忍者ブログ

×

[PR]上記の広告は3ヶ月以上新規記事投稿のないブログに表示されています。新しい記事を書く事で広告が消えます。


Cat Shit One [aka Apocalypse Meow - tytul wydania na rynek amerykanski] to jedna z tych publikacji, ktore nabylem sugerujac sie tylko i wylacznie okladka. Na widok uzbrojonych po zeby kroliczkow z powaznymi minami, reka sama siegnela po portfel.


Jaka forme przyjal autor - Motofumi Kobayashi, kazdy widzi. Zamiast ludzi, wyslal na wojne ich animizowane wersje. Aby bylo calkiem slodko, zwierzatka otrzymaly nieco uglaskany, lagodny wyglad. Na tym koniec ekstrawagancji. Cat Shit One jest jak najbardziej powazna opowiescia z lekkim przeslaniem antywojennym.

Komiks sie udal. Moje trzy tomy podzielone sa na kilkanascie historii, z ktorych kazda to odrebna misja [badz przepustka, tzw. Rest & Recreation]. Nie zabraklo rowniez pojawiajacych sie gdzieniegdzie dodatkow w postaci przypisow tlumaczyacych owczesny zargon, objasnien terminologii wojskowej, opisow uzbrojenia [od pistoletow po samoloty], a takze rysow historycznych, przez co komiks powinien byc bardzo przystepny tych, ktorzy o konflikcie w Wietnamie wiedza tylko tyle, ze byl.


Co na plus, a co na minus. Ceche ujemna znalazlem tylko jedna. Slaba korekta polskiego wydania, a raczej jej brak. Dowody na to, ze slusznie sie czepiam, mozna dostrzec na zdjeciach.


Na plus wszystko pozostale, zwlaszcza kreska, obecnosc zwierzatek i fachowe podejscie do tematu. Cat Shit One nie jest wytworem wyobrazni. Jest publikacja w duzej mierze bazujaca na faktach i istniejacych dokumentach. Jesli w ktoryms momencie mamy do czynienia z fikcja, autor o tym wspomina.


P.S. Zwierzece odpowiedniki poszczegolnych nacji pan Kobayashi dobral z wyczuciem. Najbardziej rozsmieszyly mnie swinie [Francuzi] i malpy [Japonczycy], zwlaszcza malpa, tzn. Japonczyk Nakamura, ktory na wojne trafil przez przypadek. Cos w tym jest. Moj znajomy mawia czasem "zolte malpy". Cha cha cha.
PR

W koncu dostalem spozniona, grudniowa wyplate. Wyposzczony dwutygodniowym brakiem zakupow, zaczalem buszowac w sieci w poszukiwaniu pretekstu do wydania kilku groszy.

Chcialem kupic porzadny album Watchmen. Amerykanski eBay to spory sklep z komiksami. Zrobilem maly rekonesans i znalazlem dwie sztuki odpowiadajace moim wymaganiom. Biedniejszy, miekki paperback oraz solidne jak diabli wydanie Watchmen Absolute Eidition. Obydwa nowe. Pomyslalem "cena nie gra roli" i wyslalem maile z zapytaniem o ewentualne koszty wysylki.

W mgnieniu oka otrzymalem odpowiedz odnosnie lepszego wydania.


Wierutne klamstwo! Amerykanie mysla chyba, ze przecietny Polak robiacy zakupy na eBay jest na tyle zdesperowany, ze pojdzie na kazdy uklad, byleby tylko dostal to, czego chce. Kolezance "$40" podziekowalem dla zasady.

Czekalem na odpowiedz odnosnie wydania w miekkiej oprawie. Coz, sprzedajaca Absolute Edition przeliczyla sie i stracila okazje lepszego zarobku. Nie zaplace 40 dolarow za wysylke [czyli jakies 2 razy wiecej niz sie nalezy], ale z pewnoscia zaoferuje za komiks wiecej niz lokalni licytujacy, z racji tego, ze Watchmen nie wydano u mnie w kraju. Szansa przepadla, amiga.

Przyszedl mail z odpowiedzia. Ile zaplace za wysylke wydania wazacego wazacego okolo pol kilograma? W imie Ojca i Syna...


Zrezygnowalem z zakupow. Zapytalem tylko, czy wysylka odbywa sie za posrednictwem NAVY SEALS, bo wysokosc stawki na to wskazywala. Bez odzewu.

