Skorzystalem ostatnio ze sporej wyprzedazy towaru po nieistniejacym juz wydawnictwie Mandragora. Prawie wszystko [poza 2. tomem 'Blacksad' i 'Osiedlem swoboda'], co widzicie na zdjeciach, kosztowalo mnie polowe ceny okladkowej. Wychodzi na to, ze nawet czytanie komiksow mozna czasem zaliczyc do niedrogich hobby. Z naciskiem na 'czasem'... Z zakupow jestem generalnie zadowolony, choc przytrafily sie male rozczarowania - w dodatku tam, gdzie byc ich nie powinno. I to moze od nich zaczne sprawozdanie.
Chodzi o Lobo, a konkretniej szescioodcinkowa historie "Lobo Unbound" i one-shot "Hitman/Lobo: That Stupid Bastich". Mocna strona pierwszej jest rysunek Alexa Horley'a, choc bardziej pasowaloby tu slowo "art". Facet specjalizuje sie w klimatach fantasy-horror-SF i moze byc kojarzony z okladek magazynu Heavy Metal. Kazdy kadr z 'Unbound' to male dzielo sztuki i az prosiloby sie o wydanie tych zeszytow w jednym albumie w formacie A4 albo i wiekszym. Ale co sie stalo, to sie nie odstanie. A propos stron, mocnych i slabych - co nie zagralo? Zdecydowanie fabula wymyslona przez Gartha Ennis'a. Znudzony i nieco zapomniany Wazniak lapie oferte na milion kredytow. Chodzi o sciecie paru glow. W pewnym momencie sam nieoczekiwanie pada ofiara spisku. Brzmi raczej sztampowo i tak tez w istocie jest. Jednak najwiekszy problem polega na tym, ze calosc pograza niskich lotow humor, w ktorym nabijaja sie z Christiny Aguillery i czarnych gangsterow obwieszonych zlotem. Rzeczy zjadliwe co najwyzej w srodowisku niezbyt inteligentnych amerykanskich nastolatkow. W moim przekonaniu, to wlasnie humor od zawsze swiadczyl o renomie opowiesci z Lobo. Jesli zart jest kiepski, taki sam staje sie komiks. Jesli ktos nie czytal "Wyzwolonego", nie ma czego zalowac. Jesli jednak na horyzoncie pojawi sie wydanie w A4+ na sliskim papierze, nalezy kupowac bez zastanowienia z uwagi na kapitalna strone graficzna.
Osobny zeszyt z beznadziejnie przetlumaczonym podtytulem "Ten glupi wal" to ponownie Garth Ennis, tym razem w towarzystwie Douga Mahnke, ktory polskim czytelnikom moze byc znany z komiksu "Lobo vs The Mask". Doug ma bardzo fajna kreske i wlasny styl. Niestety nie ratuje to w zaden sposob historii, w ktorej Ennis za pomoca swojego Hitmana postanowil upokorzyc Lobo. Po pierwsze, w komiksach z Wazniakiem to nie do pomyslenia, zeby to nie on rozdawal karty. Po drugie, humor znowu jest taki sobie, a najzabawniejsza rzecza w komiksie jest fakt, ze Lobo od poczatku do prawie samego konca biega na oslep z przestrzelonymi oczami. Po trzecie, na potrzeby tejze opowiesci zaangazowano grupe fajtlapowatych superbohaterow, ktorzy pomagaja Hitmanowi rozprawic sie z rozezlonym Lobo. Szczerze nienawidze uposledzonych superbohaterow w komiksach, ktorych esencja NIE JEST parodia motywu superbohaterskiego. I tak oto, Garth Ennis, ktory przeciez jest dobrym scenarzysta, dwukrotnie pograzyl Lobo. Z tym, ze w przypadku 'Unbound' wyszlo mu to o wiele lepiej.
Na fotce z "Battle Chasers" goscinnie pojawil sie integral "Osiedle swoboda", choc w zestawieniu tak odmiennych jakosciowo pozycji, to wlasnie "Battle Chasers" powinno robic za support. "Osiedle" jest komiksem z wyzszej polki, ktoremu chcialbym zadedykowac oddzielny wpis, co z checia uczynie, jesli tylko znajde odpowiednia motywacje. Tymczasem porozmawiajmy o tym albumie po prawej. Sama okladka, a przede wszystkim oblednie kolorowy srodek sklaniaja ku podejrzeniom, ze mamy do czynienia z opowiescia dla najmlodszych. Nic bardziej mylnego, jako ze na kadrach komiksu roi sie od przemocy, zabijania i ponetnych kobiecych ksztaltow. Historie rozpoczyna scena pogoni dziewczynki imieniem Gully przez wilkolakopodobne demony. Gully stara sie uchronic tajemnicze pudelko, w ktorym spoczywa jeszcze bardziej tajemniczy artefakt, dajacy wlascicielowi potezna moc. Nieoczekiwanie pojawia sie trzeci gracz - bojowy golem o golebim sercu, ktory, jak latwo sie domyslic, ma uczulenie na siersc. Tak zaczyna sie przygoda, ktora w dalszych rozdzialach przeobraza sie w intryge na skale krolestwa. "Battle Chasers" to alternatywne fantasy, pelne motywow charakterystycznych dla dziel japonskich. Obok magii i miecza wystepuja tu maszyny, tj. rzeczony golem Calibretto, a linie fabularne scisle powiazano z tozsamoscia bohaterow.
