Rzeczonej na poczatku nie mam nic do zarzucenia. Dobrze, ze jest i jest spoko. Listonosza zas, kowboja dosiadajacego skladaka z linii Romet, najchetniej zmasakrowalbym mlotem, dlutem, sola, skamienialym bochnem chleba z cala fantazja, na jaka potrafie sie zdobyc.
W czym lezy problem. Sympatyczny komandos Poczty Polskiej, w obliczu sytuacji, gdy nierejestrowana przysylka adresowana do mnie nie miesci sie w skrzynce pocztowej, zaczyna generowac pomysly. Krajowe i zagraniczne paczki odnajdywalem na wycieraczce, na parapecie, na ganku i w innych miejscach, w ktorych z zalozenia szukac nie powinienem.
Pewnego razu cos we mnie peklo i postanowilem zwrocic czlowiekowi uwage. Na moja serdeczna prosbe, by nie rozrzucal przesylek gdzie popadnie, odpowiedzial z poirytowaniem "A co ja z tym zrobie?!". Wypiszesz awizo, a towar odwieziesz na poczte, jeleniu. Niestety, jemu sie nie chcialo. Ale juz wtedy dalo sie zauwazyc, ze nad pusta glowa listonosza zajarzyla potezna 100 Watt zarowka.
Oto, co wyjalem dzis ze skrzynki pocztowej:
Paczki w szawce na gaz. Co to jest SZAWKA, do cholery?! Otoz wyjasniam. Szawka na gaz to nic innego jak duza, metalowa skrzynka, oslaniajaca licznik gazowy. Skrzynka taka, i to nie jedna, znajduje sie na mojej posesji. Nie jest zamykana "na klucz", a temperatura i wilgotnosc w srodku sa mniej wiecej takie same jak na zewnatrz. Idealne lokum dla paczek, nieprawdaz? Zwlaszcza w jesienno-zimowa szaruge.
Kiedy pomysle sobie o rejonowym listonoszu, trace wiare w ludzi. Moje paczki nie moga hibernowac w takich warunkach. Mam dosyc. Chcialem zalatwic sprawe polubownie. W rezultacie przesylki odbieram z lodowki. Odstrzele sukinsyna przy pierwszej lepszej okazji.
Uff. Polowanie skonczone. Dzisiejszym zakladnikom odbitym z zamykanej drucikiem powlekanym skrzynki na gaz na cale szczescie nic sie nie stalo. Sadzilem, ze zamowiony pare dni temu budzik wyzione ducha, zanim jeszcze wloze wtyczke do kontaktu. Pozwolilem mu przyzwyczaic sie do pokojowej temperatury i dziala. Budzik kupilem w ramach walki z natrectwem, polegajacym na notorycznym spoznianiu sie do pracy. Alarm w telefonie prawie zawsze okazywal sie zbyt slabym przeciwnikiem dla mojego glebokiego snu.
Czy firma "SONIC" to synonim renomy? Ktokolwiek widzial, ktokolwiek wie? Nazwa podejrzana, ale ich budzik sieciowy wcale nie jest zly. Malenka obudowa, malenki glosniczek, standardowe zasilanie przewodem, plus kieszonka na baterie 9V, ktora zapewni funkcjonoanie, gdy elektrownia stanie. Podoba mi sie zielone podswietlanie cyfr. Niezbyt jasne, wiec nie razi po oczach. Pikawka jest malenka i slabej mocy, ale czestotliwosc dzwieku alarmu sprawia, ze nie pragniesz niczego innego, jak zerwac sie z lozka i wylaczyc ustrojstwo. Budzik posiada tez funkcje drzemki, uruchamiana pod duzym plaskim przyciskiem, zajmujacym polowe gornej obudowy. Nawet jesli zechce zabic drania jak natretnego insekta, mam gwarancje, ze zostane dobudzony. A przynajmniej zostana podjete proby.
Budzik to zakup z koniecznosci. Ze skrzynki gazowej wyciagnalem tez gre. Musialem sie sporo nameczyc, bo s.p. listonosz wcisnal ja pomiedzy blaszana scianke, a rure wypelniona gazem. Mial szczescie, ze moj kontrahent postaral sie o idiotoodporne pakowanie i zawartosci paczki nic sie nie stalo.
Zakup planowany od dawna i zrobiony napredce, zaraz po otrzymaniu wyplaty. Larry 7 to jedna z moich ulubionych przygodowek i zarazem ostatni bastion dla szeroko niegdys stosowanej funkcji komend. Nie jestem zwolennikiem wklepywania polecen, gdyz same z tym problemy [hmm... pchac, pchnij, popchnij, a moze wypchaj sie?]. W Leisure Suit Larry 7: Love for Sail polaczono komendy, tylko czasem bedace niezbednym dodatkiem, ze standardowym, klikanym interfejsem graficznym.
Gra jest rewelacyjna. Przesmieszna [dominuje ciezki humor erotyczny], z fajnymi zagadkami i piekna, rysowana grafika. W dodatku to jeden z niewielu [doslownie kilku] tytulow sposrod wszechswiata gier i filmow, ktory wole w wersji polskiej. Kiedys udowodnie, ze lokalizacja jest lepsza od oryginalu. Nic nie zastapi stuhrowego cwaniactwa artykulowanego ustami lekko aseksualnego Larry'ego. Larry 7 to rowniez najlepsze lata [glosu] Katarzyny Figury, obecnie przechodzonej i zdecydowanie przeterminowanej. Caly dubbing jest okay, nie tylko czolowka.
Kilkunastoletnia gra w folii za dwie dyszki, nie liczac wysylki. To tyle, co dwie paczki dobrych fajek. Interes zycia, jakich bylo juz kilka. Love for Sail zostawiam na swieta. O ile mam racje i wciaz pamietam od kilku do kilkunastu zagadek, Larry peknie w jeden bozonarodzeniowy dzien. Wole suwac po ekranie kursorem w ksztalcie kondoma niz katowac sie ciezkim jadlem przy stole.
W czym lezy problem. Sympatyczny komandos Poczty Polskiej, w obliczu sytuacji, gdy nierejestrowana przysylka adresowana do mnie nie miesci sie w skrzynce pocztowej, zaczyna generowac pomysly. Krajowe i zagraniczne paczki odnajdywalem na wycieraczce, na parapecie, na ganku i w innych miejscach, w ktorych z zalozenia szukac nie powinienem.
Pewnego razu cos we mnie peklo i postanowilem zwrocic czlowiekowi uwage. Na moja serdeczna prosbe, by nie rozrzucal przesylek gdzie popadnie, odpowiedzial z poirytowaniem "A co ja z tym zrobie?!". Wypiszesz awizo, a towar odwieziesz na poczte, jeleniu. Niestety, jemu sie nie chcialo. Ale juz wtedy dalo sie zauwazyc, ze nad pusta glowa listonosza zajarzyla potezna 100 Watt zarowka.
Oto, co wyjalem dzis ze skrzynki pocztowej:
Paczki w szawce na gaz. Co to jest SZAWKA, do cholery?! Otoz wyjasniam. Szawka na gaz to nic innego jak duza, metalowa skrzynka, oslaniajaca licznik gazowy. Skrzynka taka, i to nie jedna, znajduje sie na mojej posesji. Nie jest zamykana "na klucz", a temperatura i wilgotnosc w srodku sa mniej wiecej takie same jak na zewnatrz. Idealne lokum dla paczek, nieprawdaz? Zwlaszcza w jesienno-zimowa szaruge.