Tak. Wciaz trwa moja odyseja z Resident Evil. Seria, ktora nigdy nie przestane sie zachwycac, chyba, ze wydarzy sie katastrofa i kolejne czesci, liczac od piatki wlacznie, pojda w zlym kierunku. Na szczescie na nic takiego sie nie zanosi, chociaz...

Nikt nie jest w stanie wyobrazic sobie Metal Gear Solid bez Kojimy, Quake'a czy Doom'a bez Carmacka albo kolejnej odslony Final Fantasy bez Nomury i, jak to celnie okresla moj znajomy, jego transwestytow. Ludzie, ktorzy bezposrednio decydowali o tym, w jaki sposob maja rozwijac sie wielkie serie. Dla Resident Evil taka osoba byl Shinji Mikami.

Zbierzmy do kupy najwieksze komercyjne sukcesy Capcom z ostatnich kilkunastu lat. Resident Evil, Dino Crsis, Devil May Cry oraz pojedyncze Killer 7, Viewtiful Joe i inne. Przejscie dowolnej ze wspomnianych gier gwarantuje ujrzenie nazwiska Mikamiego w lozy VIP napisow koncowych. Dzieki temu facetowi Capcom zarobil miliony, a seriale typu DMC czy RE z odcinka na odcinek stawaly sie coraz lepsze.

Mikami zmienil garaz i niedlugo bedzie mozna przekonac sie, czy jego nazwisko nie jest przereklamowane. Zapowiedziane Bayonetta i Mad World wygladaja na tytuly z wyzszej polki. Zwlaszcza ten drugi.

Pierwszy Resident Evil bez pomyslodawcy i glownego "mozgu" serii, a wiec czesc piata, ktora ma wyjsc lada moment, wywoluje we mnie pewne obawy. Oficjalne materialy w postaci screenshotow i trailerow kaza patrzec na gre przychylnie, jednak moze byc roznie. Capcom ujawnil jedynie ulamek gameplayu, gdzie pokazano akcje i akcje oraz akcje. Boje sie, ze RE stanie sie jak Gears of War albo Army of Two.

Kazda seria z czasem musi sie zmieniac, bo nikt nie zechce grac na okraglo w to samo. Trzymam kciuki za Capcom, by w marszu ku zmianom na lepsze nie wyzioneli residentowego ducha.

Tyle na temat naduzywania patosu w niewinnym tekscie o grach.


Ukonczony pare dni temu Resident Evil 3: Nemesis w wersji GameCube przypomnial mi, jak milym aspektem survival horroru jest przeciwnik, ktory przez cala gre nie spuszcza nas z oczu. Co prawda podobny motyw mielismy juz odslone wstecz w scenariuszu Leona, ale dopiero w RE3 wpompowano nastroj prawdziwego, stresogennego zaszczucia. Nemesis to fajny kolezka. Szkoda, ze mniej wiecej od polowy gry, za kazdym razem gdy dostal lanie od mojej Jill, tracil sporo temperamentu. Z kolei w RE2 tajemniczy, tyrantopodobny przesladowca Leona dopiero pod koniec pokazal na co go stac. W finale dwojki mielismy prawdziwego demona [w zaleznosci od scenariusza itd., ale nie bede juz rozmieniac watku na drobne]. W trojce byla to przerosnieta kijanka. O wiele lepiej niz ostatnia mutacja Nemesisa prezentowal sie wyrzucony na smietnik martwy Tyrant. Szkoda, ze to tylko statysta.


Kocham RE3 i przez pewien czas byla to moja ulubiona czesc, ktora konczylem wielokrotnie roznymi sposobami. Ostatnim razem nie poszlo najlepiej. Narobilem bardzo duzo save'ow, przejscie gry zajelo mi "az" 6 godzin, a w dodatku otrzymalem najnizsza range z mozliwych. F jak FAJTLAPA. Niemniej, musze sie pochwalic, ze grajac na hardzie tylko raz ucieklem przed Nemesisem, jako ze na poczatku gry ciezko jest z amunicja, a nigdy nie bylem dobrym nozownikiem. Kazde kolejne spotkanie, to kanonada Jill i popiskiwanie potwora.


Po RE3 przyszla pora na Resident Evil Code: Veronica, ktora mam od dawna, ale nigdy nie mialem okazji skonczyc, poniewaz moje Dreamcast'y cierpialy na typowa dla nich przypadlosc, polegajaca na samoistnym resetowaniu sie. Poradzilem sobie z usterkami i juz jest dobrze. Veronica nie schodzi z tacy.


