Krotko. Niedawno sprawilem sobie kabel RGB do Mega Drive II. Sposrod dwoch sensownych ofert na eBay, zdecydowalem sie na zakup od ludzi dzialajacych pod szyldem The Sinclair Shop / Retro Computer Shack. Zalezalo mi na naprawde porzadnym przewodzie wykonanym profesjonalnie. Z opisu wynikalo, ze maja dokladnie to, czego potrzebuje. Po chwili zastanowienia zlozylem zamowienie. Pozostalo tylko czekac na przesylke.
Kabel dotarl bardzo szybko. Rownie szybko zabralem sie za rozpakowywanie i testy. Natychmiast ogarnelo mnie bardzo pozytywne uczucie. Kabel wygladal na co najmniej przyzwoity i starannie wykonany. Obudowa wtyku scart mocna i nie trzeszczy od nacisku. Delikatnie gumowana wtyczka DIN ma bardzo duzy rozmiar i jest odpowiednio poreczna. Sam przewod dlugi [2 metry], gruby i oblednie gietki. Niby "nic", ale wszystko to wyraznie swiadczy o wysokiej jakosci - zarowno poszczegolnych elementow, jak i wykonania.
Szybki test z uzyciem Sonic 3 i Gunstar Heroes utwierdzil mnie w przekonaniu, ze zakup akurat tego kabla byl strzalem w dziesiatke. Wczesniej gralem puszczajac z Mega Drive przeklamany sygnal Composite. Obraz RGB to zdecydowanie wyzsza proba, dzieki ktorej sprzet ukazuje swoje prawdziwe oblicze. Zrobilem dla porownania dwie fotografie tej samej sceny. Zgadnijcie, na ktorej udzielil bohater niniejszego wpisu?
RGB to naturalne, zywe kolory i ostre jak zyleta krawedzie. Widac wyrazna separacje sprite'ow i tla. Z RF i Composite ciezko namierzyc pojedyncze piksele, jako ze wszystko zlewa sie w bezplciowa kaluze. Dodatkowym bonusem plynacym z uzytkowania kabla jest dzwiek w stereo. Nie da sie nie pokochac takiej jakosci.
P.S. Wydaje mi sie, ze nie byl to moj ostatni zakup w The Sinclair Shop. W ofercie znajduje sie masa przewodow-samorobek do sprzetow Sinclair, Amstrad, Acorn, a takze Commodore i innych. Wszystkie przypominaja ten do Mega Drive II, wiec oczekiwania wobec jakosci pozostalych produktow sa automatycznie spelnione.
Kabel dotarl bardzo szybko. Rownie szybko zabralem sie za rozpakowywanie i testy. Natychmiast ogarnelo mnie bardzo pozytywne uczucie. Kabel wygladal na co najmniej przyzwoity i starannie wykonany. Obudowa wtyku scart mocna i nie trzeszczy od nacisku. Delikatnie gumowana wtyczka DIN ma bardzo duzy rozmiar i jest odpowiednio poreczna. Sam przewod dlugi [2 metry], gruby i oblednie gietki. Niby "nic", ale wszystko to wyraznie swiadczy o wysokiej jakosci - zarowno poszczegolnych elementow, jak i wykonania.
Szybki test z uzyciem Sonic 3 i Gunstar Heroes utwierdzil mnie w przekonaniu, ze zakup akurat tego kabla byl strzalem w dziesiatke. Wczesniej gralem puszczajac z Mega Drive przeklamany sygnal Composite. Obraz RGB to zdecydowanie wyzsza proba, dzieki ktorej sprzet ukazuje swoje prawdziwe oblicze. Zrobilem dla porownania dwie fotografie tej samej sceny. Zgadnijcie, na ktorej udzielil bohater niniejszego wpisu?
RGB to naturalne, zywe kolory i ostre jak zyleta krawedzie. Widac wyrazna separacje sprite'ow i tla. Z RF i Composite ciezko namierzyc pojedyncze piksele, jako ze wszystko zlewa sie w bezplciowa kaluze. Dodatkowym bonusem plynacym z uzytkowania kabla jest dzwiek w stereo. Nie da sie nie pokochac takiej jakosci.
P.S. Wydaje mi sie, ze nie byl to moj ostatni zakup w The Sinclair Shop. W ofercie znajduje sie masa przewodow-samorobek do sprzetow Sinclair, Amstrad, Acorn, a takze Commodore i innych. Wszystkie przypominaja ten do Mega Drive II, wiec oczekiwania wobec jakosci pozostalych produktow sa automatycznie spelnione.
PR
Nic nie szkodzi, ze mam cala mase goretszych tytulow. Potrzebe siegniecia akurat po Quake 4 podyktowalo moje obecne samopoczucie [nienajlepsze]. Zapragnalem szybkiej i krwawej strzelaniny. Nie bylo wiec sensu wybrzydzac i bladzic po regale w poszukiwaniu czegos ambitniejszego. Pomyslalem sobie, ze solidna dawka oldschoolowego strzelania postawi mnie na nogi. Czy postawila?
Pierwsze wrazenie z grania w wersje X360 [wczesniej mialem stycznosc na PC] takie sobie. Gra nie pracuje tak plynnie jak powinna. Slaby port. Nie wiem, co jest grane. Zapodanie swiatla z latarki wiaze sie z automatycznym spadkiem fps, na oko od 5 do 10 klatek. Jedno dodatkowe zrodlo swiatla i gra glupieje. Ale to jeszcze nic. Prawdziwy koszmar zaczyna sie, gdy pod lufe wlezie paru przeciwnikow. Zakladajac, ze zapomnielismy wylaczyc oswietlenia, mozna byc przygotowanym na spadki do absolutnie niegrywalnego poziomu kilku fps. Katastrofy tego typu nie nastepuja za kazdym razem, ale zdecydowanie zbyt czesto.
Kolejna sprawa wiaze sie zarowno z wykonaniem, jak i sposobem rozgrywki. Quake zawsze lubilem z uwagi na labiryntowy charakter, zamkniete pomieszczenia i mdla klaustrofobie. Na poczatku gry Czworka kaze nam uzywac pojazdow, prowadzic niezbyt emocjonujacy ostrzal z dzial duzego kalibru i przemierzac odkryte tereny, wygladajace jalowo i nieciekawie. Lezy nawet kolorystyka zdominowana kolorem stolca. Szkoda, ze nie zaczerpnieto pomaranczowo-brunatno-cudownej palety z Quake 2.
Pierwsze dwie godziny gry byly dla mnie bardzo meczace. Nie tego od Quake'a chcialem. Chcialem gry, ktora bedzie dobra w tym, w czym byla od zawsze. W bezmyslnym strzelaniu i oddawaniu atmosfery militarnego s-f okraszonego motywem walki o przetrwanie. Lata grania nauczyly mnie cierpliwosci, totez postanowilem dac grze szanse. Ku mojej uciesze, nie bylo wiecej rozczarowan. Wrocil stary dobry Quake wykonany na modle Doom 3, od ktorego czwarta czesc pozyczyla silnik, mroczny design, a takze wspolczynnik strachu.
Poczulem sie fantastycznie, gdy tok zdarzen skierowal nogi mojego marines'a ku plataninie ciasnych korytarzy. Lokacje w Quake 4 moze nie sa wyjatkowo pomyslowe, czy zroznicowane, ale musze przyznac, ze nie nudza oka. Moze z uwagi na milion roznych tekstur przypadajacych na jedno pomieszczenie. A moze po prostu jestem wielkim fanem takiej specyficznej stylistyki, a co za tym idzie, podchodze do sprawy bezkrytycznie. Jedno jest pewne. Tak wygladajaych gier chcialbym miec wiecej. Widzac polaczenie oszczednej, sterylnej architektury z mrocznym cyberpunkiem czuje sie jak u siebie w domu. Cenie sobie rowniez biomechanoidalne dodatki. Przypominaja mi, jak bardzo lubie tworczosc H. R. Gigera i podobna. Nie kryje tym samym podziwu dla designerow odpowiedzialnych za wyglad lokacji w Quake 4. Zafundowaliscie mi istna orgie. Naprawde rzadko zdarza sie, aby oprawa w grze lezala mi w 100%. Naprawde, nie ma sie do czego przyczepic. Wszystkiego jest w sam raz, a na dodatek, bardzo duzo dzieje sie na drugim planie. Dawniej cybernetyczne flaki albo ciala podlaczone do wymyslnej aparatury przedstawiano w formie mniej lub bardziej udanej tekstury. W Quake 4 trojwymiarowe flaki poruszaja sie, a zabutlowane ciala oddychaja i spogladaja na nas!