Styl rysunku bardzo przypomina mange w wydaniu super-deformed, przy czym Joe Madureira mocno podkreslil kontury postaci i prawdopodobnie porozumial sie z inkerem, by nie ten nie zalowal tuszu. W kazdym razie, w oczach laika komiks spokojnie moglby uchodzic za "chinskie bajki porno", ktore to okreslenie mangi moj znajomy poznal, podsluchujac rozmowe dwoch rownie troskliwych co slabo wyedukowanych tatusiow. Wracajac do tematu, zbiorcza edycje "Battle Chasers" warto posiasc. Historia jest ciekawa, obfita w wydarzenia i zakrecona. Warstwa graficzna natomiast stanowi uczte dla oczu. Rysunki "Mad'a" nie maja prawa sie nie podobac, zwlaszcza tak fantastycznie pokolorowane. Barwienia Photoshopem nienawidze, ale w tym przypadku chyle czola, bo nie sposob oderwac wzorku. A z jakiego powodu komiksu nie polecam? Decydujac sie na zakup, nalezy miec swiadomosc, ze jest to niedokonczona historia, ktorej brakuje jednego tomu. Nie mam pojecia, jak mozna porzucic taka serie. I jak bezczelnym trzeba byc, wypuszczajac cos takiego w Polsce. Lepszy rydz niz nic, ale jakiz pozostaje niedosyt...
cdn.
Chodzi o Lobo, a konkretniej szescioodcinkowa historie "Lobo Unbound" i one-shot "Hitman/Lobo: That Stupid Bastich". Mocna strona pierwszej jest rysunek Alexa Horley'a, choc bardziej pasowaloby tu slowo "art". Facet specjalizuje sie w klimatach fantasy-horror-SF i moze byc kojarzony z okladek magazynu Heavy Metal. Kazdy kadr z 'Unbound' to male dzielo sztuki i az prosiloby sie o wydanie tych zeszytow w jednym albumie w formacie A4 albo i wiekszym. Ale co sie stalo, to sie nie odstanie. A propos stron, mocnych i slabych - co nie zagralo? Zdecydowanie fabula wymyslona przez Gartha Ennis'a. Znudzony i nieco zapomniany Wazniak lapie oferte na milion kredytow. Chodzi o sciecie paru glow. W pewnym momencie sam nieoczekiwanie pada ofiara spisku. Brzmi raczej sztampowo i tak tez w istocie jest. Jednak najwiekszy problem polega na tym, ze calosc pograza niskich lotow humor, w ktorym nabijaja sie z Christiny Aguillery i czarnych gangsterow obwieszonych zlotem. Rzeczy zjadliwe co najwyzej w srodowisku niezbyt inteligentnych amerykanskich nastolatkow. W moim przekonaniu, to wlasnie humor od zawsze swiadczyl o renomie opowiesci z Lobo. Jesli zart jest kiepski, taki sam staje sie komiks. Jesli ktos nie czytal "Wyzwolonego", nie ma czego zalowac. Jesli jednak na horyzoncie pojawi sie wydanie w A4+ na sliskim papierze, nalezy kupowac bez zastanowienia z uwagi na kapitalna strone graficzna.
Osobny zeszyt z beznadziejnie przetlumaczonym podtytulem "Ten glupi wal" to ponownie Garth Ennis, tym razem w towarzystwie Douga Mahnke, ktory polskim czytelnikom moze byc znany z komiksu "Lobo vs The Mask". Doug ma bardzo fajna kreske i wlasny styl. Niestety nie ratuje to w zaden sposob historii, w ktorej Ennis za pomoca swojego Hitmana postanowil upokorzyc Lobo. Po pierwsze, w komiksach z Wazniakiem to nie do pomyslenia, zeby to nie on rozdawal karty. Po drugie, humor znowu jest taki sobie, a najzabawniejsza rzecza w komiksie jest fakt, ze Lobo od poczatku do prawie samego konca biega na oslep z przestrzelonymi oczami. Po trzecie, na potrzeby tejze opowiesci zaangazowano grupe fajtlapowatych superbohaterow, ktorzy pomagaja Hitmanowi rozprawic sie z rozezlonym Lobo. Szczerze nienawidze uposledzonych superbohaterow w komiksach, ktorych esencja NIE JEST parodia motywu superbohaterskiego. I tak oto, Garth Ennis, ktory przeciez jest dobrym scenarzysta, dwukrotnie pograzyl Lobo. Z tym, ze w przypadku 'Unbound' wyszlo mu to o wiele lepiej.
Na fotce z "Battle Chasers" goscinnie pojawil sie integral "Osiedle swoboda", choc w zestawieniu tak odmiennych jakosciowo pozycji, to wlasnie "Battle Chasers" powinno robic za support. "Osiedle" jest komiksem z wyzszej polki, ktoremu chcialbym zadedykowac oddzielny wpis, co z checia uczynie, jesli tylko znajde odpowiednia motywacje. Tymczasem porozmawiajmy o tym albumie po prawej. Sama okladka, a przede wszystkim oblednie kolorowy srodek sklaniaja ku podejrzeniom, ze mamy do czynienia z opowiescia dla najmlodszych. Nic bardziej mylnego, jako ze na kadrach komiksu roi sie od przemocy, zabijania i ponetnych kobiecych ksztaltow. Historie rozpoczyna scena pogoni dziewczynki imieniem Gully przez wilkolakopodobne demony. Gully stara sie uchronic tajemnicze pudelko, w ktorym spoczywa jeszcze bardziej tajemniczy artefakt, dajacy wlascicielowi potezna moc. Nieoczekiwanie pojawia sie trzeci gracz - bojowy golem o golebim sercu, ktory, jak latwo sie domyslic, ma uczulenie na siersc. Tak zaczyna sie przygoda, ktora w dalszych rozdzialach przeobraza sie w intryge na skale krolestwa. "Battle Chasers" to alternatywne fantasy, pelne motywow charakterystycznych dla dziel japonskich. Obok magii i miecza wystepuja tu maszyny, tj. rzeczony golem Calibretto, a linie fabularne scisle powiazano z tozsamoscia bohaterow.