Wspanialy Resident, poczynajac od dynamicznego openingu, na ktorym wyraznie widac, ze Claire Redfield jest [obok agentki Brea z Parasite Eve] najladniejsza kobieca postacia gier video. Jesli chodzi o design Claire, bardzo spodobaly mi sie zlepione od potu kosmyki wlosow. Szkoda, ze pokazuja to tylko wstawki CG. Silnik gry pozwolil jedynie na animowanie "kitki" wlosow, ktora kolysze sie podczas biegania.


Pierwszy Resident w pelnym 3D [nie liczac pokracznego pedu w postaci Gun Survivor] i od razu zachwycajacy wizualnie. Kolorsytycznie troszke inny niz czesci poprzednie. Zamglony i mniej kolorowy. Nalezalo czyms przygasic nadmiar terenu do przeliczenia, z ktorym Dreamcast i tak by sobie poradzil. Dowod? Shenmue.


Szkoda, ze Veronica od razu nie pojawil sie w wersji Complete i bede musial zakupic gre ponownie dla pelniejszego i poprawionego wydania. Oczywiscie w wersji na GameCube. Dla ponownego spotkania z lekko oblakanym rodzenstwem Shepard uczynie to z przyjemnoscia. Zwlaszcza, ze RE C:V jest chyba najbardziej przerazajacym i groteskowym Residentem z calej serii. Kapitalna gra. Wspaniale, ze wydanie premierowe pojawilo sie wlasnie na Dreamcasta - konsoli, ktorej posiadanie daje prawdziwa satysfakcje. Sprzet ma dusze albo i dwie.

Tym milym akcentem koncze przynudzanie i oddelegowuje sie przed telewizor.

Byl piekny zimowy poranek i BzyRes wstawal wlasnie do pracy. Zabluznil z jajem, zamknal oczy, zawirowal razy kilka wokol wlasnej osi i nastala noc.

Nienawidze pracowac, zwlaszcza w tak piekną pogode, wrecz idealna do tego, by siedziec w domu i czynnie spedzac czas przed konsola. Doprawdy. Jesien z zima nie trwaja wiecznie. Gdy przyjda 20 stopniowe upaly, granie nie bedzie juz tak przyjemne. Mroz moim przyjacielem. Lubie, gdy na zewnatrz jest tak zimno, ze jedynym sensownym wyznacznikiem temperatury staje sie predkosc, z jaka zamarzaja smarki w nosie. W dodatku tzw. pizgawica zlosliwa skutecznie wyludnia miasto i nie musze sie za siebie bezustannie ogladac, gdy wracam noca z pracy.


Ujemne temperatury podnosza takze komfort podrozy. Bardzo sie ciesze, gdy moi wspolpasazerowie, zamiast rozmawiac, wiercic sie, chrychac i pietnascie razy zmieniac miejsce, kula sie z zimna, przywodzac na mysl surowo skarcone pacholeta.

Dzis wyjatkowo kurs pociagiem "DO" obozu pracy zaliczylem w towarzystwie mego serdecznego znajomego PiNkNOiSe'a. Bez specjalnej okazji dostalem w prezencie album psy-trance'owy, promujacy raczkujaca wytwornnie No Comment Records.


Psy-trance na codzien nie slucham. Muzyka ta ma sens glownie wtedy, gdy jestesmy na ciezkich dragach i/lub mamy pokoj do posprzatania, a nie bardzo nam sie chce. Tworcy zapewne mysla inaczej. Double Trouble zarzucilem w stanie skrajnego wycienczenia, po bardzo ciezkim dniu i musze przyznac, ze skladanka [kompilacje stanowi praca zbiorowa kilkunastu polskich "muzykow" niezaleznych] dala mi mocniejszego kopa niz dwie kawy, ktore wypilem w miedzyczasie. Naprawde udany album, a w dodatku juz na zawsze moj. Dzieki, Kraszo. Jutro sprzatam pokoj.


A propos sprzatania. Natknalem sie na dziwne znalezisko, gdy wyrzucalem do smieci pojemnik po jogurcie. Czyzby ktorys z domownikow [zgaduje, ze siostra] zajal sie walka z piractwem? Takie zdjecie mogloby podeprzec niejedna kampanie.