Kiedy pomysle sobie o rejonowym listonoszu, trace wiare w ludzi. Moje paczki nie moga hibernowac w takich warunkach. Mam dosyc. Chcialem zalatwic sprawe polubownie. W rezultacie przesylki odbieram z lodowki. Odstrzele sukinsyna przy pierwszej lepszej okazji.
Uff. Polowanie skonczone. Dzisiejszym zakladnikom odbitym z zamykanej drucikiem powlekanym skrzynki na gaz na cale szczescie nic sie nie stalo. Sadzilem, ze zamowiony pare dni temu budzik wyzione ducha, zanim jeszcze wloze wtyczke do kontaktu. Pozwolilem mu przyzwyczaic sie do pokojowej temperatury i dziala. Budzik kupilem w ramach walki z natrectwem, polegajacym na notorycznym spoznianiu sie do pracy. Alarm w telefonie prawie zawsze okazywal sie zbyt slabym przeciwnikiem dla mojego glebokiego snu.
Czy firma "SONIC" to synonim renomy? Ktokolwiek widzial, ktokolwiek wie? Nazwa podejrzana, ale ich budzik sieciowy wcale nie jest zly. Malenka obudowa, malenki glosniczek, standardowe zasilanie przewodem, plus kieszonka na baterie 9V, ktora zapewni funkcjonoanie, gdy elektrownia stanie. Podoba mi sie zielone podswietlanie cyfr. Niezbyt jasne, wiec nie razi po oczach. Pikawka jest malenka i slabej mocy, ale czestotliwosc dzwieku alarmu sprawia, ze nie pragniesz niczego innego, jak zerwac sie z lozka i wylaczyc ustrojstwo. Budzik posiada tez funkcje drzemki, uruchamiana pod duzym plaskim przyciskiem, zajmujacym polowe gornej obudowy. Nawet jesli zechce zabic drania jak natretnego insekta, mam gwarancje, ze zostane dobudzony. A przynajmniej zostana podjete proby.
Budzik to zakup z koniecznosci. Ze skrzynki gazowej wyciagnalem tez gre. Musialem sie sporo nameczyc, bo s.p. listonosz wcisnal ja pomiedzy blaszana scianke, a rure wypelniona gazem. Mial szczescie, ze moj kontrahent postaral sie o idiotoodporne pakowanie i zawartosci paczki nic sie nie stalo.
Zakup planowany od dawna i zrobiony napredce, zaraz po otrzymaniu wyplaty. Larry 7 to jedna z moich ulubionych przygodowek i zarazem ostatni bastion dla szeroko niegdys stosowanej funkcji komend. Nie jestem zwolennikiem wklepywania polecen, gdyz same z tym problemy [hmm... pchac, pchnij, popchnij, a moze wypchaj sie?]. W Leisure Suit Larry 7: Love for Sail polaczono komendy, tylko czasem bedace niezbednym dodatkiem, ze standardowym, klikanym interfejsem graficznym.
Gra jest rewelacyjna. Przesmieszna [dominuje ciezki humor erotyczny], z fajnymi zagadkami i piekna, rysowana grafika. W dodatku to jeden z niewielu [doslownie kilku] tytulow sposrod wszechswiata gier i filmow, ktory wole w wersji polskiej. Kiedys udowodnie, ze lokalizacja jest lepsza od oryginalu. Nic nie zastapi stuhrowego cwaniactwa artykulowanego ustami lekko aseksualnego Larry'ego. Larry 7 to rowniez najlepsze lata [glosu] Katarzyny Figury, obecnie przechodzonej i zdecydowanie przeterminowanej. Caly dubbing jest okay, nie tylko czolowka.
Kilkunastoletnia gra w folii za dwie dyszki, nie liczac wysylki. To tyle, co dwie paczki dobrych fajek. Interes zycia, jakich bylo juz kilka. Love for Sail zostawiam na swieta. O ile mam racje i wciaz pamietam od kilku do kilkunastu zagadek, Larry peknie w jeden bozonarodzeniowy dzien. Wole suwac po ekranie kursorem w ksztalcie kondoma niz katowac sie ciezkim jadlem przy stole.
PR
W koncu stalem sie szczesliwym posiadaczem Xbox'a 360. Zanim jednak zes... umarlem z radosci, odbylem ciezka przeprawe zwiazana z niekonczacym sie oczekiwaniem na paczke oraz liczeniem dni pozostalych do konca miesiaca.
Jak przystalo na rozsadnego czlowieka, wyplate rozszczepilem juz na poczatku listopada, robiac sobie przy okazji dlug u znajomego. Nienawidze pieniedzy, ale lubie to, co mozna za nie kupic. Dlatego, w przeciwienstwie do innych, zyje nie od wyplaty do wyplaty, a od zakupow do zakupow.
Tak, Xbox juz JEST [A] u mnie [B] eksploatowany. Jak na razie mam bardzo dobre zdanie o sprzecie, ale dam sobie szanse na znalezienie odpowiednich powodow do narzekania i wstrzymam sie jeszcze troche z wpisem. Na wpis przyjdzie pora, gdy skonczymy z X'em jeszcze kawalek rewelacyjnego[!!!] Bioshock.
Gdy tylko okazalo sie, ze na zakupionego w sieci Xbox'a trzeba bedzie czekac wieki, ogarnal mnie niepokoj. Mialem juz ulozony harmonogram dla siebie i dla konsoli, wyliczone dni, godziny, minuty. Mialem wizje, w ktorych wspolnie z X'em i telewizorem tworzymy swego rodzaju enklawe, malenki raj posrodku niczego. Czar prysl, zanim jeszcze zorientowalem sie, ze do konca miesiaca bede zyl nedznie, odzywiajac sie ziemia, torfem i ziemia z torfem. "I co teraz? Co zrobic z... zyciem???" - zastanawialem sie. Zartuje. Nie bylo az tak dramatycznie. Ale mimo wszystko, cos nalezalo zrobic.
Wiedziony impulsem, nabylem porzadny zestaw z pieknym, karmazynowym Nintendo DS'em, ktorego zakup planowalem na 1-2 kwartal nastepnego roku. Naturalnie okazalo sie, ze w obliczu sytuacji kryzysowych planowanie nie ma najmniejszego sensu. Chyba, ze celem jest zazegnanie kryzysu.
Krotki tekst nt Dual Screen'a zamierzam umiescic kiedy indziej, poniewaz ten sprzet zasluguje na odrebny watek, nie zas worek mysli z napisem "co sie dzieje, gdy nic sie nie dzieje". Wstepnie powiem tylko, ze jestem sprzetem oczarowany, a sama konsola malo co nie obdarla mnie z uczucia pelnego euforycznych uniesien oczekiwania na Xbox'a. Nintendo to firma, ktora wiecznie ma patent na poprawe humoru u najwiekszych ponurakow. Ponurakow takich jak ja.