Znalazlo sie nawet miejsce dla calkiem znosnej fabuly. Awaryjnie ladujemy na planecie Strogg'ow [rasy, ktora poznalismy w Quake 2]. Zmuszeni jestesmy do podjecia szybkich dzialan... bojowych. Z czasem sytuacja stabilizuje sie. Wraz z reszta oddzialu wykonujemy rozkazy przelozonego. Podczas jednego z nich, nasz bohater zostaje schwytany przez ogromnego Strogg'a. Po co im jency? Aby wyprodukowac kolejnych Strogg'ow. Co nastepuje dalej, mozna sie domyslic. Wraz z etapem, na ktorym zakoncze streszczanie fabuly, zmienia sie nieco rozgrywka. Mila niespodzianka, bowiem zmienia sie na lepsze. Gram dalej. Na chwile obecna marze, aby gra nigdy sie nie skonczyla.
Niestety, zakonczenie jest nieuniknione. Oby nie za predko. Na otarcie lez mam jeszcze multiplayer, ktory tradycyjnie zignoruje. Nie omieszkalem wszakze podpatrzec, co i jak. Multiplay jest raczej standardowy i bardzo skromny. Pare mapek i kilka doskonale znanych trybow. Zalozylem gre i pobiegalem troche dla orientacji. Mala uwaga - Quake 4 pracuje znacznie szybciej na mapach multiplayerowych, ale gra wyglada wowczas gorzej niz Quake 3: Arena. Powaznie.
Kazdy bystrzak zauwazyl, ze na do zdjecia z wydaniem Quake'a na X360 zalapaly sie dwa kompakty. Drugi to bonusowa perelka. Zawiera material "The making of..." oraz... pelna, wspaniala, jedyna i najlepsza sportowana wersje Quake 2. Oczywiscie jest oryginalny soundtrack Sonic Mayhem, pelna akceleracja i wszystko pozostale, czym epatowala wieki temu wersja PC. Dodatek wysokiej klasy. Quake 4 gra idealna nie jest, ale sprzedawanie go razem z dwojka calkowicie zmienia postac rzeczy.
P.S. Chcialbym juz zakonczyc wpis, jako ze nie moge sie doczekac ponownej sesji z gra, ale jest jeszcze jedna kwestia, ktora nalezy poruszyc. Nie szczedzilem Q4 pochwal. W kilku aspektach jest niemal idealny. Gra sie super i jest na czym zawiesic oko. Atmosfera niesamowita. Podejrzewam jednak, ze tworcy silnie inspirowali sie Half-Life 2. Wystepuje kilka elementow, ktore do zludzenia przypominaja analogiczne z HL2 / HL2: Episode One. Chocby motyw produkowania armii na bazie schwytanych jednostek wroga. Rowniez design niektorych Strogg'ow, zwlaszcza tych dotknietych gigantyzmem. Nawet duperele, tj. "interaktywne" health booster'y. Nazbieraloby sie troche tych podobienstw.
Pierwsze wrazenie z grania w wersje X360 [wczesniej mialem stycznosc na PC] takie sobie. Gra nie pracuje tak plynnie jak powinna. Slaby port. Nie wiem, co jest grane. Zapodanie swiatla z latarki wiaze sie z automatycznym spadkiem fps, na oko od 5 do 10 klatek. Jedno dodatkowe zrodlo swiatla i gra glupieje. Ale to jeszcze nic. Prawdziwy koszmar zaczyna sie, gdy pod lufe wlezie paru przeciwnikow. Zakladajac, ze zapomnielismy wylaczyc oswietlenia, mozna byc przygotowanym na spadki do absolutnie niegrywalnego poziomu kilku fps. Katastrofy tego typu nie nastepuja za kazdym razem, ale zdecydowanie zbyt czesto.
Kolejna sprawa wiaze sie zarowno z wykonaniem, jak i sposobem rozgrywki. Quake zawsze lubilem z uwagi na labiryntowy charakter, zamkniete pomieszczenia i mdla klaustrofobie. Na poczatku gry Czworka kaze nam uzywac pojazdow, prowadzic niezbyt emocjonujacy ostrzal z dzial duzego kalibru i przemierzac odkryte tereny, wygladajace jalowo i nieciekawie. Lezy nawet kolorystyka zdominowana kolorem stolca. Szkoda, ze nie zaczerpnieto pomaranczowo-brunatno-cudownej palety z Quake 2.
Pierwsze dwie godziny gry byly dla mnie bardzo meczace. Nie tego od Quake'a chcialem. Chcialem gry, ktora bedzie dobra w tym, w czym byla od zawsze. W bezmyslnym strzelaniu i oddawaniu atmosfery militarnego s-f okraszonego motywem walki o przetrwanie. Lata grania nauczyly mnie cierpliwosci, totez postanowilem dac grze szanse. Ku mojej uciesze, nie bylo wiecej rozczarowan. Wrocil stary dobry Quake wykonany na modle Doom 3, od ktorego czwarta czesc pozyczyla silnik, mroczny design, a takze wspolczynnik strachu.
Poczulem sie fantastycznie, gdy tok zdarzen skierowal nogi mojego marines'a ku plataninie ciasnych korytarzy. Lokacje w Quake 4 moze nie sa wyjatkowo pomyslowe, czy zroznicowane, ale musze przyznac, ze nie nudza oka. Moze z uwagi na milion roznych tekstur przypadajacych na jedno pomieszczenie. A moze po prostu jestem wielkim fanem takiej specyficznej stylistyki, a co za tym idzie, podchodze do sprawy bezkrytycznie. Jedno jest pewne. Tak wygladajaych gier chcialbym miec wiecej. Widzac polaczenie oszczednej, sterylnej architektury z mrocznym cyberpunkiem czuje sie jak u siebie w domu. Cenie sobie rowniez biomechanoidalne dodatki. Przypominaja mi, jak bardzo lubie tworczosc H. R. Gigera i podobna. Nie kryje tym samym podziwu dla designerow odpowiedzialnych za wyglad lokacji w Quake 4. Zafundowaliscie mi istna orgie. Naprawde rzadko zdarza sie, aby oprawa w grze lezala mi w 100%. Naprawde, nie ma sie do czego przyczepic. Wszystkiego jest w sam raz, a na dodatek, bardzo duzo dzieje sie na drugim planie. Dawniej cybernetyczne flaki albo ciala podlaczone do wymyslnej aparatury przedstawiano w formie mniej lub bardziej udanej tekstury. W Quake 4 trojwymiarowe flaki poruszaja sie, a zabutlowane ciala oddychaja i spogladaja na nas!
Znalazlo sie nawet miejsce dla calkiem znosnej fabuly. Awaryjnie ladujemy na planecie Strogg'ow [rasy, ktora poznalismy w Quake 2]. Zmuszeni jestesmy do podjecia szybkich dzialan... bojowych. Z czasem sytuacja stabilizuje sie. Wraz z reszta oddzialu wykonujemy rozkazy przelozonego. Podczas jednego z nich, nasz bohater zostaje schwytany przez ogromnego Strogg'a. Po co im jency? Aby wyprodukowac kolejnych Strogg'ow. Co nastepuje dalej, mozna sie domyslic. Wraz z etapem, na ktorym zakoncze streszczanie fabuly, zmienia sie nieco rozgrywka. Mila niespodzianka, bowiem zmienia sie na lepsze. Gram dalej. Na chwile obecna marze, aby gra nigdy sie nie skonczyla.