Zastrzyk energii w postaci kilkudziesieciominutowej sesji z psy-trance wzbogaconej dwoma kubkami paliwa rakietowego, zaprowadzil mnie przed telewizor i usadzil w fotelu. Na patelnie wskoczyl Resident Evil 3 na GameCube'a, w ktorego obecnie pogrywam [na malych konsolach wciaz maltretuje Final Fantasy Tactics Advance oraz Elite Beat Agents].


RE3 to wciaz ten sam czad, co przed kilkoma laty. Gre ukonczylem kilkanascie razy i nigdy nie bylo dosc. Zawsze mialem ubaw, gdy ktos protestowal, ze RE3 to gra przecietna, bo mozna ja ukonczyc w 4 godziny. Przy tak porzadnym gameplay'u i rownie solidnej calej reszcie, RE3 moze dla mnie trwac 30 minut. Gra jest niesamowita i zawiera kilka unikalnych elementow [prochy do produkcji amunicji, uniki]. Poza tym, to kawal dobrego Residenta. Jesli ktos twierdzi, ze RE to jego klimaty, w trojke bedzie grac bez opamietania. Czego najlepszym przykladem jest piszacy te slowa.


Jak na horror klasy "B" przystalo, przy RE3 mozna sie czasem usmiac. Niekiedy w sytuacjach, gdzie komizm wdziera sie niezamierzenie. Maly spoiler do zdjecia powyzej. Przy zwlokach po prawej odnajdujemy pamietnik, z ktorego wynika, iz [A] kobieta jest corka mezczyzny, panikujacego na samym poczatku gry [B] jako jednej z niewielu udalo sie dotrzec do budynku z dzwonnica [C] zginela wraz z najemnikiem, ktory oslanial ja wlasnym cialem przed atakujacymi potworami. Tyle wiemy z notatek. Z ukladu cial zas mozna odczytac, ze tych dwoje zdazylo jeszcze przed smiercia odbyc stosunek oralny.

Moja Jill rowniez odbyla stosunek. Z ta roznica, ze Nemesis zamiast celowac do dziury, zrobil sobie nowa. Nie zabralem wystarczajacej ilosci amunicji, by ostudzic zapal mego kochanka. Jill padla, a ja odlozylem pada, bo mialem juz dosyc.

Zanim powedrowalem do lozka, zadbalem o nastoj, wlaczajac na moim hi-fi drugi album Kent, "Verkligen", ktory jest jakies trzy razy lepszy od poprzedniego. Zawsze wysysam z nocy ile tylko sie da, wiec przed snem poczytalem jeszcze nieco infantylna, ale przyjemna mange ".hack", opowiadajaca o graniu w MMORPG. Tematyka bardzo wdzieczna dla kogos takiego jak ja. Przeminelo kilkadziesiat stron, az w koncu organizm odmowil posluszenstwa i padl jak zabity. Wspaniale jest zasypianie, gdy w glowie szumia jeszcze mangowe mordki.


Sa konsole, ktore kupuje sie dla jednego, konkretnego tytulu. NESa brano masowo dla Super Mario Bros, PlayStation dla Tekken 3. Mojego zupelnie nowego Xbox 360 nabylem dla Bioshock. Doslownie. Limitowana edycje gry, zamknieta w metalowym pudelku, zgarnalem na dlugo, zanim stalem sie szczesliwym posiadaczem X'a. O Bioshock za chwile, tymczasem zerknijmy do kotlowni.


Konsole w jedynej slusznej wersji ELITE kupilem w Sklepie Internetowym PSX Extreme. W dniu zakupu mieli najatrakcyjniejsza oferte cenowa w kraju. Realizacja zamowienia troche trwala. Troche, a konkretniej blisko cztery tygodnie, podczas ktorych wychodzilem z siebie. Nienawidze sytuacji, gdy musze czekac wieki na cos, co powinno byc u mnie na drugi dzien. Glownodowodzacy sklepem wytlumaczyl mailowo, ze dostawy opoznily sie z uwagi na szalejacy kurs Euro oraz kryzys gospodarczy bla bla bla... Spoko, jak kryzys to kryzys. W obliczu kryzysu kupilem nowe, karamzynowe Nintendo DS Lite, by choc troche poprawic sobie nastroj i uczynic oczekiwanie przyjemnym. Mala dygresja - DS niemal calkowicie odsunal moje mysli od Xboxa. Na szczescie nie na tyle, bym beznamietnie przyjal moment odebrania Xbox'a z rak kuriera.