Styl rysunku bardzo przypomina mange w wydaniu super-deformed, przy czym Joe Madureira mocno podkreslil kontury postaci i prawdopodobnie porozumial sie z inkerem, by nie ten nie zalowal tuszu. W kazdym razie, w oczach laika komiks spokojnie moglby uchodzic za "chinskie bajki porno", ktore to okreslenie mangi moj znajomy poznal, podsluchujac rozmowe dwoch rownie troskliwych co slabo wyedukowanych tatusiow. Wracajac do tematu, zbiorcza edycje "Battle Chasers" warto posiasc. Historia jest ciekawa, obfita w wydarzenia i zakrecona. Warstwa graficzna natomiast stanowi uczte dla oczu. Rysunki "Mad'a" nie maja prawa sie nie podobac, zwlaszcza tak fantastycznie pokolorowane. Barwienia Photoshopem nienawidze, ale w tym przypadku chyle czola, bo nie sposob oderwac wzorku. A z jakiego powodu komiksu nie polecam? Decydujac sie na zakup, nalezy miec swiadomosc, ze jest to niedokonczona historia, ktorej brakuje jednego tomu. Nie mam pojecia, jak mozna porzucic taka serie. I jak bezczelnym trzeba byc, wypuszczajac cos takiego w Polsce. Lepszy rydz niz nic, ale jakiz pozostaje niedosyt...
cdn.
PR
Polskiej premiery Betelgezy [org. Betelgeuse] wyczekiwalem z wielka niecierpliwoscia. Aby unaocznic, jak wielkie nadzieje pokladalem wobec tego komiksu, musze poruszyc kwestie protoplasty - Aldebarana. W skrocie: Aldebaran to jedna z najwspanialszych historii s-f, z jakimi sie zetknalem - i to nie tylko w komiksie. Mile chwile, fale dreszczy, lektura absorbujaca w sposob absolutny.
Aldebaran w wyjatkowy sposob opowiada historie swiezo skolonizowanej planety. W czym tkwi specyfika? W science fiction motyw "podboju" kosmosu kojarzy nam sie z procesem bazujacym na zaawansowanej technologii, bez ktorej ludzkosc nie bylaby w stanie zaadaptowac sie do nowych, czesto nieprzyjaznych swiatow. Widzimy jak kilkukilometrowej dlugosci statek kosmiczny laduje na niezamieszkalej planecie. Natychmiast nastepuje desant. Ze srodka wychodza tysiace ludzi, ciagnac za soba akurat tyle sprzetu, by w ciagu tygodnia moc przeksztalcic dziewicza kraine w baze wydobywcza mineralow albo osrodek wypoczynkowy. Ten algorytm nie zadzialal w przypadku Aldebarana. Osiedlency stracili lacznosc z Ziemia, tworzac osamotniony bastion gdzies na koncu wszechswiata. Ludzie na Aldebaranie doswiadczyli regresji na wielu polach rozwoju. Proste pojazdy napedzane para badz tzw. impetem kapcia zamiast poduszkowcow, bron tradycyjna zamiast laserowej, szalasy i proste chaty na miejsce wymyslnych, kopulastych siedzib mieszkalnych sterowanych zaawansowana elektronika.
Podejrzewam, ze nie bez przypadku, swiat przedstawiony kojarzy sie z ziemska Ameryka Poludniowa. Autor - LEO [Luis Eduardo de Oliveira], jako glownego wzroca uzyl prawdopodobnie ojczystej Brazylii. To by sie zgadzalo. Aldebaran bardzo przypomina cieple kraje, gdzie dzika przyroda wciaz dominuje nad cywilizacja. Oczywiscie planeta dorobila sie juz kilku duzych miast, funkcjonujacych prawie tak samo jak ziemskie odpowiedniki [ruch uliczny, obecnosc instytucji, mediow itd.], lecz w przewazajacej wiekszosci wciaz pozostaje dzika i niezbadana. Jak mozna wywnioskowac, najwiekszym marzeniem mieszkancow, zwlaszcza nowych pokolen, jest ponowny kontakt z Ziemianami. Okazuje sie, ze aby bylo to mozliwe, musi nastapic kataklizm, ktory juz na poczatku pierwszego tomu nadaje fabule survivalowy charakter wielkiej przygody. Potem napiecie juz tylko rosnie, jak w filmach Hitchcocka.
Aldebaran uwazam za wyjatkowy wlasnie z uwagi na te wielka przygode oraz dziecieca radosc, jaka plynie z czytania. Obcujac z niezwykla flora i fauna planety, zapominalem o swiecie. Ponadto bardzo przywiazalem sie do bohaterow - banalnych, a takze zbyt wyidealizowanych, przez co nienaturalnych. Nie szkodzi. Nie kazdy musi byc jak Ellen Ripley. Protagonisci Aldebarana, zwlaszcza najwazniejsza dwojka, sa rownie piekni fizycznie co praworzadni. Milo popatrzec zwlaszcza na Kim, na punkcie, ktorej mam obsesje, dzielac ja z samym... LEO. Dlaczego uwazam, ze autor ma bzika na punkcie wlasnej bohaterki? Odpowiedzi na to pytanie udziela lektura Betelgezy, gdzie Kim gra pierwsze skrzypce... czesto w neglizu. Yeah!