Niestety, zakonczenie jest nieuniknione. Oby nie za predko. Na otarcie lez mam jeszcze multiplayer, ktory tradycyjnie zignoruje. Nie omieszkalem wszakze podpatrzec, co i jak. Multiplay jest raczej standardowy i bardzo skromny. Pare mapek i kilka doskonale znanych trybow. Zalozylem gre i pobiegalem troche dla orientacji. Mala uwaga - Quake 4 pracuje znacznie szybciej na mapach multiplayerowych, ale gra wyglada wowczas gorzej niz Quake 3: Arena. Powaznie.
Kazdy bystrzak zauwazyl, ze na do zdjecia z wydaniem Quake'a na X360 zalapaly sie dwa kompakty. Drugi to bonusowa perelka. Zawiera material "The making of..." oraz... pelna, wspaniala, jedyna i najlepsza sportowana wersje Quake 2. Oczywiscie jest oryginalny soundtrack Sonic Mayhem, pelna akceleracja i wszystko pozostale, czym epatowala wieki temu wersja PC. Dodatek wysokiej klasy. Quake 4 gra idealna nie jest, ale sprzedawanie go razem z dwojka calkowicie zmienia postac rzeczy.
P.S. Chcialbym juz zakonczyc wpis, jako ze nie moge sie doczekac ponownej sesji z gra, ale jest jeszcze jedna kwestia, ktora nalezy poruszyc. Nie szczedzilem Q4 pochwal. W kilku aspektach jest niemal idealny. Gra sie super i jest na czym zawiesic oko. Atmosfera niesamowita. Podejrzewam jednak, ze tworcy silnie inspirowali sie Half-Life 2. Wystepuje kilka elementow, ktore do zludzenia przypominaja analogiczne z HL2 / HL2: Episode One. Chocby motyw produkowania armii na bazie schwytanych jednostek wroga. Rowniez design niektorych Strogg'ow, zwlaszcza tych dotknietych gigantyzmem. Nawet duperele, tj. "interaktywne" health booster'y. Nazbieraloby sie troche tych podobienstw.
Szaleje ostatnio, kupujac hurtowe ilosci komiksow. Chyba po raz pierwszy zdarza sie, ze na przestrzeni roku przeczytalem ich wiecej niz ksiazek. To chyba za sprawa stale kurczacych sie zasobow wolnego czasu. Po ciezkim dniu / tygodniu / miesiacu pracy o wiele latwiej jest przyswoic opowiesc obrazkowa niz opasle tomisko zadrukowane malenka czcionka. Przede wszystkim, aby przeczytac komiks, nie musze zarywac nocy. Nocy w liczbie mnogiej. Prawde mowiac, nigdy nie uwazalem komiksow za bardziej wartosciowe od ksiazek [i vice versa]. Powyzszy belkot do dowod na to, ze bez przerwy szukam powodow i usprawiedliwen dla wydawania grubych [jak na moje warunki finansowe] pieniedzy. Poza tym, przez cale zycie czulem potworny niedosyt w segmencie komiksowym. Wlasnie nadszedl ten moment, w ktorym rekompensuje sobie lata spedzone pod kamieniem.
Moje skromne zbiory powiekszyly sie niedawno o calkiem spora ilosc wartosciowego materialu. Kontynuuje serie XIII, ktorej poziom zdaje sie wzrastac wraz z kazdym nastepnym tomem. Az szkoda, ze historia dobiegnie kiedys konca. Z drugiej strony, pojawil sie niedawno spin off, ktory Egmont zdecydowal sie wydawac w Polsce. Jesli tylko fundusze pozwola, wpakuje sie w kolejna serie do uzbierania. O ile bedzie przynajmniej w polowie tak dobra jak protoplasta. Pierwszy tom dodalem juz do koszyka w moim ulubionym sklepie internetowym, gdzie zaopatruje sie w ksiazki i komiksy.
O Aldebaran juz kiedys wspominalem. Zgodnie z oczekiwaniami, wydanie zbiorcze zmiotlo mnie z powierzchni Ziemi. Z niecierpliwoscia czekam na kontynuacje - Betelgeza. Chcialbym poswiecic serii odrebny wpis. Jesli zdarzy sie cud, Egmont wyda rowniez Antares, ktory wciaz jest w fazie tworzenia. Przy okazji, w tej samej serii wydawniczej co Aldebaran, pojawila sie kultowa Wieczna wojna, ktora, a jakze, kupilem. Niesamowita rzecz. Pamietam, ze jako maly brzdac szczegolnie upodobalem sobie Wieczna Wojne, wedrujaca z jednego stosu gazet na drugi. Zdaje sie, ze nie potrafilem jeszcze wtedy czytac.
Do przeczytania wciaz mam jeszcze Watchmen, dwa Batmany - The Killing Joke i Dark Knight Returns. Arkham Asylum zaliczylem i uwazam, ze byl znakomity, ale musialem przewrocic kilkadziesiat plansz nim w pelni sie do niego przekonalem. Swiat Edeny Moebius'a bedzie ode mnie wymagal szczegolnego zaangazowania. Pewnie skonczy sie na tym, ze wezme wolne. Dedykowany wpis na blogu to raczej pewnosc. Swiat Edeny sprawia wrazenie czegos ogromnie waznego. Pare pierwszych stron to euforia... a co bedzie dalej? Stop. Wroc. Mangi. Kompletuje serie "Bosonogi Gen", ktora jest dla mnie niezwykla z dwoch powodow. Realia, ktorych estetyke bardzo lubie oraz kreska przypominajaca nieco te Tezuki, a wiec bardzo disneyowska. Ostatnio wpadla tez Muzyka Marie, ktora bedzie czytana dzisiaj. Ciesze sie, ze cala seria to zaledwie 2 tomy. Lubie zwiezle historie. Zostaje jeszcze niezwyczajny "Bez Komentarza" [na pierwszy rzut oka - komiks o zepsuciu w ujeciu społecznosciowym] oraz "Przybysz". "Przybysz" to jedyny tytul z ostatnio nabytych, w ktorym historie opowiadaja same rysunki. Zeby nie bylo zupelnie bez sensu, nadmienie tylko, ze ten ostatni tytul przewrocil moj swiat do gory nogami. Arcydzielo w kazdym aspekcie, rowniez wydawniczym. Takiej rzeczy nalezaloby zadedykowac nie oddzielny wpis, a blog.
Zastanawiam sie, po co komu przydlugawa lista zakupionych komiksow z uwzglednieniem przeczytanych i nieprzeczytanych. W dodatku jestem pewien, ze o czyms zapomnialem. Aha, o 3 komiksach, ktore za chwile pokrotce przedstawie. Wszystkie malo popularnych autorow, raczej oszczedne w formie oraz utrzymane w czerni i bieli o wysokim kontrascie. Wszystkie absolutnie rewelacyjne.
Zakup "Morskiego powietrza" podyktowany byl aspektem bardzo prozaicznym. Otoz, w sekcji przecen znalazlem te wlasnie pozycje, z cena nizsza o 50%. Poza tym, spodobala mi sie grafika na okladce. Tak spokojna i sielankowa, ze az niepokojaca. Cos w tym bylo. Komiks opowiada prosta [pozornie] historie o prostych ludziach, rybaku i jego zonie. Sek w tym, ze cala ta prostota okraszona zostala tonami starannie wyselekcjonowanej symboliki. Dodatkowy atut - bardzo sugestywnie oddana atmosfera pelnego tajemnic i niebezpieczenstw morza, a takze nadbrzeznego pustkowia. Morskie powietrze to nie tylko tytul, po prostu czuc je podczas lektury. Co bardzo mnie ucieszylo, w komiksie nie zabraklo odpowiedniej dawki lekkostrawnej fantastyki. Lektura bardzo przyjemna, a rysunki ujmujace prostota i bardzo pomyslowe. Dlaczego tak bardzo? Tego trzeba doswiadczyc naocznie. Na 80% kadrow obserwujemy rozkolysane fale. Autor [Tim Sievert] sprawil, ze z niezrownana zaciekloscia hipnotyzuja, nie meczac przy tym wzroku. BzyRes poleca. Ponad 100 stron niecodziennego komiksu.