Dwie zupelnie nowe konsole w ciagu miesiaca, to calkiem niezly wynik i zarazem dwa powody, by jednak przyznac, ze zycie wcale nie jest takie zle. Jako, ze zakochany jestem we wszystkich swoich sprzetach, a nie tylko tych, ktore sa na topie, listopad zdominowaly maszyny Sony. X360 mam zaledwie od paru dni i jemu poswiecam kazda wolna chwile. Na DS testowalem oficjalne demka, dema scenowe i troche homebrew ze ScummVM na czele. Czekam na nowe gry, lista zakupow juz sporzadzona. O Xbox'ie i NDS bedzie nastepnym razem, a teraz wracamy do PlayStation.
W ramach akcji "Przezyjmy to jeszcze raz, zanim wyjdzie Biohazard 5", ktorej jestem pomyslodawca i jedynym uczestnikiem, na szarym PSX'ie gralem w tym miesiacu w Resident Evil 2. Prawdopodobnie po raz sto czterdziesty siodmy. Wlasnie poczulem sie troche niezrecznie, bowiem bede musial powtorzyc "nastepnym razem", a slowa te odnosze oczywiscie do oddzielnego wpisu poswieconego RE2. Gra, mimo ze stara i momentami paskudna, nadal robi takie same wrazenie jak przed laty. Aj, az prosi sie o remake. RE2 skonczylem dwukrotnie, zaliczajac scenariusz A jako Claire, a scenariusz B - Leonem.
W pewnym momencie przeholowalem chyba z Resident Evil, bo na moim ciele pojawila sie ohydna wysypka, ktorej towarzyszyl niemilosierny swiad. Momentami nie dalo sie wytrzymac. Na szczescie nie wystapily przerzuty na mozg i wbrew oczekiwaniom nie zamienilem sie w kolejnego zombie. Hehe, moze nastepnym razem.
Planuje zakupic "ostateczna" wersje RE3, czyli trojke na GameCube, wobec czego seria co najmniej do polowy nastepnego miesiaca odpoczywa ode mnie i ja odpoczywam od serii.
Po wojazach w Raccoon City i przyleglosciach postanowilem calkowicie zmienic klimaty. Sprzet zmienilem na PlayStation 2, a na tace zarzucilem nieco zaniedbane z mojej strony Gran Turismo 3 A-spec. Grze nie poswiecilem dotychczas zbyt wiele czasu i nie liczac krotkiej zabawy w Arcade Mode, GT3 od momentu zakupu lezalo na polce i zbieralo kurz.
Kiedy jeszcze PSX byl w sile, calkowicie zwariowalem na punkcie Gran Turismo 2. Mimo ze wielkim fanem symulacji samochodowych [a juz na pewno slabych symulacji] raczej nie jestem i nigdy bede, poswiecilem wowczas grze pare dlugich, zimowych tygodni. Esencja serii, czyli tryb Gran Turismo jest w trojce jeszcze lepszy, dluzszy i bardziej rozbudowany niz w czesci poprzedniej, przy czym GT3 wyglada oblednie, wciaz pozostajac w scislej czolowce najladniejszych tytulow na PlayStation 2. Aby w pelni oddac znaczenie tych slow, nadmienie, ze Polyphony zakonczylo prace nad gra na poczatku 2001 roku.
Do GT3 siadam codziennie. Czasem na pare wyscigow, czasem na pare godzin. Uwielbiam serie, a dwojke i trojke w szczegolnosci. Te gry praktycznie sie nie koncza i chyba na zawsze pozostana jedynymi wyscigami, w ktorych kluczem do zwyciestwa jest umiejetne zredukowanie predkosci przed zakretem, nie zas pokonywanie polowy trasy poslizgiem kontrolowanym przez nieodkryte jeszcze prawa fizyki przy predkosci 200 km/h. Z tego samego powodu Gran Turismo wydaje sie troszke slamazarne. Poniewaz gra tak naprawde slamazarna nie jest, osobom, ktore serii zarzucaja brak dynamiki polecam uczciwa szpryce i dzbanek kawy [wazne, by zawartosc wody nie przekroczyla 30%].
Gran Turismo rzadzi. Mam nadzieje, ze produkujaca sie piatka pozytywnie wplynie na wizerunek serii i nie bede musial sie zastanawiac, jakie wyscigi poza Wipeout HD kupic na PlayStation 3.
Jak przystalo na rozsadnego czlowieka, wyplate rozszczepilem juz na poczatku listopada, robiac sobie przy okazji dlug u znajomego. Nienawidze pieniedzy, ale lubie to, co mozna za nie kupic. Dlatego, w przeciwienstwie do innych, zyje nie od wyplaty do wyplaty, a od zakupow do zakupow.
Tak, Xbox juz JEST [A] u mnie [B] eksploatowany. Jak na razie mam bardzo dobre zdanie o sprzecie, ale dam sobie szanse na znalezienie odpowiednich powodow do narzekania i wstrzymam sie jeszcze troche z wpisem. Na wpis przyjdzie pora, gdy skonczymy z X'em jeszcze kawalek rewelacyjnego[!!!] Bioshock.
Gdy tylko okazalo sie, ze na zakupionego w sieci Xbox'a trzeba bedzie czekac wieki, ogarnal mnie niepokoj. Mialem juz ulozony harmonogram dla siebie i dla konsoli, wyliczone dni, godziny, minuty. Mialem wizje, w ktorych wspolnie z X'em i telewizorem tworzymy swego rodzaju enklawe, malenki raj posrodku niczego. Czar prysl, zanim jeszcze zorientowalem sie, ze do konca miesiaca bede zyl nedznie, odzywiajac sie ziemia, torfem i ziemia z torfem. "I co teraz? Co zrobic z... zyciem???" - zastanawialem sie. Zartuje. Nie bylo az tak dramatycznie. Ale mimo wszystko, cos nalezalo zrobic.
Wiedziony impulsem, nabylem porzadny zestaw z pieknym, karmazynowym Nintendo DS'em, ktorego zakup planowalem na 1-2 kwartal nastepnego roku. Naturalnie okazalo sie, ze w obliczu sytuacji kryzysowych planowanie nie ma najmniejszego sensu. Chyba, ze celem jest zazegnanie kryzysu.
Krotki tekst nt Dual Screen'a zamierzam umiescic kiedy indziej, poniewaz ten sprzet zasluguje na odrebny watek, nie zas worek mysli z napisem "co sie dzieje, gdy nic sie nie dzieje". Wstepnie powiem tylko, ze jestem sprzetem oczarowany, a sama konsola malo co nie obdarla mnie z uczucia pelnego euforycznych uniesien oczekiwania na Xbox'a. Nintendo to firma, ktora wiecznie ma patent na poprawe humoru u najwiekszych ponurakow. Ponurakow takich jak ja.
Dwie zupelnie nowe konsole w ciagu miesiaca, to calkiem niezly wynik i zarazem dwa powody, by jednak przyznac, ze zycie wcale nie jest takie zle. Jako, ze zakochany jestem we wszystkich swoich sprzetach, a nie tylko tych, ktore sa na topie, listopad zdominowaly maszyny Sony. X360 mam zaledwie od paru dni i jemu poswiecam kazda wolna chwile. Na DS testowalem oficjalne demka, dema scenowe i troche homebrew ze ScummVM na czele. Czekam na nowe gry, lista zakupow juz sporzadzona. O Xbox'ie i NDS bedzie nastepnym razem, a teraz wracamy do PlayStation.