Betelgeza, bedac bezposrednia kontynuacja Aldebarana, ciagnie kwestie poruszone w poprzedniku, dodajac kilka wlasnych. Charakter opowiesci w zasadzie sie nie zmienia. Na kolejnej planecie pojawil sie zarodek ludzkosci, ale znowu cos poszlo nie tak. Zadanie do wykonania - rozwiazac lokalne problemy, a takze znalezc odpowiedzi na pytania postawione w trakcie przygody na Aldebaranie. Biedna, mala Kim w roli przodownika waznej ekspedycji, ktora sama w sobie stanowi doskonaly material na adaptacje filmowa. Ku mojej uciesze, autor obronil sie jako scenarzysta, przedstawiajac historie w sposob spojny i wolny od bezsensu. Nie liczac kilku naiwnych sytuacji, w segmencie fabularnym udalo sie niczego nie sknocic, a przed przystapieniem do lektury tego obawialem sie najbardziej.
W odroznieniu od poprzednika, Betelgeza w pierwszej kolejnosci ukazuje zgubny wplyw czlowieka na przyrode [nie tyle dzialalnosci, co samej jego obecnosci], a dopiero w drugiej pejoratywne korelacje miedzyludzkie. Mozna smialo powiedziec, ze historia niesie ze soba jasne przeslanie i nie trzeba wielkich talentow interpretatorskich, by je przed soba odslonic. To bardzo odwazne. Odnosze wrazenie, ze w dzisiejszych czasach sztuka o prostej wymowie traktowana jest jako rzecz nizszej kategorii. Krytyczne uwagi plyna zwlaszcza z ust internetowych krzykaczy, ktorzy tonac w odmetach wlasnej ignorancji mieszaja z blotem wszystko, co wydaje sie niezbyt ambitne i wtorne. Zapominaja, ze dobra, niczym nieskrepowana rozrywka takze moze byc srodkiem otwierajacym umysl. Koniec komunikatu. Pomowmy jeszcze chwile o Betelgezie.
Do szalenstwa zakochalem sie w stylu LEO, poczawszy od kreski, na kolorach konczac. Brak w nim wodotryskow, przez co cierpi czasami potraktowany po macoszemu drugi plan. Niemniej, caloksztalt prezentuje sie rewelacyjnie. To po prostu solidny warsztat, mnogosc zachwycajacych scen, bazujacych zwlaszcza na fantazji kreowania swiata, flory i fauny. Na ostatnich stronach wydawnictwo zamiescilo nawet Bestiariusz, zawierajacy szkice wiekszosci stworzen, jakie spotykamy w kadrach komiksu. Podpisy pod rysunkami wyjasniaja, wygladem ktorych ziemskich zwierzat inspirowal sie autor, tworzac "zoo" Betelgezy. Podobnie jak w Aldebaranie, same strzaly w dziesiatke. Bez wzgledu na to, czy mamy do czynienia z malym owadem, czy majestatycznym kolosem, takim jak pustynny wieloryb. Jeszcze slowo o kolorach. Barwy zostaly nalozone bezposrednio, nie widac wiec najmniejszej ingerencji programu graficznego. Kolorowania komputerowego szczerze nienawidze i bardzo ciesze sie z kazdego wspolczesnego komiksu, wolnego od nachalnej i pozbawionej wyrazu obrobki cyfrowej.
Mozna jednoznacznie stwierdzic, ze w Betelgezie wszystkiego jest wiecej. Rowniez tego, co w Aldebaranie denerwowalo. Drazni przede wszystkim egzaltacja na kazdym kroku, gornolotnosc w zachowaniu postaci [dobrych i zlych]. Pustoslowie wyplywajace galonami z ust bohaterow potrafi skutecznie odwrocic uwage od tego, co w komiksie najwazniejsze - niecodziennej przygody podszytej niepokojaca atmosfera obcowania z nieznanym. Rownie dekoncentrujaca jest w komiksie wszechobecna golizna. Klaty, cycki i tylki swieca z okolo 30% kadrow. Aldebaran nie byl az tak "rozbierany". Wedlug mnie W Betelgezie przekroczono subtelna granice dobrego smaku. Scen kipiacych erotyzmem, podobnie jak watkow milosnych jest po prostu za duzo. Momentami odnosilem wrazenie, ze niebezpieczna wyprawa, jakiej podejmuje sie Kim z kompanami, to tak naprawde studencka impreza, na ktorej co piec minut ktos kogos zalicza. Nie, nie jestem swietoszkiem. Byc moze LEO, badajac rynek doszedl do wniosku, ze glownymi odbiorcami jego komiksow sa ludzie mlodzi i postanowil pojsc im na reke. Nie tedy droga. Jedna z bohaterek zostala postrzelona. Fantastycznie! Nie ma jak krew, pot i lzy. Tylko dlaczego zostala potrzelona akurat w polowie drogi pomiedzy pepkiem a kroczem? Ciekaw tez jestem, ile osob uznaloby za lekko obsceniczne kadry, na ktorych Kim dosiada Yuma [vide okladka]? Takich "smaczkow" jest w komiksie pelno.
W Betelgezie zabraklo mi troche pierwszoosobowej narracji, ktora co prawda wystepuje, lecz niestety w sladowych ilosciach. W Aldebaranie bardzo przyspieszyla proces identyfikacji Marca, czlowieka numer jeden tamtej opowiesci.