Mimo opoznienia, bylem bardzo zadowolony z zakupu w kramie PE. Postanowilem to podkreslic, bowiem dla odmiany NIENAWIDZE magazynu, ktory wydaja dokladnie ci sami ludzie, ktorzy zarzadzaja sklepem. Jak na ironie losu przystalo, w paczce z Xboxem znalazlem bonus w postaci grudniowego wydania pisma. Za kare? Za darmo. Jak za darmo, to biore, bo w normalnych warunkach za PSX Extreme nie warto dac zlamanego grosza. A dlaczego, o tym z checia napisze kiedy indziej.


Sama konsola, zgodnie z oczekiwaniami nie zrobila na mnie szczegolnie piorunujacego wrazenia. Nie moge zniesc tego, ze X360 jest tak paskudny... Zwykla, biala edycja ma prawo spodobac sie z uwagi na kolor. Biala konsola - do niedawna widok nieczesty. Gdyby w moim Elite wyprana czern zmienic na smolista, a zaslepke od tacy napedu na dowolny inny kolor, wowczas sprzet prezentowalby sie dobrze. Design Elite pozbawiony jest wyrazu. Chyba kazda inna konsola wyglada lepiej. A nie dosc, ze brzydka, to jeszcze halasliwa. Dreamcast, ktory dotychczas byl moja najglosniejsza maszyna [nie liczac PC] w porownaniu z Xbox 360 popiskuje jak myszka.


Joypad. Wspaniale, ze pozbawiony jest kabla i dziala bezprzewodowo. Przy wylaczonych wibracjach pracuje dosc dlugo, kilkanascie godzin na porzadnych akumulatorach Duracell. Milo, ze nalezy do grona kontrolerow z wyzszej polki, zarowno w kwestii wykonania jak i ergonomii. Pad zrobiony z glowa, choc w dalszym ciagu uwazam, ze krzyzak osadzony na "podescie" to niepotrzebny bajer i prawdopodobnie okaze sie meczacy, gdy zabiore sie za jakas bijatyke, bo na analogu grac nie zamierzam.


W padzie wkurza centralny przycisk, sluzacy m.in. do zdalnego wlaczania i wylaczania konsoli. Jest duzy, brzydki [w Microsoft tradycja zobowiazuje] i swieci na zielono. Swieci tak intensywnie, ze w ciemnym pomieszczeniu razi po oczach, przeszkadzajac w graniu. Moze nastepnym razem Microsoft wpadnie na pomysl, by przycisk uczynic bardziej dyskretnym i uzyc nie tak slabszych diod. Patrzcie na pad Sony. Jedna lampka, mala i czerwona. Nikomu nie przeszkadza. Patrzcie na pad GameCube'a. Brak swiecidelek. Lepiej byc nie moze. Patrzcie na pad do Xbox'a. Gdy zabraknie Gandalfa, oswietli wam droge w Morii.


Wszystkie negatywne odczucia znikaja pod stosem wrazen pozytywnych. Pierwsza sprawa - dashboard, w ktorym mozna sobie ustawic milion rzeczy, zarzadzac zawartoscia HDD i konfigurowac oraz laczyc sie z siecia. Przejrzysty i funkcjonalny dash [a wiec wszystko do wersji 2.0.7357.0] to podstawa. Oczywiscie nie jest do konca milo, gdyz nie wiedziec czemu wystepuja ogromne problemy z data i godzina, ktorych ustawienia po prostu sie nie zapamietuja. Aby wszystko gralo jak nalezy, trzeba polaczyc sie z Xbox Live!.

Na 120 gigabajtowym HDD, a zatem trzy razy [A] wiekszym pojemnosciowo [B] mniejszym fizycznie, od dysku w moim pececie, znalazlem kilkanascie remake'ow klasycznych gier arcade oraz trzy demka. Slabe Cars [notabene trzymajace poziom filmu *miejsce na szyderczy usmiech*], srednie Test Drive Unlimited oraz zachwycajace, lecz nieinteraktywne Viva Piñata. VP podobnie jak Bioshock'a nabylem jeszcze przed zakupem konsoli. Gra czeka na swoja kolej. Wracajac do tematu, liczylem na lepsze dema. Microsoft sie nie postaral. Znajomy, ktory ostatnio kupil X360 Premium dostal dokladnie te same. Podobnie inny znajomy, ktory X'a posiada okolo roku. Chcialem Halo 3, Burnout Paradise i Dead or Alive 4! Na szczescie to, co mi sie trafilo mozna w kazdym momencie usunac, co tez z dzika satysfakcja uczynie gdy tylko HDD zacznie blagac o wolna przestrzen.