W ramach akcji "Przezyjmy to jeszcze raz, zanim wyjdzie Biohazard 5", ktorej jestem pomyslodawca i jedynym uczestnikiem, na szarym PSX'ie gralem w tym miesiacu w Resident Evil 2. Prawdopodobnie po raz sto czterdziesty siodmy. Wlasnie poczulem sie troche niezrecznie, bowiem bede musial powtorzyc "nastepnym razem", a slowa te odnosze oczywiscie do oddzielnego wpisu poswieconego RE2. Gra, mimo ze stara i momentami paskudna, nadal robi takie same wrazenie jak przed laty. Aj, az prosi sie o remake. RE2 skonczylem dwukrotnie, zaliczajac scenariusz A jako Claire, a scenariusz B - Leonem.
W pewnym momencie przeholowalem chyba z Resident Evil, bo na moim ciele pojawila sie ohydna wysypka, ktorej towarzyszyl niemilosierny swiad. Momentami nie dalo sie wytrzymac. Na szczescie nie wystapily przerzuty na mozg i wbrew oczekiwaniom nie zamienilem sie w kolejnego zombie. Hehe, moze nastepnym razem.
Planuje zakupic "ostateczna" wersje RE3, czyli trojke na GameCube, wobec czego seria co najmniej do polowy nastepnego miesiaca odpoczywa ode mnie i ja odpoczywam od serii.
Po wojazach w Raccoon City i przyleglosciach postanowilem calkowicie zmienic klimaty. Sprzet zmienilem na PlayStation 2, a na tace zarzucilem nieco zaniedbane z mojej strony Gran Turismo 3 A-spec. Grze nie poswiecilem dotychczas zbyt wiele czasu i nie liczac krotkiej zabawy w Arcade Mode, GT3 od momentu zakupu lezalo na polce i zbieralo kurz.
Kiedy jeszcze PSX byl w sile, calkowicie zwariowalem na punkcie Gran Turismo 2. Mimo ze wielkim fanem symulacji samochodowych [a juz na pewno slabych symulacji] raczej nie jestem i nigdy bede, poswiecilem wowczas grze pare dlugich, zimowych tygodni. Esencja serii, czyli tryb Gran Turismo jest w trojce jeszcze lepszy, dluzszy i bardziej rozbudowany niz w czesci poprzedniej, przy czym GT3 wyglada oblednie, wciaz pozostajac w scislej czolowce najladniejszych tytulow na PlayStation 2. Aby w pelni oddac znaczenie tych slow, nadmienie, ze Polyphony zakonczylo prace nad gra na poczatku 2001 roku.
Do GT3 siadam codziennie. Czasem na pare wyscigow, czasem na pare godzin. Uwielbiam serie, a dwojke i trojke w szczegolnosci. Te gry praktycznie sie nie koncza i chyba na zawsze pozostana jedynymi wyscigami, w ktorych kluczem do zwyciestwa jest umiejetne zredukowanie predkosci przed zakretem, nie zas pokonywanie polowy trasy poslizgiem kontrolowanym przez nieodkryte jeszcze prawa fizyki przy predkosci 200 km/h. Z tego samego powodu Gran Turismo wydaje sie troszke slamazarne. Poniewaz gra tak naprawde slamazarna nie jest, osobom, ktore serii zarzucaja brak dynamiki polecam uczciwa szpryce i dzbanek kawy [wazne, by zawartosc wody nie przekroczyla 30%].
Gran Turismo rzadzi. Mam nadzieje, ze produkujaca sie piatka pozytywnie wplynie na wizerunek serii i nie bede musial sie zastanawiac, jakie wyscigi poza Wipeout HD kupic na PlayStation 3.
...i nienawidze tandety! Ale zacznijmy od poczatku.
Jesienna aura - bez znaczenia, czy jej mroczna, czy tez jasna strona - sprawia, ze pokarm dla zmyslow smakuje lepiej niz zazwyczaj [czyt. wiosna, latem i w koncowej fazie zimy, jesli w ogole mozemy jeszcze mowic o zimie w lokalnym klimacie]. Jesienia kazda ksiazka nienaturalnie wciaga, kazda posiada drugie dno.
Moje czytelnicze zycie byloby istna idylla, gdyby nie seria zawodow, jakich mam watpliwa przyjemnosc doswiadczac dzieki uprzejmosci jednego z wiekszych dostawcow fantastyki w Polsce, wydawnictwa MAG. Moze zaczne od krotkiego apelu:
Dziekuje za uwage. A teraz do rzeczy. Z wyd. MAG, ktore mimo wszystko cenie za wypuszczanie porzadnych publikacji, jest jeden malenki problem. Wydaja duzo dobrego, ale niechlujnie.
MAG to w 90% broszurowe wydania, skladane na bazie papieru jakoscia zblizonego do toaletowego. Dodajmy nienajlepszej jakosci druk i wysoka cene publikacji. Tak, MAG tnie koszty produkcji jak tylko sie da, ale czytelnik nie ma co liczyc na rekompensate w postaci atrakcyjnej ceny. Czytanie jest drogie. Czytanie ksiazek MAGa jest skandalicznie drogie, majac na uwadze fakt, iz otrzymujemy jedynie namiastke znosnego wydania, polprodukt.
Zdazylem uzbierac troche MAGowych ksiazk i nie zdarzyl sie jeszcze przypadek, by wszystko bylo jak nalezy. Krzywy blok tekstu to standard.
W przypadku ksiazki, ktorej zrobilem zdjecie, standard objal wszystkie kilkaset stron i nie jest to wyjatek. Podobnie jak powtarzajaca sie historia ze zlaczonymi kartkami, ktore nieraz musze oddzielac od siebie jak dwoje kochankow bedacych u szczytu rozkoszy.
Egzemplarze, ktorym i tak daleko od przyzwoitego poziomu wydawniczego, musza jeszcze przechodzic zabiegi w gabinecie czytelnika. Niestety chirurgia poligraficzna nie sprosta wszystkiemu. Na niektore dolegliwosci po prostu nie ma metody.
Kolejne, opasle tomisko calkiem innego autora. Szerokosc publikacji to nieco ponad 12 centymetrow. Wydawca uznal, ze to calkiem sporo i ustawil GIGANTYCZNY dwucentymetrowy prawy margines, podczas gdy margines lewy, a wiec ten wychodzacy od srodka, pozostal minimalny. Co otrzymujemy w wyniku wdrozenia takiej koncepcji? Ksiazke, ktorej nie sposob czytac bez wyginania, badz lamania grzbietu.
Nic po jesiennej atmosferze, gdy czytanie rozpraszaja wydawnicze babole. MAG moglby w koncu zauwazyc, ze ksiazki to nie tylko tekst zamkniety pomiedzy okladkami, ale rowniez przedmiot, do ktorego czytelnik sie przywiazuje, za ktory najpierw placi niemale pieniadze, a na samym koncu stawia na polce. Na mojej polce, sekcja MAGa wyglada biednie i jesli tylko pozostali wydawcy zabiora sie za tytuly, ktore MAG ma obecnie na wylacznosc, rytualnie oddam ich ksiazki na makulature, a w ramach pocieszenia zakupie zamienniki od innych. O ile nie beda jeszcze gorszego gatunku.