Oto, co mialem komiksowi do zarzucenia. To tak naprawde kropla w morzu pozytywnych doznan, jakimi Betelgeza epatuje. Lektura nie wymaga wkladu intelektualnego. Opowiesc o Betelgezie po prostu sie chlonie. Niewymagajaca i szalenie przystepna rozrywka. Szkoda, ze taka krotka - te 250 stron bez najmniejszych oznak znuzenia mozna zaliczyc podczas jednego posiedzenia. Niedlugo bede pewnie czytac jeszcze raz. LEO nigdy dosc. Bardzo ciesze sie, ze nie zignorowano jego komiksow w Polsce. Mam wielka nadzieje, ze to nie koniec. W fazie powstawania wciaz znajduje sie Antares. Kiedy ostatnia czesc trylogii zostanie ukonczona [pewnie dopiero za pare lat], bede mocno trzymac kciuki, by Egmont wydal ja w serii Science Fiction, podobnie jak dotychczas Aldebaran, Wieczna Wojne, Betelgeze, a juz niebawem Sky Doll.
Aldebaran w wyjatkowy sposob opowiada historie swiezo skolonizowanej planety. W czym tkwi specyfika? W science fiction motyw "podboju" kosmosu kojarzy nam sie z procesem bazujacym na zaawansowanej technologii, bez ktorej ludzkosc nie bylaby w stanie zaadaptowac sie do nowych, czesto nieprzyjaznych swiatow. Widzimy jak kilkukilometrowej dlugosci statek kosmiczny laduje na niezamieszkalej planecie. Natychmiast nastepuje desant. Ze srodka wychodza tysiace ludzi, ciagnac za soba akurat tyle sprzetu, by w ciagu tygodnia moc przeksztalcic dziewicza kraine w baze wydobywcza mineralow albo osrodek wypoczynkowy. Ten algorytm nie zadzialal w przypadku Aldebarana. Osiedlency stracili lacznosc z Ziemia, tworzac osamotniony bastion gdzies na koncu wszechswiata. Ludzie na Aldebaranie doswiadczyli regresji na wielu polach rozwoju. Proste pojazdy napedzane para badz tzw. impetem kapcia zamiast poduszkowcow, bron tradycyjna zamiast laserowej, szalasy i proste chaty na miejsce wymyslnych, kopulastych siedzib mieszkalnych sterowanych zaawansowana elektronika.
Podejrzewam, ze nie bez przypadku, swiat przedstawiony kojarzy sie z ziemska Ameryka Poludniowa. Autor - LEO [Luis Eduardo de Oliveira], jako glownego wzroca uzyl prawdopodobnie ojczystej Brazylii. To by sie zgadzalo. Aldebaran bardzo przypomina cieple kraje, gdzie dzika przyroda wciaz dominuje nad cywilizacja. Oczywiscie planeta dorobila sie juz kilku duzych miast, funkcjonujacych prawie tak samo jak ziemskie odpowiedniki [ruch uliczny, obecnosc instytucji, mediow itd.], lecz w przewazajacej wiekszosci wciaz pozostaje dzika i niezbadana. Jak mozna wywnioskowac, najwiekszym marzeniem mieszkancow, zwlaszcza nowych pokolen, jest ponowny kontakt z Ziemianami. Okazuje sie, ze aby bylo to mozliwe, musi nastapic kataklizm, ktory juz na poczatku pierwszego tomu nadaje fabule survivalowy charakter wielkiej przygody. Potem napiecie juz tylko rosnie, jak w filmach Hitchcocka.
Aldebaran uwazam za wyjatkowy wlasnie z uwagi na te wielka przygode oraz dziecieca radosc, jaka plynie z czytania. Obcujac z niezwykla flora i fauna planety, zapominalem o swiecie. Ponadto bardzo przywiazalem sie do bohaterow - banalnych, a takze zbyt wyidealizowanych, przez co nienaturalnych. Nie szkodzi. Nie kazdy musi byc jak Ellen Ripley. Protagonisci Aldebarana, zwlaszcza najwazniejsza dwojka, sa rownie piekni fizycznie co praworzadni. Milo popatrzec zwlaszcza na Kim, na punkcie, ktorej mam obsesje, dzielac ja z samym... LEO. Dlaczego uwazam, ze autor ma bzika na punkcie wlasnej bohaterki? Odpowiedzi na to pytanie udziela lektura Betelgezy, gdzie Kim gra pierwsze skrzypce... czesto w neglizu. Yeah!
Betelgeza, bedac bezposrednia kontynuacja Aldebarana, ciagnie kwestie poruszone w poprzedniku, dodajac kilka wlasnych. Charakter opowiesci w zasadzie sie nie zmienia. Na kolejnej planecie pojawil sie zarodek ludzkosci, ale znowu cos poszlo nie tak. Zadanie do wykonania - rozwiazac lokalne problemy, a takze znalezc odpowiedzi na pytania postawione w trakcie przygody na Aldebaranie. Biedna, mala Kim w roli przodownika waznej ekspedycji, ktora sama w sobie stanowi doskonaly material na adaptacje filmowa. Ku mojej uciesze, autor obronil sie jako scenarzysta, przedstawiajac historie w sposob spojny i wolny od bezsensu. Nie liczac kilku naiwnych sytuacji, w segmencie fabularnym udalo sie niczego nie sknocic, a przed przystapieniem do lektury tego obawialem sie najbardziej.
