egmontem [głównem wydawcą disneyowskim w Europie], więc ciężko dopatrzeć się dwuznaczności i niedopowiedzeń, a jeśli jakieś wynikły, z pewnością doczekały się juz poprawek lub uaktualnień.
A co, jeśli czytelnik pozostaje oporny wobec pozornie infantylnych historii? Wówczas powinien mieć na uwadze, że "Życie i czasy..." to przede wszystkim doskonała opowieść awanturnicza, która mimo łagodnej konwencji nie ustępuje w niczym mistrzom gatunku. Każdy tomik opowiada o innym przedsięwzięciu Sknerusa. Nie trudno się domyślić, że chodzi o liczne podróże podyktowane silną potrzebą wzbogacenia się. Nie ma podróży bez przygod, przynajmniej w komiksach. Sknerus to postać, która mniej i bardziej szczęśliwe zdarzenia przyciągała niczym magnes, a i bez tego ciężka dola dorobkiewicza zwykła rzucać kłody pod nogi. Stąd częste zmagania z oszustami, bandytami, kataklizmami, a nawet klątwami Voodoo [w polskim tłumaczeniu "Wudu", co moim zdaniem wygląda gorzej, bo nie tak złowieszczo]. Na kolejnych planszach opowieści, skonfrontowany z nieustającymi przeciwnościami losu kaczor, w ujmujący sposób ujawnia oblicze bohatera bezkompromisowego i uparcie dążącego do celu. Wiemy już, że częstokroć nadludzki [nadkaczy] wysiłek opłacił się i zaowocował słynnm skarbcem. Jednak droga była kręta i ponura, a pewnym punkcie wręcz kryzysowa. Sknerusa dopadło coś o wiele gorszego niż czyhające tu i ówdzie niebezpieczeństwa. To chyba odpowiedni moment, by nadmienić, że w "Życiu i czasach..." poruszono też kwestię prawdziwej śmierci, rozprawiając się tym samym ze stereotypem stałej infantylności w tego typu komiksach.
Pozwoliłem sobie wspomnieć o mrocznym pierwiastku fabuły, lecz zapewniam, że w gruncie rzeczy mamy do czynienia z historią radosną i przepełnioną humorem każdego typu, z przewagą gagów, które często mają miejsce w kilku płaszczyznach naraz. A więc niebanalny, wielowątkowy scenariusz, akcja na każdym kroku, dymki wypełnione po brzegi i inteligenty humor, a do tego barwne postacie oraz drugie dno dla osób poszukujących morałow, dobrych rad i recepty na życie. Wszystko to osadzone w kaczym świecie i kapitalnie rozrysowane przez mistrza Keno Don Hugo Rose. To właśnie dzięki temu człowiekowi "Życie i czasy Sknerusa McKwacza" są tym, czym są. Swój wielki sukces seria na pewno w dużej mierze zawdziecza rysunkom, które wśród disneyowskich autorów nie mają sobie równych. Don Rosa detronizuje nawet legendarnego rysownika Carla Barksa, stworzyciela Kaczora Donalda i w dalszym ciągu najpłodniejszego twórcę komiksów osadzonych w kaczych realiach.
Jak rysuje Don Rosa? Wyobraźmy sobie połączenie kreślarskiej dokładności Katsuhiro Otomo, z liniowaniem Roberta Crumba i natłokiem szlaczkowej ornamentyki Moebiusa. Oto on. Człowiek niezwykle przywiązany do detali i dbający o to, by każdy element kadru, czy to moneta, czy kamyczek, miał własną tożsamośc. Ciekawa jest też technika cieniowania, jaką stosuje. W myśl powiedzenia "Jeżeli chcesz, żeby coś było dobrze zrobione, zrób to sam.", stara się, by inker nie miał już nic do dodania. Zamiast całościowego wypełniania tuszem, nakłada swoje kreseczki, cienkie, rysowane blisko siebie i zawsze idealnie dopasowane do rozmiarów cieniowanego fragmentu. Don Rosa posługuje się bardzo charakterystycznym stylem, równie atrakcyjnym warsztatowo, co wizualnie. Plansz, jakie oglądamy w "Życiu i czasach..." na pewno nie stworzono na kolanie. Z pewnością była to długa i ciężka praca i aż dziw bierze, że nie widać w tym wszystkim uproszczeń, które możnaby śmiało zaakceptować z troski o zdrowie psychiczne rysownika.