Nienawidze gdy moje zabawki kurza sie, badz rysuja, a prawde mowiac jedynie przeraza mnie taka wizja. Wszystkie gadzety, ktorych jestem pierwszem i jedynym wlascicielem, wolne sa od skaz. Zawdzieczaja to miedzy innymi temu, ze za kazdym razem, gdy cos nowego wskakuje na polke, rownoczesnie staram sie inwestowac w dedykowane akcesoria ochronne.
Pokrowce i folie potrafia sporo kosztowac, zwlaszcza te oficjalne. Na sprzecie najlepiej lezy oryginalne ubranko, sygnowane logiem macierzystego producenta. Wielka szkoda, ze oficjalny produkt to zazwyczaj jedynie logo i ladny wyglad. Czesto okazuje sie, ze wykladajac bajonska sume na wyrob znanej marki wcale nie otrzymujemy gwarancji na to, ze nabytek bedzie wprost proporcjonalnej jakosci.
Jaki czas temu poszukiwalem porzadnego pokrowca dla jednego z moich GBA SP. Nie wyobrazam sobie przenosnej konsoli bez zabezpieczenia, tak samo jak nie wyobrazam sobie paczka bez lukru. Sposrod szerokiej oferty badziewia dostepnego na lokalnym rynku, wyodrebnilem trzy pokrowce, kazdy innego producenta. Nintendo, Madcatz i nie znany mi wczesniej Draxter. Stosunek cenowy wygladal mniej wiecej tak: [Nin] 3: [Mad] 2: [Drax] 1. Ciezko jest wyczuc jakosc produktu na podstawie opisu i zdjecia, a poniewaz najbardziej wiarygodnym czynnikiem opiniotworczym jestem ja sam, wzialem cala trojce. Jesli mam wyrobic sobie zdanie na dany temat, niech asystuja mi tylko i wylacznie wlasne doswiadczenia.
Jak juz zapewne wszyscy zdazyli sie zorientowac, bardzo zawiodlem sie na oficjalnym pokrowcu Nintendo, ktory byl najdrozszy ze wszystkich.
Pierwsze wrazenie - ladny design, stonowana kolorystyka, zdecydowanie najladniejszy sposrod zamowionych. Na zamek blyskawiczny, a w zasadzie na dwa. Pokrowiec ma z tylu kieszonke, do ktorej mozna wepchnac cartridge z gra, a moze nawet dwa. Z akcentem na "wepchnac". Kieszonka jest tak ciasna, iz nie sposob umiescic w niej cart, nie ocierajac plastikiem o zabkowany zamek. Nie cierpie klasycznie zasuwanych pokrowcow, bo paradoksalnie niszcza to, co maja zabezpieczac. Mala dygresja - kieszonka pomiesci wiele pirackich cartow, nalezy jednak pamietac, by potraktowac je tluczkiem do miesa przed wlozeniem do srodka. Po wlozeniu, tluczkiem powinno potraktowac sie samego siebie. Aha, nad kieszonka mamy zaczep na sznurek. Sznurek natomiast mozna znalezc w srodku. Jak ktos chce, moze sobie zaczepic albo sie na nim powiesic.
Nintendowski pokrowiec zostal pomyslany w taki sposob, abysmy nie musieli wyjmowac z niego konsoli, jesli zechcemy zagrac. GameBoy'a wsuwa sie w slabo wyprofilowana folie [w dodatku lekko odstajaca] z otworami wycietymi w miejscach, pod ktorymi znajduja sie przyciski. Zatem grajac, bezposrednio dotykamy tylko przyciskow, a cala reszta dolnej czesci obudowy znajduje sie pod przykryciem.
Bardzo ciekawe rozwiazanie, nieprawdaz? Nieprawdaz. Smialem sie z niniejszego pokrowca zanim jeszcze wsunalem don konsole. Na czym polega problem. Folia odstaje do tego stopnia, ze nie sposob domknac klapki z ekranikiem, tak, aby przylegala ona plasko do obudowy. Co wiecej, jesli GameBoy nie posiada folii ochronnej na wyswietlaczu, w najlepszym wypadku szybka ekranu sie poobciera, a w najgorszym zainfekuja ja glebokie bruzdy. Chcesz nosic swojego niedomknietego GameBoy'a w slabo wykonanym pokrowcu z rozporkiem? Kup produkt Nintendo.
Sprzety na licencji Nintendo to przede wszystkim porzadna konstrukcja. Z krawiectwem idzie im gorzej. Dobrze, ze chociaz nie zapomnieli o metce wielkosci polowy pokrowca.
Kandydat numer 2, czyli Armor Case firmy Madcatz. Jak sama nazwa wskazuje, jest to etui z rodzaju pancernych. Pozytywne wrazenie robi czarna, aluminiowa obudowa. Jak przystalo na solidna konstrukcje, nie zapomniano o plastikowym zatrzasku i zawiasach, ktore wymontowano chyba z framugi z domku lalek Barbie. Armor Case pancerny jest tylko w nazwie - podejrzewam, ze nie przezylby kopniaka, badz upadku z duzej wysokosci. Troche slabo, jak na cos opancerzonego.
W srodku jest lepiej, ale tylko troche. Cartow zmiescimy kilka, zas konsole jedna, czyli tyle ile potrzeba. Niestety wglebienia w dosc twardym ochronnym tworzywie wymagaja wczesniejszego "wyrobienia". Sa po prostu za waskie, w rezultacie czego, do wlozenia GameBoya i gier nalezy uzyc sporo sily. Przy wyciaganiu jest jeszcze gorzej. Ale jak juz zmontujemy calosc, konsola jest bezpieczna.
Etui Draxter'a bylo najtansze, ale okazalo sie najlepsze. Najlepsze, nie znaczy pozbawione wad, do czego za chwile dojde.
Krotko: pokrowiec sprawia wrazenie skorzanego, a w rzeczywistosci zostal skrojony z tworzywa pachnacego tanimi, chinskim zabawkami. Jest miekki i przyjemny w dotyku. Z tylu znajduje sie zaczep, dzieki ktoremu moze byc przymocowany do paska.
Zamkniecie na duzy rzep. Srodek wysciela miekki material, przyjazny dla lakieru na obudowie konsolki. Gdyby do produkcji etui uzyto grubsza wartswe amortyzujacego tworzywa, bylby prawie idealny. Prawie, bo czyjas glowa doszla do wniosku, ze czesc GameBoy'a, w ktorej znajduja sie triggery L i R oraz zgiecie dla elementu z wyswietlaczem, MOGA BYC ODSLONIETE.
Boczny material mozna bylo jednak pociagnac troche wyzej. Mozna bylo rowniez zrobic milion innych rzeczy, aby ten kawaleczek konsoli nie wystawal ze srodka. Niestety, projektantowi zabraklo kawalka mozgu. Teraz za kazdym razem, kiedy ktos wysypie na mnie wywrotke zwiru, bede musial wybierac piasek spomiedzy szczelin w obudowie GameBoya. A kilka ich jest.