W odroznieniu od poprzednika, Betelgeza w pierwszej kolejnosci ukazuje zgubny wplyw czlowieka na przyrode [nie tyle dzialalnosci, co samej jego obecnosci], a dopiero w drugiej pejoratywne korelacje miedzyludzkie. Mozna smialo powiedziec, ze historia niesie ze soba jasne przeslanie i nie trzeba wielkich talentow interpretatorskich, by je przed soba odslonic. To bardzo odwazne. Odnosze wrazenie, ze w dzisiejszych czasach sztuka o prostej wymowie traktowana jest jako rzecz nizszej kategorii. Krytyczne uwagi plyna zwlaszcza z ust internetowych krzykaczy, ktorzy tonac w odmetach wlasnej ignorancji mieszaja z blotem wszystko, co wydaje sie niezbyt ambitne i wtorne. Zapominaja, ze dobra, niczym nieskrepowana rozrywka takze moze byc srodkiem otwierajacym umysl. Koniec komunikatu. Pomowmy jeszcze chwile o Betelgezie.
Do szalenstwa zakochalem sie w stylu LEO, poczawszy od kreski, na kolorach konczac. Brak w nim wodotryskow, przez co cierpi czasami potraktowany po macoszemu drugi plan. Niemniej, caloksztalt prezentuje sie rewelacyjnie. To po prostu solidny warsztat, mnogosc zachwycajacych scen, bazujacych zwlaszcza na fantazji kreowania swiata, flory i fauny. Na ostatnich stronach wydawnictwo zamiescilo nawet Bestiariusz, zawierajacy szkice wiekszosci stworzen, jakie spotykamy w kadrach komiksu. Podpisy pod rysunkami wyjasniaja, wygladem ktorych ziemskich zwierzat inspirowal sie autor, tworzac "zoo" Betelgezy. Podobnie jak w Aldebaranie, same strzaly w dziesiatke. Bez wzgledu na to, czy mamy do czynienia z malym owadem, czy majestatycznym kolosem, takim jak pustynny wieloryb. Jeszcze slowo o kolorach. Barwy zostaly nalozone bezposrednio, nie widac wiec najmniejszej ingerencji programu graficznego. Kolorowania komputerowego szczerze nienawidze i bardzo ciesze sie z kazdego wspolczesnego komiksu, wolnego od nachalnej i pozbawionej wyrazu obrobki cyfrowej.
Mozna jednoznacznie stwierdzic, ze w Betelgezie wszystkiego jest wiecej. Rowniez tego, co w Aldebaranie denerwowalo. Drazni przede wszystkim egzaltacja na kazdym kroku, gornolotnosc w zachowaniu postaci [dobrych i zlych]. Pustoslowie wyplywajace galonami z ust bohaterow potrafi skutecznie odwrocic uwage od tego, co w komiksie najwazniejsze - niecodziennej przygody podszytej niepokojaca atmosfera obcowania z nieznanym. Rownie dekoncentrujaca jest w komiksie wszechobecna golizna. Klaty, cycki i tylki swieca z okolo 30% kadrow. Aldebaran nie byl az tak "rozbierany". Wedlug mnie W Betelgezie przekroczono subtelna granice dobrego smaku. Scen kipiacych erotyzmem, podobnie jak watkow milosnych jest po prostu za duzo. Momentami odnosilem wrazenie, ze niebezpieczna wyprawa, jakiej podejmuje sie Kim z kompanami, to tak naprawde studencka impreza, na ktorej co piec minut ktos kogos zalicza. Nie, nie jestem swietoszkiem. Byc moze LEO, badajac rynek doszedl do wniosku, ze glownymi odbiorcami jego komiksow sa ludzie mlodzi i postanowil pojsc im na reke. Nie tedy droga. Jedna z bohaterek zostala postrzelona. Fantastycznie! Nie ma jak krew, pot i lzy. Tylko dlaczego zostala potrzelona akurat w polowie drogi pomiedzy pepkiem a kroczem? Ciekaw tez jestem, ile osob uznaloby za lekko obsceniczne kadry, na ktorych Kim dosiada Yuma [vide okladka]? Takich "smaczkow" jest w komiksie pelno.
W Betelgezie zabraklo mi troche pierwszoosobowej narracji, ktora co prawda wystepuje, lecz niestety w sladowych ilosciach. W Aldebaranie bardzo przyspieszyla proces identyfikacji Marca, czlowieka numer jeden tamtej opowiesci.
Oto, co mialem komiksowi do zarzucenia. To tak naprawde kropla w morzu pozytywnych doznan, jakimi Betelgeza epatuje. Lektura nie wymaga wkladu intelektualnego. Opowiesc o Betelgezie po prostu sie chlonie. Niewymagajaca i szalenie przystepna rozrywka. Szkoda, ze taka krotka - te 250 stron bez najmniejszych oznak znuzenia mozna zaliczyc podczas jednego posiedzenia. Niedlugo bede pewnie czytac jeszcze raz. LEO nigdy dosc. Bardzo ciesze sie, ze nie zignorowano jego komiksow w Polsce. Mam wielka nadzieje, ze to nie koniec. W fazie powstawania wciaz znajduje sie Antares. Kiedy ostatnia czesc trylogii zostanie ukonczona [pewnie dopiero za pare lat], bede mocno trzymac kciuki, by Egmont wydal ja w serii Science Fiction, podobnie jak dotychczas Aldebaran, Wieczna Wojne, Betelgeze, a juz niebawem Sky Doll.