Poza tym, Don Rosa to facet z klasą, o czym świadczy między innymi głośny konflikt z Egmontem. Twórca obraził się na wydawnictwo za komputerowe podkolorowywanie jego rysunkow, a także stosowanie nieprzyzwoitej kompresji i zbyt dużego skalowania. Zastrajkował. Taka postawa świadczy o niezależności i zdrowym podejściu do własnego rzemiosła. Nawet legendarny Moebius nie potrafił stanowczo zaprotestować, gdy na potrzeby którejś z kolei reedycji ocenzurowano "Incala" i zmieniono cały koncept kolorystyczny. A propos kolorów. "Życie i czasy..." reprezentują pod tym względem stara szkołę, nie ma więc mowy o natłoku płynnych przejś tonalnych rodem z Photoshopa. Jedynie po reprodukcjach grafik z okładek [szkoda, że nie wszystkich] widać obróbkę komputerową, ale da się z tym żyć.
Na zakończenie oczywista rekomendacja, jako że mamy do czynienia z wydawniczym czarnym koniem tego roku. Ogromna szkoda, że komiks, będący pierwszym tomem nowej serii "Komiksy z Kaczogrodu" wydano tak niechlujnie i w celach czysto zarobkowych. Ani Don Rosa, ani opowieść nie zasługują na takie traktowanie. Czynnikiem zachęcającym do zakupu jest niewątpliwie niska cena - 19,99 PLN. Jeśli tylko pogodzimy się z broszurowym charakterem tej publikacji, za równowartość dwóch paczek papierosów otrzymamy komiks, który powinien sprostać oczekiwaniom nawet najbardziej wyrafinowanego gustu. O ile tylko damy szanse Sknerusowi i pozostałym kaczkom.
Na rodzimym rynku od lat funkcjonują cyklicznie wydawane magazyny i zbiory komiksów, poswięcone disneyowskiemu uniwersum. Wsrod nich niekwestionowanym numerem jeden jest bez watpienia "Kaczor Donald", ukazujący się [obecnie co tydzień] w nakładach przekraczających ludzkie pojęcie. Pomimo tak ogromnego i niezachwianego sukcesu, na palcach jednej ręki można wyliczyć prestiżowe wydania. Takie, które potencjalnemu nabywcy sygnalizują, iż zawartość z jakiegoś powodu zasługuje na wyróżnienie w postaci lepszego papieru, powiększonego formatu czy twardej oprawy.
Niedawno Egmont uraczyl nas zbiorem "Życie i czasy Sknerusa McKwacza". Niestety, do sprzedaży po raz kolejny trafila publikacja pozbawiona walorów estetycznych. Komiks wydrukowano na śliskim papierze, co może miałoby jakiś wpływ na postrzeganie całości, gdyby nie fakt, iż gramaturą nie dorównuje nawet temu z książki telefonicznej. Okładka nie jest nawet usztywniana. To zdecydowanie najdelikatniejszy komiks, z jakim miałem kiedykolwiek do czynienia. Takie potraktowanie materii, świadczy o czysto zarobkowym podejściu wydawcy, który postanowił zaoszczędzić na czym tylko się da. Pod taką postacią, "Życie i czasy..." nie mają szansy pretendować do miana pozycji z wyższej półki, a żadne skromniejsze określenie nie byłoby w tym przypadku adekwatne.