W ostatecznym rozrachunku, Draxter w wiekszym niz w mniejszym stopniu radzi sobie z postawionym przed nim zadaniem. Uzywam na codzien, a raczej uzywa go moj GBA SP. Pozostale kurza sie na polce. Moze powinienem pomyslec o torbie na pokrowce?
Pokrowce i folie potrafia sporo kosztowac, zwlaszcza te oficjalne. Na sprzecie najlepiej lezy oryginalne ubranko, sygnowane logiem macierzystego producenta. Wielka szkoda, ze oficjalny produkt to zazwyczaj jedynie logo i ladny wyglad. Czesto okazuje sie, ze wykladajac bajonska sume na wyrob znanej marki wcale nie otrzymujemy gwarancji na to, ze nabytek bedzie wprost proporcjonalnej jakosci.
Jaki czas temu poszukiwalem porzadnego pokrowca dla jednego z moich GBA SP. Nie wyobrazam sobie przenosnej konsoli bez zabezpieczenia, tak samo jak nie wyobrazam sobie paczka bez lukru. Sposrod szerokiej oferty badziewia dostepnego na lokalnym rynku, wyodrebnilem trzy pokrowce, kazdy innego producenta. Nintendo, Madcatz i nie znany mi wczesniej Draxter. Stosunek cenowy wygladal mniej wiecej tak: [Nin] 3: [Mad] 2: [Drax] 1. Ciezko jest wyczuc jakosc produktu na podstawie opisu i zdjecia, a poniewaz najbardziej wiarygodnym czynnikiem opiniotworczym jestem ja sam, wzialem cala trojce. Jesli mam wyrobic sobie zdanie na dany temat, niech asystuja mi tylko i wylacznie wlasne doswiadczenia.
Jak juz zapewne wszyscy zdazyli sie zorientowac, bardzo zawiodlem sie na oficjalnym pokrowcu Nintendo, ktory byl najdrozszy ze wszystkich.
Pierwsze wrazenie - ladny design, stonowana kolorystyka, zdecydowanie najladniejszy sposrod zamowionych. Na zamek blyskawiczny, a w zasadzie na dwa. Pokrowiec ma z tylu kieszonke, do ktorej mozna wepchnac cartridge z gra, a moze nawet dwa. Z akcentem na "wepchnac". Kieszonka jest tak ciasna, iz nie sposob umiescic w niej cart, nie ocierajac plastikiem o zabkowany zamek. Nie cierpie klasycznie zasuwanych pokrowcow, bo paradoksalnie niszcza to, co maja zabezpieczac. Mala dygresja - kieszonka pomiesci wiele pirackich cartow, nalezy jednak pamietac, by potraktowac je tluczkiem do miesa przed wlozeniem do srodka. Po wlozeniu, tluczkiem powinno potraktowac sie samego siebie. Aha, nad kieszonka mamy zaczep na sznurek. Sznurek natomiast mozna znalezc w srodku. Jak ktos chce, moze sobie zaczepic albo sie na nim powiesic.
Nintendowski pokrowiec zostal pomyslany w taki sposob, abysmy nie musieli wyjmowac z niego konsoli, jesli zechcemy zagrac. GameBoy'a wsuwa sie w slabo wyprofilowana folie [w dodatku lekko odstajaca] z otworami wycietymi w miejscach, pod ktorymi znajduja sie przyciski. Zatem grajac, bezposrednio dotykamy tylko przyciskow, a cala reszta dolnej czesci obudowy znajduje sie pod przykryciem.
Bardzo ciekawe rozwiazanie, nieprawdaz? Nieprawdaz. Smialem sie z niniejszego pokrowca zanim jeszcze wsunalem don konsole. Na czym polega problem. Folia odstaje do tego stopnia, ze nie sposob domknac klapki z ekranikiem, tak, aby przylegala ona plasko do obudowy. Co wiecej, jesli GameBoy nie posiada folii ochronnej na wyswietlaczu, w najlepszym wypadku szybka ekranu sie poobciera, a w najgorszym zainfekuja ja glebokie bruzdy. Chcesz nosic swojego niedomknietego GameBoy'a w slabo wykonanym pokrowcu z rozporkiem? Kup produkt Nintendo.
Sprzety na licencji Nintendo to przede wszystkim porzadna konstrukcja. Z krawiectwem idzie im gorzej. Dobrze, ze chociaz nie zapomnieli o metce wielkosci polowy pokrowca.
Kandydat numer 2, czyli Armor Case firmy Madcatz. Jak sama nazwa wskazuje, jest to etui z rodzaju pancernych. Pozytywne wrazenie robi czarna, aluminiowa obudowa. Jak przystalo na solidna konstrukcje, nie zapomniano o plastikowym zatrzasku i zawiasach, ktore wymontowano chyba z framugi z domku lalek Barbie. Armor Case pancerny jest tylko w nazwie - podejrzewam, ze nie przezylby kopniaka, badz upadku z duzej wysokosci. Troche slabo, jak na cos opancerzonego.
W srodku jest lepiej, ale tylko troche. Cartow zmiescimy kilka, zas konsole jedna, czyli tyle ile potrzeba. Niestety wglebienia w dosc twardym ochronnym tworzywie wymagaja wczesniejszego "wyrobienia". Sa po prostu za waskie, w rezultacie czego, do wlozenia GameBoya i gier nalezy uzyc sporo sily. Przy wyciaganiu jest jeszcze gorzej. Ale jak juz zmontujemy calosc, konsola jest bezpieczna.
Etui Draxter'a bylo najtansze, ale okazalo sie najlepsze. Najlepsze, nie znaczy pozbawione wad, do czego za chwile dojde.
Krotko: pokrowiec sprawia wrazenie skorzanego, a w rzeczywistosci zostal skrojony z tworzywa pachnacego tanimi, chinskim zabawkami. Jest miekki i przyjemny w dotyku. Z tylu znajduje sie zaczep, dzieki ktoremu moze byc przymocowany do paska.
Zamkniecie na duzy rzep. Srodek wysciela miekki material, przyjazny dla lakieru na obudowie konsolki. Gdyby do produkcji etui uzyto grubsza wartswe amortyzujacego tworzywa, bylby prawie idealny. Prawie, bo czyjas glowa doszla do wniosku, ze czesc GameBoy'a, w ktorej znajduja sie triggery L i R oraz zgiecie dla elementu z wyswietlaczem, MOGA BYC ODSLONIETE.
Boczny material mozna bylo jednak pociagnac troche wyzej. Mozna bylo rowniez zrobic milion innych rzeczy, aby ten kawaleczek konsoli nie wystawal ze srodka. Niestety, projektantowi zabraklo kawalka mozgu. Teraz za kazdym razem, kiedy ktos wysypie na mnie wywrotke zwiru, bede musial wybierac piasek spomiedzy szczelin w obudowie GameBoya. A kilka ich jest.
W ostatecznym rozrachunku, Draxter w wiekszym niz w mniejszym stopniu radzi sobie z postawionym przed nim zadaniem. Uzywam na codzien, a raczej uzywa go moj GBA SP. Pozostale kurza sie na polce. Moze powinienem pomyslec o torbie na pokrowce?