Numer 2 w dzisiejszym zestawieniu, nieoczekiwanie zdominowanym zbyt dlugim wstepem, to Oskar Ed. Mocno awangardowy komiks slowackiego autora - Branko Jelinka. Ma ktos w domu komiks wywodzacy sie z tej czesci Europy? A czy ktokolwiek zna jakiegos slowackiego lub czeskiego tworce? Odpowiedz na obydwa pytania brzmi oczywiscie "NIE" i gdyby nie Oskar Ed, do dzis odpowiadalbym tak samo. Co zadecydowalo o zakupie? Obnizka ceny i opracowanie graficzne okladki. Po czesci rowniez swiadomosc, ze za polska edycje odpowiedzialne jest wyd. Timof i cisi wspolnicy. Timof wypuszcza pozycje malo znane, z pogranicza glebokiej alternatywy i undergroundu. Morskie powietrze, to tez jego [ich] inicjatywa. Spojrz, drogi czytelniku, na zdjecie z moim egzemplarzem. Czyz widok ten nie wierci dziury w mozgu? Czyz nie jeczy z maniera wyrafinowanej prostytutki "bierz mnie!"? Kazdy chyba przyzna, ze te dziwactwa na okladce silnie przyciagaja. Az nie sposob odmowic.
Oskar Ed jest opowiescia o, a jakze, tytulowym dziwologu. Chlopak dziwnie wyglada, wiedzie ciezki zywot i rozmawia z rzeczami. Przy okazji zwraca na siebie uwage pewnej bardzo, ale to bardzo tajnej organizacji. Tym bardziej nie jest mu latwo. Miejsce akcji: blizej nieokreslona metropolia. Czas akcji: nieznany, bliski wspolczesnemu. Kreska - osobliwa, sprawiajaca wrazenie niechlujnej, ale przy tym bardzo oryginalna. Branko Jelinek to rysownik utalentowany. Ogromne wrazenie zrobilo na mnie przywiazanie do szczegolow. Rowiez umiejetne operowanie swiatlem i cieniem. Oskar Ed juz na samym poczatku skojarzyl mi sie z Akira. Wystarczy zwrocic uwage na wyglad budynkow. Im prostsze ksztalty, tym wiecej detali. Widac tez, ze naduzywana byla linijka. Zwiazkow z Akira odkrylem znacznie wiecej. W poslowiu polskiego wydania pojawia sie informacja o tym, ze tworczosc Katsuhiro Otomo stanowi jedna z najwiekszych inspiracji dla Jelinka. A wiec nie mylilem sie.
Ciezko opisac Oskara. Komiks najlepiej kupic, chwycic w dlonie i przeczytac. Moja rekomendacja. Gwarantuje, ze jest to lektura najwyzszych lotow. Bardzo nietypowa. Nie, to zbyt delikatne okreslenie. Dziwaczna. Mocno przygnebia, ale pojawiaja sie momenty, w ktorych ciezka atmosfera rozladowuje subtelny czarny humor. Dzieki temu komiks jest dosc przystepny. Szczerze powiedziawszy, to mala perelka w moich zbiorach. Co poczulem zaraz po zakonczeniu lektury? Ze chce przeczytac jeszcze raz. No i przeczytalem.
Na koniec Niebieskie pigulki, Szwajcara Fredrika Peteersa. Komiks rzadko spotykanego typu. Autobiograficzny. Kupilem, bo byla ku temu dobra okazja. Naklad Niebieskich pigulek od dawna jest wyczerpany, ale moja komiksiarnia wyczarowala kilka egzemplarzy, ktore troche za dlugo lezaly w magazynie. Rozplakalem sie przy odbiorze, poniewaz komiks nosi slady... lezakowania, i to znaczne. Dobra wiadomosc jest taka, ze cena byla bardzo przystepna. Jak mozna bylo nie brac?
O Niebieskich pigulkach slyszalem doslownie pare razy. W polskim internetowym polswiatku komiksowym, komiks ten wydaje sie byc owiany legenda. Wzbudzilo to moje zainteresowanie. Jak dobra musi byc opowiesc obyczajowa, by wyrobila sobie taki status? Nie bede owijal w bawelne. Tak dobra jak nic nigdzie nigdy dotad w tym gatunku.
Przestrzegam przed czytaniem opisu, badz dociekaniem, o czym komiks traktuje. Podpowiem, ze chodzi glownie o milosc, akceptacje i pewne magiczne cos, czym Niebieskie pigulki zostaly nasycone. Nigdy nie mialem okazji obcowac z tak rozbrajajaca, rozczulajaca i pogodna opowiescia, ktorej tematyka, przynajmniej poczatkowo, wskazywalaby na cos zupelnie innego. O rzeczach nie powinno mowic sie, ze sa urocze, ale w odniesieniu do opowiesci Peetersa, zadne okreslenie nie mogloby byc bardziej odpowiednie. Lekture polecilem juz znajomym. Jak na razie zostalismy zignorowani, ja i moj komiks. Coz, nie wiedza, co traca. Osobiscie przymierzam sie do tego, by drugi raz zakupic to samo. Tym razem po angielsku i w twardej oprawie, na ktora Niebieskie pigulki niezaprzeczalnie zasluguja.
Moje skromne zbiory powiekszyly sie niedawno o calkiem spora ilosc wartosciowego materialu. Kontynuuje serie XIII, ktorej poziom zdaje sie wzrastac wraz z kazdym nastepnym tomem. Az szkoda, ze historia dobiegnie kiedys konca. Z drugiej strony, pojawil sie niedawno spin off, ktory Egmont zdecydowal sie wydawac w Polsce. Jesli tylko fundusze pozwola, wpakuje sie w kolejna serie do uzbierania. O ile bedzie przynajmniej w polowie tak dobra jak protoplasta. Pierwszy tom dodalem juz do koszyka w moim ulubionym sklepie internetowym, gdzie zaopatruje sie w ksiazki i komiksy.
O Aldebaran juz kiedys wspominalem. Zgodnie z oczekiwaniami, wydanie zbiorcze zmiotlo mnie z powierzchni Ziemi. Z niecierpliwoscia czekam na kontynuacje - Betelgeza. Chcialbym poswiecic serii odrebny wpis. Jesli zdarzy sie cud, Egmont wyda rowniez Antares, ktory wciaz jest w fazie tworzenia. Przy okazji, w tej samej serii wydawniczej co Aldebaran, pojawila sie kultowa Wieczna wojna, ktora, a jakze, kupilem. Niesamowita rzecz. Pamietam, ze jako maly brzdac szczegolnie upodobalem sobie Wieczna Wojne, wedrujaca z jednego stosu gazet na drugi. Zdaje sie, ze nie potrafilem jeszcze wtedy czytac.
Do przeczytania wciaz mam jeszcze Watchmen, dwa Batmany - The Killing Joke i Dark Knight Returns. Arkham Asylum zaliczylem i uwazam, ze byl znakomity, ale musialem przewrocic kilkadziesiat plansz nim w pelni sie do niego przekonalem. Swiat Edeny Moebius'a bedzie ode mnie wymagal szczegolnego zaangazowania. Pewnie skonczy sie na tym, ze wezme wolne. Dedykowany wpis na blogu to raczej pewnosc. Swiat Edeny sprawia wrazenie czegos ogromnie waznego. Pare pierwszych stron to euforia... a co bedzie dalej? Stop. Wroc. Mangi. Kompletuje serie "Bosonogi Gen", ktora jest dla mnie niezwykla z dwoch powodow. Realia, ktorych estetyke bardzo lubie oraz kreska przypominajaca nieco te Tezuki, a wiec bardzo disneyowska. Ostatnio wpadla tez Muzyka Marie, ktora bedzie czytana dzisiaj. Ciesze sie, ze cala seria to zaledwie 2 tomy. Lubie zwiezle historie. Zostaje jeszcze niezwyczajny "Bez Komentarza" [na pierwszy rzut oka - komiks o zepsuciu w ujeciu społecznosciowym] oraz "Przybysz". "Przybysz" to jedyny tytul z ostatnio nabytych, w ktorym historie opowiadaja same rysunki. Zeby nie bylo zupelnie bez sensu, nadmienie tylko, ze ten ostatni tytul przewrocil moj swiat do gory nogami. Arcydzielo w kazdym aspekcie, rowniez wydawniczym. Takiej rzeczy nalezaloby zadedykowac nie oddzielny wpis, a blog.