Nie wypada kwestionować zasadności przyznania Nagrody Eisner'a, którą "Życie i czasy..." otrzymaly w 1995 roku. Czymże komiks ten zaslużył na tak szczególną gratyfikację? Przede wszystkim, na tle setek pojedynczych historii jest czymś monumentalnym. W tej dwunastoodcinkowej serii ukazano barwną biografię Sknerusa McKwacza, podejmując jednocześnie udaną próbę uporządkowania kaczego uniwersum - z historią fikcyjnego miasta Kaczogrodu i genealogią postaci włącznie. Efekt okazał się oszałamiający i aż trudno uwierzyć, że tego trudnego zadania podjęła się jedna osoba. Jeśli kogoś zastnawiało, jak Sknerus zapracował na swoją fortunę, skąd wzięli się Bracia Be i z czego wynika daleki od ideału charakter Donalda, to właśnie ten zbiór ma za zadanie udzielić odpowiedzi. Całość powstawała przy współpracy z Egmontem [głównem wydawcą disneyowskim w Europie], więc ciężko dopatrzeć się dwuznaczności i niedopowiedzeń, a jeśli jakieś wynikły, z pewnością doczekały się juz poprawek lub uaktualnień.
A co, jeśli czytelnik pozostaje oporny wobec pozornie infantylnych historii? Wówczas powinien mieć na uwadze, że "Życie i czasy..." to przede wszystkim doskonała opowieść awanturnicza, która mimo łagodnej konwencji nie ustępuje w niczym mistrzom gatunku. Każdy tomik opowiada o innym przedsięwzięciu Sknerusa. Nie trudno się domyślić, że chodzi o liczne podróże podyktowane silną potrzebą wzbogacenia się. Nie ma podróży bez przygod, przynajmniej w komiksach. Sknerus to postać, która mniej i bardziej szczęśliwe zdarzenia przyciągała niczym magnes, a i bez tego ciężka dola dorobkiewicza zwykła rzucać kłody pod nogi. Stąd częste zmagania z oszustami, bandytami, kataklizmami, a nawet klątwami Voodoo [w polskim tłumaczeniu "Wudu", co moim zdaniem wygląda gorzej, bo nie tak złowieszczo]. Na kolejnych planszach opowieści, skonfrontowany z nieustającymi przeciwnościami losu kaczor, w ujmujący sposób ujawnia oblicze bohatera bezkompromisowego i uparcie dążącego do celu. Wiemy już, że częstokroć nadludzki [nadkaczy] wysiłek opłacił się i zaowocował słynnm skarbcem. Jednak droga była kręta i ponura, a pewnym punkcie wręcz kryzysowa. Sknerusa dopadło coś o wiele gorszego niż czyhające tu i ówdzie niebezpieczeństwa. To chyba odpowiedni moment, by nadmienić, że w "Życiu i czasach..." poruszono też kwestię prawdziwej śmierci, rozprawiając się tym samym ze stereotypem stałej infantylności w tego typu komiksach.
Pozwoliłem sobie wspomnieć o mrocznym pierwiastku fabuły, lecz zapewniam, że w gruncie rzeczy mamy do czynienia z historią radosną i przepełnioną humorem każdego typu, z przewagą gagów, które często mają miejsce w kilku płaszczyznach naraz. A więc niebanalny, wielowątkowy scenariusz, akcja na każdym kroku, dymki wypełnione po brzegi i inteligenty humor, a do tego barwne postacie oraz drugie dno dla osób poszukujących morałow, dobrych rad i recepty na życie. Wszystko to osadzone w kaczym świecie i kapitalnie rozrysowane przez mistrza Keno Don Hugo Rose. To właśnie dzięki temu człowiekowi "Życie i czasy Sknerusa McKwacza" są tym, czym są. Swój wielki sukces seria na pewno w dużej mierze zawdziecza rysunkom, które wśród disneyowskich autorów nie mają sobie równych. Don Rosa detronizuje nawet legendarnego rysownika Carla Barksa, stworzyciela Kaczora Donalda i w dalszym ciągu najpłodniejszego twórcę komiksów osadzonych w kaczych realiach.