Dokladnie tak:
Remake Resident Evil ma sie do pierwowzoru tak, jak pierwsza czesc Terminatora do drugiej. Wyglada i brzmi o niebo lepiej, wyciskajac ze swojej platformy nieporownywalnie wiecej mocy niz pierwszy RE wydoil z szarego PlayStation. Gra, pomimo ze nie zostala przedstawiona w pelnym trwojwymiarze, nawet dzis, jutro i za 10 lat bedzie sie podobac. W remake stare wstawki z zywymi aktorami zastapiono porzadnymi filmikami CG, ktorym od strony technicznej niczego zarzucic nie wolno. Capcom nigdy nie partoli sprawy w tym segmencie.
Jednak to nie przerywniki, a dwuwymiarowe tla robia zdecydowanie najwieksze wrazenie. Lokacje nie dosc, ze wykonano z klasa, rozmachem i piekielna precyzja, dodatkowo, o czym protoplasta mogla tylko pomarzyc, okraszono animowanymi elementami. Tanczace plomienie swiec, zdzbla trawy i liscie drzew kolysane wiatrem, chmary owadow zmartwione wlasnymi problemami, woda brutalnie rozbryzgiwana buciorami bohatera, dym, para, a przede wszystkim NIEREALNA gra swiatel i cieni, ktora wrecz rozpraszala mnie podczas grania, wolajac: "Bacznosc, BzyRes! Patrz i podziwiaj!". Jakimi widokami mnie kuszono pokazuje ponizszy klip. Prosze zauwazyc, ze to jedynie 3 lokacje sposrod ponad stu [a moze i dwustu], na ktorych pokazano [1]znakomite ujecia [2]wirtuozerie oswietlenia [3]kilka animowanych elementow [gigantyczne skrzydla wentylatora, dym] [4]odbicia, gdzie postac lekko steranego Chrisa odbija sie w wodzie, nie zas wczorajsza kolacja piszacemu te slowa.
Zeby bylo milo, cala sekcja 3D w grze, wliczajac animacje, jest na porownywalnie wysokim poziomie. Chce przez to powiedziec, ze Resident Evil na GameCube'a jest gra wybitna wizualnie, podobnie jak wydany nieco pozniej i jeszcze bardziej dopieszczony Resident Evil 0. Nie ma i prawdopodobnie nie bedzie nic piekniejszego na polu "2.5D".
Gre konczylem z wypiekami na twarzy i dreszczem podniecenia, majac jednoczesnie na uwadze, iz mam mam prawo, a wrecz powinienem czuc sie wyjatkowo, jako ze jestem szczesliwm posiadaczem pozycji, ktora daje swiadectwo dwom faktom:
■ Perfekcyjna reedycja oddaje charakter oryginalu z taka klasa jak rzeczona, zmieniajac, badz dopalajac absolutnie wszystko, co w przeszlosci mozna bylo uznac za niedoskonale. Perfekcyjna reedycja to Resident Evil na GC Nintendo.
■ Nintendo podpisalo z CAPCOM cyrograf, decydujac sie na wydanie remake'u, ktory, choc to tylko odswiezona wersja, jest jednym z najmocniejszych exclusive'ow w historii wszechswiata. Jak widac, szatanski interes nie zawsze oznacza nieprzyjemne konsekwencje. GameCube znaczy "potencjal". Resident Evil znaczy "fantazja". A co daje polaczenie potencjalu i fantazji? Orgazm. RE remake z powodzeniem moglby zasilic szeregi akcesoriow stymulujacych w sex shop'ach.
Strasznie lubie serie RE i bardzo ciesze sie, ze dotychczas kazda czesc z glownego nurtu byla gra na bardzo wysokim poziomie - mowiac obiektywnie. Z kolei ja, jako wielki milosnik serii, mialbym ogromny problem ze wskazaniem tej jednej, jedynej. Co sie rzadko w tasiemcach zdarza, kazdy Resident byl po prostu najlepszy.
- Ktorego Residenta mi polecasz, BzyRes?
- Wszystkie.
- A ktorego najbardziej?
- Kazdego.
- Nooo wez! Bo nie wiem, w co grac...
- Graj od poczatku.
Gdyby nie staroc ze zdjecia, nie byloby dzis cudownego remake'u, ani zadnego z rownie cudownych sequeli. Jedynka budzi dzis we mnie szacunek, nie zas szyderczy usmiech politowania. No dobra, zawsze bawily mnie dretwe dialogi mowione. W remake'u nie ma miejsca na zabawe, gdyz zostaly nagrane od nowa. Sekcje mowiona jestem w stanie CAPCOM wybaczyc, pozostaje wiec zatem najwieksza wada gry, a mianowicie okladka amerykanskiego i europejskiego wydania. Nigdy nie potrafilem oprzec sie wrazeniu, ze wykrzywiona geba i zyly nabrzmiale niczym fallus samego Lucyfera, w rzeczywistosci zdobia nie Chrisa Redfielda, a ktoregos farmera z Redneck Rampage. W Japonii jak zwykle bylo spoko i na okladke バイオハザード nie zalapal sie zaden folklor.
Dwunastoletni Biohazard / Resident Evil zostawiam w spokoju, by powrocic don przy okazji Deadly Silence na Dual Screen'a. Nie ukrywam, ze glownie po to, by za pomoca stylusa pacnac Jill w tylek.
Piata czesc Resident Evil kroi sie na kolejna gre godna szumu, jaki sie wokol niej wytworzyl. Szkoda, ze prawdopodobnie na zawsze zrezygnowano ze starego modelu rozgrywki, statycznych kamer i dwuwymiarowych tel. Gdyby ludzie w Nintendo mieli jaja, dogadaliby sie z CAPCOM w sprawie remake'ow czesci drugiej i trzeciej. Sadze, ze dla jednych to w miare latwa robota, a dla drugich latwy pieniadz. Wszystko wskazuje na to, ze Wii dostanie RE remake ze zmienionym sterowaniem.
RE Zero ukazal sie jakis czas temu. Podobnie Resident Evil 4, a pozniej Umbrella Chronicles. Widac jak na dloni, czego jeszcze potrzeba. Dzis zycze sobie, aby Wii udalo sie to, czego nie udalo sie GameCube'owi. Jesli stanie sie cud i jednak ktos madry zadecyduje, by reedycje w jedynym slusznym, nie do konca trojwymiarowym stylu, pojawily sie na sprzecie Nintendo, umre ze szczescia. A znajac moje szczescie, umre, ale raczej nie z tego powodu.
P.S. We wpisie pojawily sie klipy hostowane przez serwis nicovideo.jp. Aby go obejrzec nalezy sie zarejestrowac. Rejestracja w japonskim serwisie wcale nie musi oznaczac problemow, jesli z pomoca przychodzi porzadny tutorial - wystarczy kliknac w przycisk z wizerunkiem Godzilli obok ramki z filmikiem.
Remake Resident Evil ma sie do pierwowzoru tak, jak pierwsza czesc Terminatora do drugiej. Wyglada i brzmi o niebo lepiej, wyciskajac ze swojej platformy nieporownywalnie wiecej mocy niz pierwszy RE wydoil z szarego PlayStation. Gra, pomimo ze nie zostala przedstawiona w pelnym trwojwymiarze, nawet dzis, jutro i za 10 lat bedzie sie podobac. W remake stare wstawki z zywymi aktorami zastapiono porzadnymi filmikami CG, ktorym od strony technicznej niczego zarzucic nie wolno. Capcom nigdy nie partoli sprawy w tym segmencie.