Zastanawiam sie, po co komu przydlugawa lista zakupionych komiksow z uwzglednieniem przeczytanych i nieprzeczytanych. W dodatku jestem pewien, ze o czyms zapomnialem. Aha, o 3 komiksach, ktore za chwile pokrotce przedstawie. Wszystkie malo popularnych autorow, raczej oszczedne w formie oraz utrzymane w czerni i bieli o wysokim kontrascie. Wszystkie absolutnie rewelacyjne.
Zakup "Morskiego powietrza" podyktowany byl aspektem bardzo prozaicznym. Otoz, w sekcji przecen znalazlem te wlasnie pozycje, z cena nizsza o 50%. Poza tym, spodobala mi sie grafika na okladce. Tak spokojna i sielankowa, ze az niepokojaca. Cos w tym bylo. Komiks opowiada prosta [pozornie] historie o prostych ludziach, rybaku i jego zonie. Sek w tym, ze cala ta prostota okraszona zostala tonami starannie wyselekcjonowanej symboliki. Dodatkowy atut - bardzo sugestywnie oddana atmosfera pelnego tajemnic i niebezpieczenstw morza, a takze nadbrzeznego pustkowia. Morskie powietrze to nie tylko tytul, po prostu czuc je podczas lektury. Co bardzo mnie ucieszylo, w komiksie nie zabraklo odpowiedniej dawki lekkostrawnej fantastyki. Lektura bardzo przyjemna, a rysunki ujmujace prostota i bardzo pomyslowe. Dlaczego tak bardzo? Tego trzeba doswiadczyc naocznie. Na 80% kadrow obserwujemy rozkolysane fale. Autor [Tim Sievert] sprawil, ze z niezrownana zaciekloscia hipnotyzuja, nie meczac przy tym wzroku. BzyRes poleca. Ponad 100 stron niecodziennego komiksu.
Numer 2 w dzisiejszym zestawieniu, nieoczekiwanie zdominowanym zbyt dlugim wstepem, to Oskar Ed. Mocno awangardowy komiks slowackiego autora - Branko Jelinka. Ma ktos w domu komiks wywodzacy sie z tej czesci Europy? A czy ktokolwiek zna jakiegos slowackiego lub czeskiego tworce? Odpowiedz na obydwa pytania brzmi oczywiscie "NIE" i gdyby nie Oskar Ed, do dzis odpowiadalbym tak samo. Co zadecydowalo o zakupie? Obnizka ceny i opracowanie graficzne okladki. Po czesci rowniez swiadomosc, ze za polska edycje odpowiedzialne jest wyd. Timof i cisi wspolnicy. Timof wypuszcza pozycje malo znane, z pogranicza glebokiej alternatywy i undergroundu. Morskie powietrze, to tez jego [ich] inicjatywa. Spojrz, drogi czytelniku, na zdjecie z moim egzemplarzem. Czyz widok ten nie wierci dziury w mozgu? Czyz nie jeczy z maniera wyrafinowanej prostytutki "bierz mnie!"? Kazdy chyba przyzna, ze te dziwactwa na okladce silnie przyciagaja. Az nie sposob odmowic.
Oskar Ed jest opowiescia o, a jakze, tytulowym dziwologu. Chlopak dziwnie wyglada, wiedzie ciezki zywot i rozmawia z rzeczami. Przy okazji zwraca na siebie uwage pewnej bardzo, ale to bardzo tajnej organizacji. Tym bardziej nie jest mu latwo. Miejsce akcji: blizej nieokreslona metropolia. Czas akcji: nieznany, bliski wspolczesnemu. Kreska - osobliwa, sprawiajaca wrazenie niechlujnej, ale przy tym bardzo oryginalna. Branko Jelinek to rysownik utalentowany. Ogromne wrazenie zrobilo na mnie przywiazanie do szczegolow. Rowiez umiejetne operowanie swiatlem i cieniem. Oskar Ed juz na samym poczatku skojarzyl mi sie z Akira. Wystarczy zwrocic uwage na wyglad budynkow. Im prostsze ksztalty, tym wiecej detali. Widac tez, ze naduzywana byla linijka. Zwiazkow z Akira odkrylem znacznie wiecej. W poslowiu polskiego wydania pojawia sie informacja o tym, ze tworczosc Katsuhiro Otomo stanowi jedna z najwiekszych inspiracji dla Jelinka. A wiec nie mylilem sie.
Ciezko opisac Oskara. Komiks najlepiej kupic, chwycic w dlonie i przeczytac. Moja rekomendacja. Gwarantuje, ze jest to lektura najwyzszych lotow. Bardzo nietypowa. Nie, to zbyt delikatne okreslenie. Dziwaczna. Mocno przygnebia, ale pojawiaja sie momenty, w ktorych ciezka atmosfera rozladowuje subtelny czarny humor. Dzieki temu komiks jest dosc przystepny. Szczerze powiedziawszy, to mala perelka w moich zbiorach. Co poczulem zaraz po zakonczeniu lektury? Ze chce przeczytac jeszcze raz. No i przeczytalem.
Na koniec Niebieskie pigulki, Szwajcara Fredrika Peteersa. Komiks rzadko spotykanego typu. Autobiograficzny. Kupilem, bo byla ku temu dobra okazja. Naklad Niebieskich pigulek od dawna jest wyczerpany, ale moja komiksiarnia wyczarowala kilka egzemplarzy, ktore troche za dlugo lezaly w magazynie. Rozplakalem sie przy odbiorze, poniewaz komiks nosi slady... lezakowania, i to znaczne. Dobra wiadomosc jest taka, ze cena byla bardzo przystepna. Jak mozna bylo nie brac?
O Niebieskich pigulkach slyszalem doslownie pare razy. W polskim internetowym polswiatku komiksowym, komiks ten wydaje sie byc owiany legenda. Wzbudzilo to moje zainteresowanie. Jak dobra musi byc opowiesc obyczajowa, by wyrobila sobie taki status? Nie bede owijal w bawelne. Tak dobra jak nic nigdzie nigdy dotad w tym gatunku.
Przestrzegam przed czytaniem opisu, badz dociekaniem, o czym komiks traktuje. Podpowiem, ze chodzi glownie o milosc, akceptacje i pewne magiczne cos, czym Niebieskie pigulki zostaly nasycone. Nigdy nie mialem okazji obcowac z tak rozbrajajaca, rozczulajaca i pogodna opowiescia, ktorej tematyka, przynajmniej poczatkowo, wskazywalaby na cos zupelnie innego. O rzeczach nie powinno mowic sie, ze sa urocze, ale w odniesieniu do opowiesci Peetersa, zadne okreslenie nie mogloby byc bardziej odpowiednie. Lekture polecilem juz znajomym. Jak na razie zostalismy zignorowani, ja i moj komiks. Coz, nie wiedza, co traca. Osobiscie przymierzam sie do tego, by drugi raz zakupic to samo. Tym razem po angielsku i w twardej oprawie, na ktora Niebieskie pigulki niezaprzeczalnie zasluguja.
Ostatecznie uporalem sie z Hotel Dusk. Koncowka byla troche denerwujaca. W pewnym momencie sama gra odmowila mi posluszenstwa - doszlo do sytuacji, w ktorej nie dalo sie uzyc przedmiotu, pomimo ze wykonanie tej czynnosci bylo konieczne, by moc grac dalej. Pomogl dopiero restart i rozpoczecie rozdzialu od nowa. Poczatkowo myslalem, ze nie zachowalem przewidzianej przez tworcow kolejnosci wykonywania zadan, ale zdaje sie, ze cala ta bonusowa sytuacja to zwykly bug. Takie rzeczy nie powinny przytrafiac sie na maksa liniowej i zaskryptowanej grze, CING.
Szkoda, ze obecnie nie pracujecie nad kontynuacja. Co prawda ponarzekalem sobie troche [patrz: pietro nizej], ale, koniec koncow, gra bardzo mi sie podobala. Brawa za to, ze w finale udalo sie uniknac zjawisk paranornalnych i jednoznacznego happy endu.