Jak rysuje Don Rosa? Wyobraźmy sobie połączenie kreślarskiej dokładności Katsuhiro Otomo, z liniowaniem Roberta Crumba i natłokiem szlaczkowej ornamentyki Moebiusa. Oto on. Człowiek niezwykle przywiązany do detali i dbający o to, by każdy element kadru, czy to moneta, czy kamyczek, miał własną tożsamośc. Ciekawa jest też technika cieniowania, jaką stosuje. W myśl powiedzenia "Jeżeli chcesz, żeby coś było dobrze zrobione, zrób to sam.", stara się, by inker nie miał już nic do dodania. Zamiast całościowego wypełniania tuszem, nakłada swoje kreseczki, cienkie, rysowane blisko siebie i zawsze idealnie dopasowane do rozmiarów cieniowanego fragmentu. Don Rosa posługuje się bardzo charakterystycznym stylem, równie atrakcyjnym warsztatowo, co wizualnie. Plansz, jakie oglądamy w "Życiu i czasach..." na pewno nie stworzono na kolanie. Z pewnością była to długa i ciężka praca i aż dziw bierze, że nie widać w tym wszystkim uproszczeń, które możnaby śmiało zaakceptować z troski o zdrowie psychiczne rysownika.
Poza tym, Don Rosa to facet z klasą, o czym świadczy między innymi głośny konflikt z Egmontem. Twórca obraził się na wydawnictwo za komputerowe podkolorowywanie jego rysunkow, a także stosowanie nieprzyzwoitej kompresji i zbyt dużego skalowania. Zastrajkował. Taka postawa świadczy o niezależności i zdrowym podejściu do własnego rzemiosła. Nawet legendarny Moebius nie potrafił stanowczo zaprotestować, gdy na potrzeby którejś z kolei reedycji ocenzurowano "Incala" i zmieniono cały koncept kolorystyczny. A propos kolorów. "Życie i czasy..." reprezentują pod tym względem stara szkołę, nie ma więc mowy o natłoku płynnych przejś tonalnych rodem z Photoshopa. Jedynie po reprodukcjach grafik z okładek [szkoda, że nie wszystkich] widać obróbkę komputerową, ale da się z tym żyć.
Na zakończenie oczywista rekomendacja, jako że mamy do czynienia z wydawniczym czarnym koniem tego roku. Ogromna szkoda, że komiks, będący pierwszym tomem nowej serii "Komiksy z Kaczogrodu" wydano tak niechlujnie i w celach czysto zarobkowych. Ani Don Rosa, ani opowieść nie zasługują na takie traktowanie. Czynnikiem zachęcającym do zakupu jest niewątpliwie niska cena - 19,99 PLN. Jeśli tylko pogodzimy się z broszurowym charakterem tej publikacji, za równowartość dwóch paczek papierosów otrzymamy komiks, który powinien sprostać oczekiwaniom nawet najbardziej wyrafinowanego gustu. O ile tylko damy szanse Sknerusowi i pozostałym kaczkom.
PR
Kalendarz
10 | 2024/11 | 12 |
S | M | T | W | T | F | S |
---|---|---|---|---|---|---|
1 | 2 | |||||
3 | 4 | 5 | 6 | 7 | 8 | 9 |
10 | 11 | 12 | 13 | 14 | 15 | 16 |
17 | 18 | 19 | 20 | 21 | 22 | 23 |
24 | 25 | 26 | 27 | 28 | 29 | 30 |
Kategorie
Nekrolog
Komentarze
[06/27 Mloda]
[03/14 BZY]
[03/14 w_m]
[11/24 BZY]
[11/24 Morden]
Najnowsze
(10/03)
(09/01)
(08/31)
(08/14)
(07/04)
Trackback
Profile
性別:
非公開
Słaba wyszukiwarka
Najstarsze
(11/01)
(11/01)
(11/11)
(11/11)
(11/30)
Rzucono shurikenów
Analiza