Kiedy pare miesiecy temu czytalem Mury Samaris, dlugo nie moglem otrzasnac sie po skonczonej lekturze. Opowiedziana w komiksie historia, z racji swojej irracjonalnosci zakrapianej smiertelna dawka surrealizmu, doslownie wierci dziure w mozgu, nie pozwalajac o sobie zapomniec. Zabawa czytelnikiem zamiast "z" czytelnikiem. Przez jakis czas zylem w przekonaniu, ze nie da sie bardziej bezwzglednie zbic z tropu skromnego milosnika komiksow. Do czasu, az siegnalem po "Swiat Edeny".
Le Monde d'Edena to rzecz mocno niekonwencjonalna. Moebius tworzyl calosc przez prawie 20 lat. Zaczelo sie od zlecenia, jakie mial wykonac dla firmy Citroen. Poczatkowo byla ta krotka historia, ktora najpierw swobodnie przeksztalcila sie w dluzsza, stanowiaca obecnie pierwszy tom cyklu, a nastepnie dala fundamenty calemu uniwersum Edeny. I tak przez blisko dwie dekady komiks ewoluowal samoistnie bez wiekszego nacisku ze strony autora. Moebius twierdzi, ze pomysly same przychodzily mu do glowy i w dziwnie naturalny sposob zamknely sie w spojna calosc.
Swiat Edeny funkcjonuje pod pozorem sielankowo kolorowej, przystepnej opowiesci. Stel i Atan, kosmiczni podroznicy i dobrzy kumple zarazem, niechcacy trafiaja na planete, na ktorej doszlo do niecodziennego zgromadzenia wszystkich myslacych ras wszechswiata. Jak sie okazuje, za niezwykla kongregacje odpowiada tajemnicza piramida, zdaje sie jedyna budowla w okolicy. Piramida okazuje sie byc statkiem kosmicznym kursujacym w jedna tylko strone - do Edeny. W taki sposob mozna strescic tom pierwszy, w ktorym zgodnie z zamierzeniami pierwsze skrzypce gra Citroen, a raczej stare auto wraz z logo tej firmy.
Niemaly wstrzas nastepuje wraz z rozpoczeciem epizodu drugiego. Fabula szybko odslania swoje prawdziwe oblicze, silnie inspirowane tzw. logika snu. Odtad wszystkie, nawet najdrobniejsze wydarzenia najbieraja niejednoznacznego charakteru. Bezplciowi protagonisci zmieniaja sie pod wplywem sytuacji, w jakiej stawia ich Edena. Drogi przyjaciol rozchodza sie, wiodac kazdego ku wlasnemu przeznaczeniu. I wlasnie wtedy wychodzi na jaw, ze rajska planeta wcale nie jest taka bezludna, jak moglo sie na poczatku wydawac.
Sen na jawie, jawa we snie przesiakniete halucynogenna atmosfera. Od pierwszego tomu az do samego konca. Niezliczona ilosc symboli, nawiazań [takze biblijnych], czyniaca komiks niemozliwym do prostego zinterpretowania. To niezwykle, ze Gir przyjmujac taka wlasnie formule, uczynil swoje dzielo bardzo przyswajalnym. No, moze nie tak bardzo, bowiem zakonczenie wywraca do gory nogami cala konstrukcje, jaka z wielkim trudem skladalismy podczas lektury. Rzecz w tym, ze pomimo niebanalnej, zwodniczej otoczki, czyta sie jednym tchem, a wzrok sam goni za kolejnymi kadrami.
Jest na co popatrzec. Nie moglem oprzec sie fantastycznej kolorystyce pelnej cieplych barw i cudownych, jaskrawych gradientow. Musze tez nadmienic, ze bardzo milo uplywal mi czas na obserwacji, jak z tomu na tom zmienia sie stylistyka rysunku. Pierwotnie bardzo oszczedna, obla z uwydatnionymi konturami i minimum charakterystycznych dla Moebiusa szlaczkowatych detali wypelniajacych obiekty. Pod koniec pelna szczegolow, epatujaca swoistym charakterem, zarowno swiata przedstawionego, jak i autora. To po prostu trzeba zobaczyc. Namiastke "rekodziela" staralem sie przedstawic na fotografiach. Jesli komus wpadna w oko niskorozdzielczosciowe miniaturki, na widok oryginalnej wersji papierowej z pewnoscia oszaleje z zachwytu.
Komiks nie nalezal do tanich. Zainteresowani nie maja co czekac na obnizke ceny, bo nigdy nie nastapi. Naklad stosunkowo niski [podobno 1000 egzemplarzy], wiec w przeciagu kilku miesiecy, kiedy sklepowe egzemplarze zostana rozkupione, mozna spodziewac sie wzrostu ceny. Za pare lat zaplacimy 300-500 zlotych za zafoliowany egzemplarz z drugiej reki. Na reedycje bym nie liczyl.
Jak wszystko, co pojawia sie w serii wydawniczej "Mistrzowie Komiksu" Egmontu, Swiat Edeny prezentuje sie prawie ze bibliofilsko. 2 tomy, twarde oprawy, porzadny papier, druk - zyleta [zwlaszcza ostre i czarne jak smola teksty w dymkach]. 400 stron orgastycznych uniesien. Aby nie bylo calkiem milo, nadmienie, ze moje sztuki posiadaja kilka drobnych wad. Tu i owdzie niedodruki, badz rozmazania. Jak znam zycie, inni wlasciciele komiksu nie spotkali sie z tymi mankamentami. Ciekawi mnie rowniez, czy pojawiajace sie doslownie 2-3 razy kadry, na ktorych dymki z tekstem sa wyraznie poucinane, sa dzielem zamiaru, przypadku, czy tez jakiejs niedojdy odpowiedzialnej za edycje.