Co dalej? Wroce na pewno do zaniedbanego ostatnio Puzzle Quest'a, w ktorego co prawda pogrywam niemal codziennie, ale sa to sesje nie dluzsze niz 15-20 minut. Puzzle Quest zasluguje na to, by poswiecic mu wiecej uwagi. Gra udalo mi sie zarazic kumpli z pracy. W domu graja, a w pracy gadaja o graniu. Jest okay.
Kupilem pare gier. Z wazniejszych: Brothers in Arms: Earned in Blood, Dead or Alive Ultimate na Xbox'a oraz Sega Rally Revo na X360. Zawiodlem sie troche ta pierwsza. Nie jestem wielkim fanem strzelanin spod znaku II Wojny Swiatowej, ale BiA jedynka byla gra porzadna. Gearbox rzadko knoci swja robote. Czesc druga jak najbardziej trzyma sie kupy, ale zasysa za sprawa potwornie niskiego framerate'u - skaczacego w dodatku. Za duzo otwartego terenu. Z drugiej strony zas, nie takie tytuly Xbox ciagnal.
DoA Ultimate to, zgodnie z oczekiwaniami, seria orgazmow i uniesien. Niesamowita kompilacja. Reedycja czesci pierwszej jest po prostu ok. Natomiast ciezko opisac, co dzieje sie z czlowiekiem po uruchomieniu kompaktu z DoA 2 Ultimate. DoA 2 mam w wersji Dreamcast i w moim przekonaniu jest to tytul pozbawiony wad, bijatyka idealna, podobnie jak Soul Calibur na te sama platforme. Niekonczace sie poklady miodu. Remake na Xbox'a, w co ciezko uwierzyc, to zupelnie nowa jakosc. Intro powala rozmachem i wykonaniem. Znalazl sie w nim nawet "Dream On" Aerosmith. Pasuje jak ulal. Juz od dawna zadne intro nie zrobilo na mnie takiego wrazenia. Gameplay i oprawa zas, to po prostu orgia, ktorej nie da sie opisac. Takich bijatyk juz sie nie robi. Ostatnio mialem krotka przygode z Soul Calibur: Broken Destiny na PSP, ktory nawet w porownaniu z pierwszym DoA z kompilacji Ultimate jest po prostu zalosny. Jesli w koncu nie zaczna pojawiac sie porzadne mordobicia, zaczne mowic, ze Battle Arena Toshinden jest boski.
Sega Rally Revo nie rozfoliowalem. Dla tej gry chce wciac pare dni wolnego. Licze, ze bede bawic sie jak przy Sega Rally na Saturna, najlepszej dotychczas rajdowce, w jaka kiedykolwiek gralem.
Gdy siedzialem nad niniejszym wpisem, w tle szumial Mew. Zespol poznalem nie tak calkiem dawno dzieki znajomemu. Ciekawostka - po uslyszeniu doslownie jednego utworu, zdecydowalem sie na zakup 3 albumow. W ciemno. Na razie razem z moja Yamaha meczymy "Frengers". Kompakt nie opuszcza czytnika od prawie dwoch tygodni. Jest rewelacyjny. Im dluzej slucham, tym bardziej mi sie podoba. Mam nadzieje, ze pozostale beda na podobnym poziomie.
Szkoda, ze obecnie nie pracujecie nad kontynuacja. Co prawda ponarzekalem sobie troche [patrz: pietro nizej], ale, koniec koncow, gra bardzo mi sie podobala. Brawa za to, ze w finale udalo sie uniknac zjawisk paranornalnych i jednoznacznego happy endu.
Co dalej? Wroce na pewno do zaniedbanego ostatnio Puzzle Quest'a, w ktorego co prawda pogrywam niemal codziennie, ale sa to sesje nie dluzsze niz 15-20 minut. Puzzle Quest zasluguje na to, by poswiecic mu wiecej uwagi. Gra udalo mi sie zarazic kumpli z pracy. W domu graja, a w pracy gadaja o graniu. Jest okay.
Kupilem pare gier. Z wazniejszych: Brothers in Arms: Earned in Blood, Dead or Alive Ultimate na Xbox'a oraz Sega Rally Revo na X360. Zawiodlem sie troche ta pierwsza. Nie jestem wielkim fanem strzelanin spod znaku II Wojny Swiatowej, ale BiA jedynka byla gra porzadna. Gearbox rzadko knoci swja robote. Czesc druga jak najbardziej trzyma sie kupy, ale zasysa za sprawa potwornie niskiego framerate'u - skaczacego w dodatku. Za duzo otwartego terenu. Z drugiej strony zas, nie takie tytuly Xbox ciagnal.
DoA Ultimate to, zgodnie z oczekiwaniami, seria orgazmow i uniesien. Niesamowita kompilacja. Reedycja czesci pierwszej jest po prostu ok. Natomiast ciezko opisac, co dzieje sie z czlowiekiem po uruchomieniu kompaktu z DoA 2 Ultimate. DoA 2 mam w wersji Dreamcast i w moim przekonaniu jest to tytul pozbawiony wad, bijatyka idealna, podobnie jak Soul Calibur na te sama platforme. Niekonczace sie poklady miodu. Remake na Xbox'a, w co ciezko uwierzyc, to zupelnie nowa jakosc. Intro powala rozmachem i wykonaniem. Znalazl sie w nim nawet "Dream On" Aerosmith. Pasuje jak ulal. Juz od dawna zadne intro nie zrobilo na mnie takiego wrazenia. Gameplay i oprawa zas, to po prostu orgia, ktorej nie da sie opisac. Takich bijatyk juz sie nie robi. Ostatnio mialem krotka przygode z Soul Calibur: Broken Destiny na PSP, ktory nawet w porownaniu z pierwszym DoA z kompilacji Ultimate jest po prostu zalosny. Jesli w koncu nie zaczna pojawiac sie porzadne mordobicia, zaczne mowic, ze Battle Arena Toshinden jest boski.
Sega Rally Revo nie rozfoliowalem. Dla tej gry chce wciac pare dni wolnego. Licze, ze bede bawic sie jak przy Sega Rally na Saturna, najlepszej dotychczas rajdowce, w jaka kiedykolwiek gralem.
Gdy siedzialem nad niniejszym wpisem, w tle szumial Mew. Zespol poznalem nie tak calkiem dawno dzieki znajomemu. Ciekawostka - po uslyszeniu doslownie jednego utworu, zdecydowalem sie na zakup 3 albumow. W ciemno. Na razie razem z moja Yamaha meczymy "Frengers". Kompakt nie opuszcza czytnika od prawie dwoch tygodni. Jest rewelacyjny. Im dluzej slucham, tym bardziej mi sie podoba. Mam nadzieje, ze pozostale beda na podobnym poziomie.
Pan BzyRes ostatecznie sprawil sobie Sony PSP. Nie mialem co prawda w planach zakupu - przynajmniej jeszcze nie w tym roku - ale tknelo mnie cos po krotkiej sesji z PSP i nowym Soul Calibur'em, ktora mialem przyjemnosc odbyc dzieki uprzejmosci znajomego. W ramach ciekawostki - pogrywalem chwilami miedzy 10 a 16 godzina pracy. Do domu wracalem zmeczony, ale szczesliwy. Wiedzialem, ze zakup nowego sprzetu to kwestia kilku tygodni.
Poczatkowo mialem wielki dylemat. Ktora z dostepnych wersji wybrac? Bralem pod uwage linie 200x oraz 300x i po wielu przemysleniach doszedlem do wniosku, ze na poczatek lepsza bedzie starsza Slim & Lite. Wygodniej aplikowac w niej nieoficjalny firmware dzieki rozwiazaniom typu Pandora's Battery. Poza tym, edycja ta zostala rozkupiona i coraz ciezej dostac nowy egzemplarz. PSP 3000, majaca lepszy wyswietlacz, kupie dopiero wtedy, gdy drastycznie spadna ceny. Wciaz uwazam, ze koszt nowej PSP jest stanowczo zbyt wysoki, zwlaszcza, ze producent nie oferuje w komplecie karty Mamory Stick, ani folii na wyswietlacz czy futeralu - sa to rzeczy, za ktore dodatkowo musimy zaplacic, przy czym Memory Stick stanowi rzecz absolutnie niezbedna.