Dema demami. Zapomnialem o malym nieporozumieniu z nim zwiazanym, gdy po raz pierwszy uruchomilem dlugo wyczekiwanego Bioshock'a. Gre, dla ktorej wydalem ponad 1.100 PLN na sprzet, i o ktorej juz teraz moge powiedziec, ze okazala sie tytulem dwukrotnie lepszym niz oczekiwalem.


Na poczatku rozgladalem sie za najlepsza edycja, zawierajaca m.in. figurke Big Daddy'ego oraz plyte z muzyka orkiestrowa z gry. Poniewaz wydanie jest juz slabo dostepne, a dostanie nowego graniczy z cudem, uderzylem w polsrodek - edycje w metalowym pudelku, ktora bardzo szybko pokochalem. Przez jakis czas zalowalem, ze nie kupilem wersji z figurka, soundtrackiem i innymi bajerami. Potem wytlumaczylem sobie, ze bez figurki da sie zyc, material The Making Of ostatecznie mozna podejrzec na YouTube, czego nie uczynilem i nie zamierzam, jako ze proceder smierdzi piractwem. Sciezke symfoniczna zas wciaz mozna pobrac calkowicie za darmo ze strony wydawcy - 2kgames. Szkoda, ze nie zdecydowano sie na wydanie soundtracku z licencjonowanymi swingowymi kawalkami. Bralbym bez chwili wahania, chocby ze wzgledu na Beyond The Sea nieboszczyka Sinatry. Piosenke moglismy wczesniej uslyszec w jednym z oficjalnych trailerow. Tak, to tamta.


Glupie tlumaczenia frustrata. Nie mam najlepszej z mozliwych wersji i musze nauczyc sie z tym zyc.

Bioshock najpierw powala na kolana, a nastepnie wdeptuje w ziemie. [Audio]wizualnie do dzis nie ma sobie rownych. Wszystkich krzykaczy pragne poinformowac, ze ich typy, jakie by nie byly, nie sa w stanie konkurowac z Bioshock'iem na polu prezencji. Rzeczony jest po prostu najbardziej kolorowy, ma zabojczy, niepowtarzalny design, a ilosc i zageszczenie efektow potrafia wprawic w zadume nawet tych, ktorzy wytatuowali sobie na czole napis "Shader Model 4.0". Wszystkie nowe tytuly z tzw. fotorealistyczna grafika przy Bioshock'u wypadaja drugoligowo. Fantazja w starciu z rzemioslem. A w Bioshock jedno i drugie zyje ze soba w zgodzie. Zawsze, od perfekcyjnych odtworcow rzeczywistosci bardziej cenilem sobie tych, ktorzy rzeczywistosc tworza od nowa.


Spacerujac po Rapture, gdzie maniakalnie zagladalem w kazdy kat, obawialem sie, iz nadejdzie taki moment, kiedy pomysle, ze wszystko juz widzialem, ze tworcy nie sa w stanie niczym nowym mnie zaskoczyc. Okazalo sie, co rzadko kiedy bywa [ostatnie tego typu doswiadczenie z udzialem gry to moje wojaze z Half-Life 2], ze z lokacji na lokacje gra stawala sie coraz lepsza. Zwiedzilem Medical Pavilon, ktory czesto pokazywano na screenach, zanim BS ukazal sie w sprzedazy, po czym smialo wtargnalem do Neptune's Bounty - lokacji, ktorej nigdy wczesniej nie widzialem. Zbaranialem. 2x wiecej rozmachu, fantazji i wizjonerstwa niz w poprzedniej. I tak do konca gry, wprost proporcjonalnie. Designerzy z Irrational Games dali czadu, nie pierwszy raz zreszta. W zasadzie, gdyby nawet Bio wypuszczono w formie nieinteraktywnej, wiedzac w jakiej jakosci prezentacji sie pakuje, kupilbym bez zastanowienia. Bioshock to wspaniale, estetyczne doswiadczenie i najlepszy dowod na to, ze gry komputerowe maja wiecej wspolnego ze sztuka niz jakakolwiek inna dziedzina scisle poprzez definicje ze sztuka zwiazana.