Jednak to nie przerywniki, a dwuwymiarowe tla robia zdecydowanie najwieksze wrazenie. Lokacje nie dosc, ze wykonano z klasa, rozmachem i piekielna precyzja, dodatkowo, o czym protoplasta mogla tylko pomarzyc, okraszono animowanymi elementami. Tanczace plomienie swiec, zdzbla trawy i liscie drzew kolysane wiatrem, chmary owadow zmartwione wlasnymi problemami, woda brutalnie rozbryzgiwana buciorami bohatera, dym, para, a przede wszystkim NIEREALNA gra swiatel i cieni, ktora wrecz rozpraszala mnie podczas grania, wolajac: "Bacznosc, BzyRes! Patrz i podziwiaj!". Jakimi widokami mnie kuszono pokazuje ponizszy klip. Prosze zauwazyc, ze to jedynie 3 lokacje sposrod ponad stu [a moze i dwustu], na ktorych pokazano [1]znakomite ujecia [2]wirtuozerie oswietlenia [3]kilka animowanych elementow [gigantyczne skrzydla wentylatora, dym] [4]odbicia, gdzie postac lekko steranego Chrisa odbija sie w wodzie, nie zas wczorajsza kolacja piszacemu te slowa.
Zeby bylo milo, cala sekcja 3D w grze, wliczajac animacje, jest na porownywalnie wysokim poziomie. Chce przez to powiedziec, ze Resident Evil na GameCube'a jest gra wybitna wizualnie, podobnie jak wydany nieco pozniej i jeszcze bardziej dopieszczony Resident Evil 0. Nie ma i prawdopodobnie nie bedzie nic piekniejszego na polu "2.5D".
Gre konczylem z wypiekami na twarzy i dreszczem podniecenia, majac jednoczesnie na uwadze, iz mam mam prawo, a wrecz powinienem czuc sie wyjatkowo, jako ze jestem szczesliwm posiadaczem pozycji, ktora daje swiadectwo dwom faktom:
■ Perfekcyjna reedycja oddaje charakter oryginalu z taka klasa jak rzeczona, zmieniajac, badz dopalajac absolutnie wszystko, co w przeszlosci mozna bylo uznac za niedoskonale. Perfekcyjna reedycja to Resident Evil na GC Nintendo.
■ Nintendo podpisalo z CAPCOM cyrograf, decydujac sie na wydanie remake'u, ktory, choc to tylko odswiezona wersja, jest jednym z najmocniejszych exclusive'ow w historii wszechswiata. Jak widac, szatanski interes nie zawsze oznacza nieprzyjemne konsekwencje. GameCube znaczy "potencjal". Resident Evil znaczy "fantazja". A co daje polaczenie potencjalu i fantazji? Orgazm. RE remake z powodzeniem moglby zasilic szeregi akcesoriow stymulujacych w sex shop'ach.
Strasznie lubie serie RE i bardzo ciesze sie, ze dotychczas kazda czesc z glownego nurtu byla gra na bardzo wysokim poziomie - mowiac obiektywnie. Z kolei ja, jako wielki milosnik serii, mialbym ogromny problem ze wskazaniem tej jednej, jedynej. Co sie rzadko w tasiemcach zdarza, kazdy Resident byl po prostu najlepszy.
- Ktorego Residenta mi polecasz, BzyRes?
- Wszystkie.
- A ktorego najbardziej?
- Kazdego.
- Nooo wez! Bo nie wiem, w co grac...
- Graj od poczatku.
Gdyby nie staroc ze zdjecia, nie byloby dzis cudownego remake'u, ani zadnego z rownie cudownych sequeli. Jedynka budzi dzis we mnie szacunek, nie zas szyderczy usmiech politowania. No dobra, zawsze bawily mnie dretwe dialogi mowione. W remake'u nie ma miejsca na zabawe, gdyz zostaly nagrane od nowa. Sekcje mowiona jestem w stanie CAPCOM wybaczyc, pozostaje wiec zatem najwieksza wada gry, a mianowicie okladka amerykanskiego i europejskiego wydania. Nigdy nie potrafilem oprzec sie wrazeniu, ze wykrzywiona geba i zyly nabrzmiale niczym fallus samego Lucyfera, w rzeczywistosci zdobia nie Chrisa Redfielda, a ktoregos farmera z Redneck Rampage. W Japonii jak zwykle bylo spoko i na okladke バイオハザード nie zalapal sie zaden folklor.
Dwunastoletni Biohazard / Resident Evil zostawiam w spokoju, by powrocic don przy okazji Deadly Silence na Dual Screen'a. Nie ukrywam, ze glownie po to, by za pomoca stylusa pacnac Jill w tylek.
Piata czesc Resident Evil kroi sie na kolejna gre godna szumu, jaki sie wokol niej wytworzyl. Szkoda, ze prawdopodobnie na zawsze zrezygnowano ze starego modelu rozgrywki, statycznych kamer i dwuwymiarowych tel. Gdyby ludzie w Nintendo mieli jaja, dogadaliby sie z CAPCOM w sprawie remake'ow czesci drugiej i trzeciej. Sadze, ze dla jednych to w miare latwa robota, a dla drugich latwy pieniadz. Wszystko wskazuje na to, ze Wii dostanie RE remake ze zmienionym sterowaniem.
RE Zero ukazal sie jakis czas temu. Podobnie Resident Evil 4, a pozniej Umbrella Chronicles. Widac jak na dloni, czego jeszcze potrzeba. Dzis zycze sobie, aby Wii udalo sie to, czego nie udalo sie GameCube'owi. Jesli stanie sie cud i jednak ktos madry zadecyduje, by reedycje w jedynym slusznym, nie do konca trojwymiarowym stylu, pojawily sie na sprzecie Nintendo, umre ze szczescia. A znajac moje szczescie, umre, ale raczej nie z tego powodu.
P.S. We wpisie pojawily sie klipy hostowane przez serwis nicovideo.jp. Aby go obejrzec nalezy sie zarejestrowac. Rejestracja w japonskim serwisie wcale nie musi oznaczac problemow, jesli z pomoca przychodzi porzadny tutorial - wystarczy kliknac w przycisk z wizerunkiem Godzilli obok ramki z filmikiem.
Kalendarz
10 | 2024/11 | 12 |
S | M | T | W | T | F | S |
---|---|---|---|---|---|---|
1 | 2 | |||||
3 | 4 | 5 | 6 | 7 | 8 | 9 |
10 | 11 | 12 | 13 | 14 | 15 | 16 |
17 | 18 | 19 | 20 | 21 | 22 | 23 |
24 | 25 | 26 | 27 | 28 | 29 | 30 |
Kategorie
Nekrolog
Komentarze
[06/27 Mloda]
[03/14 BZY]
[03/14 w_m]
[11/24 BZY]
[11/24 Morden]
Najnowsze
(10/03)
(09/01)
(08/31)
(08/14)
(07/04)
Trackback
Profile
性別:
非公開
Słaba wyszukiwarka
Najstarsze
(11/01)
(11/01)
(11/11)
(11/11)
(11/30)
Rzucono shurikenów
Analiza