Niestety trafil mi sie egzemplarz z hot pixel'em swiecacym wsciekle czerwono. Juz mialem odsylac konsole w zamian za calkowity wzrost kosztow, ale dogadalem sie ze sprzedajacym i zostawilem ja sobie w zamian za spory upust. Zeszlo ze mnie cisnienie i musze powiedziec, ze nie jest tak zle. Hot pixel jest podczas grania praktycznie niewidoczny, a poza tym, zawsze istnieje szansa, ze zniknie albo uda sie go naprawic narzedziem Pixel Fixer. Z drugiej zas strony, znajac renome wyswietlaczy ze starszych modeli PSP, hot / bad pixeli moze rownie dobrze przybyc.
Pierwsze wrazenia nieszczegolne. Konsola jest niezbyt wygodna. Denerwuja male przyciski fire oraz zadzwiajaco nieporeczne triggery. Prawa dlon ma przerabane z uwagi na fakt, ze od spodu opiera klapke od baterii, ktora minimalnie sie porusza. Glosniki raczej trzeszcza niz graja, jak na sprzet przenosny przystalo. Bez rewelacji, wiec podlaczylem sluchawki.
Wszystkie te drobne mankamenty sa niczym w porownaniu z czytnikiem UMD, rownie zalosnym jak sam nosnik i sposob, w jaki zostal zaprojektowawny. Takie malenstwo powinno byc ciche i niewyczuwalne. Nic bardziej mylnego. Czytnik wyje, charczy, furkocze i rzezy jak stary dziad. Nalezy przy tym pamietac o ciaglym pobieraniu mocy z baterii, ktora starcza zaledwie na ~4 godziny ciaglego grania. Nosnik UMD to gruby zart. Przypomina mi czasy dominacji dyskietek 3.5A. Kompaktopodobny karzelek swobodnie przemieszcza sie w plastikowej obudowie. W trakcie organoleptycznego kontaktu z UMD mimowolnie wstrzymuje oddech.
Sama konsola jest bardzo przyjemna. Nie ma jak ogromny wyswietlacz i relatwynie mocny hardware, ktore cechuja PSP multimedialnie. Konsole obsluguje sie komfortowo. Zadziwilo mnie bogactwo opcji i menusow. PSP to z cala pewnoscia pierwsza konsola w historii, ktorej oficjalne oprogramowanie zostalo rozbudowane w tak szerokim stopniu.
Ok. Przechodzimy do najwazniejszego, czyli gier. Na poczatku wyraze zal. Mianowicie, wielka szkoda, ze nie ma mozliwosci grania z obroconym ekranem, tak jak w przypadku Bandai WonderSwan. PSP byloby idealna platforma dla arcade'owych shooterow. Niestety nigdy nie bedzie. Chyba, ze dla horyzontalnych. Ok, mozna spuscic wode.
Jak dotad testowalem jedynie dwie gry. Pelna wersje WipEout Pulse oraz demo Ridge Racer 2. Bardzo zawiodlem sie tym drugim. Gra nie jest co prawda zla, ale majac swiadomosc, ze polaczono design RR Type 4 z archaicznym modelem jazdy z czesci pierwszej, katana otwiera sie w kieszeni. Mili panowie, wystarczylo przekalkowac Type 4 i bylby hit.
Podobne rozczarowanie przezylem podczas pierwszych chwil z Wipeout Pulse. Seria od lat pikuje w dol. Wszystkie czesci na piata generacje konsol byly znakomite i do dzis pozostaja wzorcem futuracer'a. Forma zalamala sie wraz z nadejsciem Wipeout Fusion na PS2, ktory jest gra mocno srednia, wrecz slaba. Pulse bardziej przypomina Fusion niz ktorakolwiek czesc z szarego PlayStation. A jeszcze bardziej przypomina Pure, w ktorego nie mialem jeszcze okazji zagrac.
Jak zwykle nie mozna przyczepic sie do soundtracku. Moze nie jest tak przebojowy jak dawniej bywalo, ale wciaz trzyma poziom. Tutaj akurat ciezko zawiesc, jesli od lat wykorzystuje sie licencjonowane utwory. Gra, a w zasadzie caly gatunek, sa pod tym wzgledem bardzo tolerancyjne.
Na minus wszystko pozostale. Wizualnie gra potrafi zachwycic, ale co z tego, skoro stonowane tekstury i pastelowe barwy zupelnie nie pasuja do charakteru starego, dobrego WipEouta. W dodatku ilosc efektow jest jakies dwa razy mniejsza niz w przypadku Wip3out. Na drugim planie praktycznie nic sie nie dzieje. Dobra, rzemieslnicza robota, nic ponadto. Czasami tyle wystarcza, ale nie mowimy o grze w szachy. WipEout to dynamiczne wyscigi. Wielka szkoda, ze Pulse momentami sprawia wrazenie niegrywalnego. Obraz potrafi sie polamac, jakby nie wyrabial z synchronizacja. Ponadto framerate trzyma zenujaco niski poziom. 30 FPS w porywach, a animacja potrafi zwolnic. Malo? Uderzenie, a nawet dotkniecie w bande redukuje predkosc pojazdu, jak w epoce kamienia lupanego, gdy pierwsze kroki na PlayStation stawial WipEout jedynka. Gdzie podzialy sie fantastyczne rozwiazane "slizgi" z XL / Wip3out / W3SE? Aaarrrghh!!!
Na temat trybow gry nie wypowiadam sie, bo nie ma o czym. Nic ciekawego, nic ponad standard. Poza tym, w WipEout zawsze gralem dla czystej przyjemnosci, ktora sama w sobie byla celem. Pulse, podobnie jak wczesniej Fusion, zatracil feeling pierwszych czesci. Sytuacja poprawila sie po 2 godzinach grania. Pulse okazal sie dosc przystepny. Kilka rozwiazan moze sie spodobac. Np. zlikwidowane pit stop'y. Bardzo fajny jest tez tryb Photo Mode, dzieki ktoremu mozemy zdejmowac screeny z replay'a wyscigu. Kazda gra na PSP powinna miec analogiczna opcje.
Pomimo gorzkich slow, jakie tu padly, musze przyznac, ze im wiecej w WipEout Pulse gram, tym bardziej mi sie podoba. Obawiam sie jednak, ze wynika to glownie z glodu futuracer'ow. Ostatnim na poziomie byl F-Zero GX. Z 2003 roku...
Moze wydawac sie inaczej, ale zakup PSP uwazam za bardzo udany. Pragne kolejnych gier. Mam sporo dem do przetestowania. Wspaniale, ze dostep do nich nie jest utrudniony, jak ma to miejsce w przypadku Nintendo i Dual Screen'a. W najblizszym czasie planuje tez zakup kilku pelnoprawnych pozycji, w tym PQ: Practical Intelligence Quotient, o ktorej znajomy truje mi juz od dluzszego czasu. Gra jest niedroga - podobnie jak ogol tytulow na PSP - i prezentuje sie niesamowicie. Ciekawe, czy zabawa bedzie porownywalna do tej z Intelligent Qube z PSX'a.
Poczatkowo mialem wielki dylemat. Ktora z dostepnych wersji wybrac? Bralem pod uwage linie 200x oraz 300x i po wielu przemysleniach doszedlem do wniosku, ze na poczatek lepsza bedzie starsza Slim & Lite. Wygodniej aplikowac w niej nieoficjalny firmware dzieki rozwiazaniom typu Pandora's Battery. Poza tym, edycja ta zostala rozkupiona i coraz ciezej dostac nowy egzemplarz. PSP 3000, majaca lepszy wyswietlacz, kupie dopiero wtedy, gdy drastycznie spadna ceny. Wciaz uwazam, ze koszt nowej PSP jest stanowczo zbyt wysoki, zwlaszcza, ze producent nie oferuje w komplecie karty Mamory Stick, ani folii na wyswietlacz czy futeralu - sa to rzeczy, za ktore dodatkowo musimy zaplacic, przy czym Memory Stick stanowi rzecz absolutnie niezbedna.