W grze urzekajacy jest rowniez i/lub przede wszystkim gameplay. Czysta rozrywka przypominajaca te z Half-Life 2. Zero mordegi i polgodzinnego skradania sie do celu, charakterystycznego dla 90% tytulow z akcja osadzona w realiach wojennych. Szybko, krwawo i pieknie. Przeciwnicy zachowujacy sie jak normalni ludzie. Normalni, ale lekko oblakani, jak wszyscy z zyjacych w Rapture. Dobry przeciwnik to martwy przeciwnik. Bardzo podobalo mi sie ograbianie cial w rytm drgawek posmiertnych denatow. Polubilem zbieractwo w grze. Jesli gra na jakims etapie produkcji jest wystarczajaco dobra, nalezy dodac jeszcze troche gadzetow do zebrania, a pewnikiem bedzie jeszcze lepsza. Dobrze, ze tworcy zaczerpneli troche formuly ze swojego poprzedniego hitu. Kiedy lata temu gralem w System Shock 2, bylem zachwycony tym, ze do mojej dyspozycji oddano spory plecak z masa miejsca na miliard przedmiotow. Apteczki, power-up'y, bron, amunicja. Kalka kopii dostala gaze w Bioshock.


Od jakiegos czasu wiadomo, ze bedzie sequel. Wiadomo rowniez, ze nie stanie sie cud i nie powstanie gra lepsza od poprzednika. To w zasadzie niemozliwe. Sequel wszechczasow - Half-Life 2 - potrzebowal pieciu lat, aby ludzie z Valve uczynili go gra lepszej badz [zalezy jak patrzymy na problem] tej samej klasy co jedynka. 2kgames powachali gruby pieniadz, ale nie tak gruby na jaki zasluzyli. Apetyt rosnie w miare jedzenia, wiec rzezbia Sea of Dreams. Boje sie tej gry. Sequeli niektorych tytulow powinno sie po prostu unikac.

Dobra gra to wystarczajacy powod, by nakrecic film. Bioshock do ogladania zostal juz zapowiedziany. Za rezyserie ma wziac sie czlowiek, ktory ostatnio specjalizowal sie w widowiskowych produkcjach z ogromnym budzetem. Moze byc roznie. Pieniadze na film na pewno sie znajda, wiec nie powinno byc problemow z oplaceniem lbow, ktore przynajmniej niczego nie zepsuja. Z drugiej strony, bylbym bardziej spokojny, gdybym wiedzial, ze ekranizacja Bioshock zostanie nakrecona pod dyktando Jean-Pierre Jeunet'a - faceta, ktorego filmy charakteryzuja zdjecia i udzwiekowienie na bardzo wysokim poziomie, jak rowniez nowatorstwo, a wrecz swiezyzna opowiadanych historii [Delicatessen, La Cité Des Enfants Perdus]. W dodatku kazdy film Jeunet'a to spora dawka surrealizmu. Co wiecej, przy okazji Miasta Zaginionych Dzieci pracowal juz z motywem "malych dziewczynek w otoczeniu zlego swiata podlych ludzi". Z motywem, ktory stanowi esencje scenariusza Bioshock. Amen.


Bylo mi bardzo przyjemnie ukonczyc gre, ktora jako zjawisko, mozna zaobserwowac doslownie raz na kilka lat. W kategorii FPS, Bioshock jest moim prywatnym numerem 2 lub 3. W zaleznosci od tego, czy Half-Life liczymy razem czy osobno. Pragne dwojki, ale juz teraz jest mi przykro, ze jako dzielo sztuki nie bedzie w stanie jakosciowo zblizyc sie do prequela.



design&photo by [Aloeswood Shrine / 紅蓮 椿] ■ powerd by [忍者BLOG]
忍者ブログ [PR]
Kalendarz
10 2024/11 12
S M T W T F S
1 2
3 4 5 6 7 8 9
10 11 12 13 14 15 16
17 18 19 20 21 22 23
24 25 26 27 28 29 30

Linki

Nekrolog

Komentarze
[06/27 Mloda]
[03/14 BZY]
[03/14 w_m]
[11/24 BZY]
[11/24 Morden]
Trackback
Profile
性別:
非公開
QR
Słaba wyszukiwarka
Rzucono shurikenów
Analiza