Niestety trafil mi sie egzemplarz z hot pixel'em swiecacym wsciekle czerwono. Juz mialem odsylac konsole w zamian za calkowity wzrost kosztow, ale dogadalem sie ze sprzedajacym i zostawilem ja sobie w zamian za spory upust. Zeszlo ze mnie cisnienie i musze powiedziec, ze nie jest tak zle. Hot pixel jest podczas grania praktycznie niewidoczny, a poza tym, zawsze istnieje szansa, ze zniknie albo uda sie go naprawic narzedziem Pixel Fixer. Z drugiej zas strony, znajac renome wyswietlaczy ze starszych modeli PSP, hot / bad pixeli moze rownie dobrze przybyc.
Pierwsze wrazenia nieszczegolne. Konsola jest niezbyt wygodna. Denerwuja male przyciski fire oraz zadzwiajaco nieporeczne triggery. Prawa dlon ma przerabane z uwagi na fakt, ze od spodu opiera klapke od baterii, ktora minimalnie sie porusza. Glosniki raczej trzeszcza niz graja, jak na sprzet przenosny przystalo. Bez rewelacji, wiec podlaczylem sluchawki.
Wszystkie te drobne mankamenty sa niczym w porownaniu z czytnikiem UMD, rownie zalosnym jak sam nosnik i sposob, w jaki zostal zaprojektowawny. Takie malenstwo powinno byc ciche i niewyczuwalne. Nic bardziej mylnego. Czytnik wyje, charczy, furkocze i rzezy jak stary dziad. Nalezy przy tym pamietac o ciaglym pobieraniu mocy z baterii, ktora starcza zaledwie na ~4 godziny ciaglego grania. Nosnik UMD to gruby zart. Przypomina mi czasy dominacji dyskietek 3.5A. Kompaktopodobny karzelek swobodnie przemieszcza sie w plastikowej obudowie. W trakcie organoleptycznego kontaktu z UMD mimowolnie wstrzymuje oddech.
Sama konsola jest bardzo przyjemna. Nie ma jak ogromny wyswietlacz i relatwynie mocny hardware, ktore cechuja PSP multimedialnie. Konsole obsluguje sie komfortowo. Zadziwilo mnie bogactwo opcji i menusow. PSP to z cala pewnoscia pierwsza konsola w historii, ktorej oficjalne oprogramowanie zostalo rozbudowane w tak szerokim stopniu.
Ok. Przechodzimy do najwazniejszego, czyli gier. Na poczatku wyraze zal. Mianowicie, wielka szkoda, ze nie ma mozliwosci grania z obroconym ekranem, tak jak w przypadku Bandai WonderSwan. PSP byloby idealna platforma dla arcade'owych shooterow. Niestety nigdy nie bedzie. Chyba, ze dla horyzontalnych. Ok, mozna spuscic wode.
Jak dotad testowalem jedynie dwie gry. Pelna wersje WipEout Pulse oraz demo Ridge Racer 2. Bardzo zawiodlem sie tym drugim. Gra nie jest co prawda zla, ale majac swiadomosc, ze polaczono design RR Type 4 z archaicznym modelem jazdy z czesci pierwszej, katana otwiera sie w kieszeni. Mili panowie, wystarczylo przekalkowac Type 4 i bylby hit.
Podobne rozczarowanie przezylem podczas pierwszych chwil z Wipeout Pulse. Seria od lat pikuje w dol. Wszystkie czesci na piata generacje konsol byly znakomite i do dzis pozostaja wzorcem futuracer'a. Forma zalamala sie wraz z nadejsciem Wipeout Fusion na PS2, ktory jest gra mocno srednia, wrecz slaba. Pulse bardziej przypomina Fusion niz ktorakolwiek czesc z szarego PlayStation. A jeszcze bardziej przypomina Pure, w ktorego nie mialem jeszcze okazji zagrac.
Jak zwykle nie mozna przyczepic sie do soundtracku. Moze nie jest tak przebojowy jak dawniej bywalo, ale wciaz trzyma poziom. Tutaj akurat ciezko zawiesc, jesli od lat wykorzystuje sie licencjonowane utwory. Gra, a w zasadzie caly gatunek, sa pod tym wzgledem bardzo tolerancyjne.
Na minus wszystko pozostale. Wizualnie gra potrafi zachwycic, ale co z tego, skoro stonowane tekstury i pastelowe barwy zupelnie nie pasuja do charakteru starego, dobrego WipEouta. W dodatku ilosc efektow jest jakies dwa razy mniejsza niz w przypadku Wip3out. Na drugim planie praktycznie nic sie nie dzieje. Dobra, rzemieslnicza robota, nic ponadto. Czasami tyle wystarcza, ale nie mowimy o grze w szachy. WipEout to dynamiczne wyscigi. Wielka szkoda, ze Pulse momentami sprawia wrazenie niegrywalnego. Obraz potrafi sie polamac, jakby nie wyrabial z synchronizacja. Ponadto framerate trzyma zenujaco niski poziom. 30 FPS w porywach, a animacja potrafi zwolnic. Malo? Uderzenie, a nawet dotkniecie w bande redukuje predkosc pojazdu, jak w epoce kamienia lupanego, gdy pierwsze kroki na PlayStation stawial WipEout jedynka. Gdzie podzialy sie fantastyczne rozwiazane "slizgi" z XL / Wip3out / W3SE? Aaarrrghh!!!
Na temat trybow gry nie wypowiadam sie, bo nie ma o czym. Nic ciekawego, nic ponad standard. Poza tym, w WipEout zawsze gralem dla czystej przyjemnosci, ktora sama w sobie byla celem. Pulse, podobnie jak wczesniej Fusion, zatracil feeling pierwszych czesci. Sytuacja poprawila sie po 2 godzinach grania. Pulse okazal sie dosc przystepny. Kilka rozwiazan moze sie spodobac. Np. zlikwidowane pit stop'y. Bardzo fajny jest tez tryb Photo Mode, dzieki ktoremu mozemy zdejmowac screeny z replay'a wyscigu. Kazda gra na PSP powinna miec analogiczna opcje.
Pomimo gorzkich slow, jakie tu padly, musze przyznac, ze im wiecej w WipEout Pulse gram, tym bardziej mi sie podoba. Obawiam sie jednak, ze wynika to glownie z glodu futuracer'ow. Ostatnim na poziomie byl F-Zero GX. Z 2003 roku...
Moze wydawac sie inaczej, ale zakup PSP uwazam za bardzo udany. Pragne kolejnych gier. Mam sporo dem do przetestowania. Wspaniale, ze dostep do nich nie jest utrudniony, jak ma to miejsce w przypadku Nintendo i Dual Screen'a. W najblizszym czasie planuje tez zakup kilku pelnoprawnych pozycji, w tym PQ: Practical Intelligence Quotient, o ktorej znajomy truje mi juz od dluzszego czasu. Gra jest niedroga - podobnie jak ogol tytulow na PSP - i prezentuje sie niesamowicie. Ciekawe, czy zabawa bedzie porownywalna do tej z Intelligent Qube z PSX'a.
Kalendarz
10 | 2024/11 | 12 |
S | M | T | W | T | F | S |
---|---|---|---|---|---|---|
1 | 2 | |||||
3 | 4 | 5 | 6 | 7 | 8 | 9 |
10 | 11 | 12 | 13 | 14 | 15 | 16 |
17 | 18 | 19 | 20 | 21 | 22 | 23 |
24 | 25 | 26 | 27 | 28 | 29 | 30 |
Kategorie
Nekrolog
Komentarze
[06/27 Mloda]
[03/14 BZY]
[03/14 w_m]
[11/24 BZY]
[11/24 Morden]
Najnowsze
(10/03)
(09/01)
(08/31)
(08/14)
(07/04)
Trackback
Profile
性別:
非公開
Słaba wyszukiwarka
Najstarsze
(11/01)
(11/01)
(11/11)
(11/11)
(11/30)
Rzucono shurikenów
Analiza