Krotkie podsumowanie. Swiat Edeny to jeden z komiksow mojego zycia. Na dzien dzisiejszy jeden z ulubionych. Pod wzgledem radosci i satysfakcji plynacych z czytania postawilbym go na rowni z ukochanym Akira. Zastanawiam sie, czy nie zakupic kolejnego, zafoliowanego egzemplarza. Ow zabieg nie mialby oczywiscie nic wspolnego z zamiarem pozniejszego odsprzedania [ze sporym zyskiem]. Takie publikacje zasluguja na to, by dublowaly sie na polce.
Le Monde d'Edena to rzecz mocno niekonwencjonalna. Moebius tworzyl calosc przez prawie 20 lat. Zaczelo sie od zlecenia, jakie mial wykonac dla firmy Citroen. Poczatkowo byla ta krotka historia, ktora najpierw swobodnie przeksztalcila sie w dluzsza, stanowiaca obecnie pierwszy tom cyklu, a nastepnie dala fundamenty calemu uniwersum Edeny. I tak przez blisko dwie dekady komiks ewoluowal samoistnie bez wiekszego nacisku ze strony autora. Moebius twierdzi, ze pomysly same przychodzily mu do glowy i w dziwnie naturalny sposob zamknely sie w spojna calosc.
Swiat Edeny funkcjonuje pod pozorem sielankowo kolorowej, przystepnej opowiesci. Stel i Atan, kosmiczni podroznicy i dobrzy kumple zarazem, niechcacy trafiaja na planete, na ktorej doszlo do niecodziennego zgromadzenia wszystkich myslacych ras wszechswiata. Jak sie okazuje, za niezwykla kongregacje odpowiada tajemnicza piramida, zdaje sie jedyna budowla w okolicy. Piramida okazuje sie byc statkiem kosmicznym kursujacym w jedna tylko strone - do Edeny. W taki sposob mozna strescic tom pierwszy, w ktorym zgodnie z zamierzeniami pierwsze skrzypce gra Citroen, a raczej stare auto wraz z logo tej firmy.
Niemaly wstrzas nastepuje wraz z rozpoczeciem epizodu drugiego. Fabula szybko odslania swoje prawdziwe oblicze, silnie inspirowane tzw. logika snu. Odtad wszystkie, nawet najdrobniejsze wydarzenia najbieraja niejednoznacznego charakteru. Bezplciowi protagonisci zmieniaja sie pod wplywem sytuacji, w jakiej stawia ich Edena. Drogi przyjaciol rozchodza sie, wiodac kazdego ku wlasnemu przeznaczeniu. I wlasnie wtedy wychodzi na jaw, ze rajska planeta wcale nie jest taka bezludna, jak moglo sie na poczatku wydawac.
Sen na jawie, jawa we snie przesiakniete halucynogenna atmosfera. Od pierwszego tomu az do samego konca. Niezliczona ilosc symboli, nawiazań [takze biblijnych], czyniaca komiks niemozliwym do prostego zinterpretowania. To niezwykle, ze Gir przyjmujac taka wlasnie formule, uczynil swoje dzielo bardzo przyswajalnym. No, moze nie tak bardzo, bowiem zakonczenie wywraca do gory nogami cala konstrukcje, jaka z wielkim trudem skladalismy podczas lektury. Rzecz w tym, ze pomimo niebanalnej, zwodniczej otoczki, czyta sie jednym tchem, a wzrok sam goni za kolejnymi kadrami.
Jest na co popatrzec. Nie moglem oprzec sie fantastycznej kolorystyce pelnej cieplych barw i cudownych, jaskrawych gradientow. Musze tez nadmienic, ze bardzo milo uplywal mi czas na obserwacji, jak z tomu na tom zmienia sie stylistyka rysunku. Pierwotnie bardzo oszczedna, obla z uwydatnionymi konturami i minimum charakterystycznych dla Moebiusa szlaczkowatych detali wypelniajacych obiekty. Pod koniec pelna szczegolow, epatujaca swoistym charakterem, zarowno swiata przedstawionego, jak i autora. To po prostu trzeba zobaczyc. Namiastke "rekodziela" staralem sie przedstawic na fotografiach. Jesli komus wpadna w oko niskorozdzielczosciowe miniaturki, na widok oryginalnej wersji papierowej z pewnoscia oszaleje z zachwytu.
Komiks nie nalezal do tanich. Zainteresowani nie maja co czekac na obnizke ceny, bo nigdy nie nastapi. Naklad stosunkowo niski [podobno 1000 egzemplarzy], wiec w przeciagu kilku miesiecy, kiedy sklepowe egzemplarze zostana rozkupione, mozna spodziewac sie wzrostu ceny. Za pare lat zaplacimy 300-500 zlotych za zafoliowany egzemplarz z drugiej reki. Na reedycje bym nie liczyl.
Jak wszystko, co pojawia sie w serii wydawniczej "Mistrzowie Komiksu" Egmontu, Swiat Edeny prezentuje sie prawie ze bibliofilsko. 2 tomy, twarde oprawy, porzadny papier, druk - zyleta [zwlaszcza ostre i czarne jak smola teksty w dymkach]. 400 stron orgastycznych uniesien. Aby nie bylo calkiem milo, nadmienie, ze moje sztuki posiadaja kilka drobnych wad. Tu i owdzie niedodruki, badz rozmazania. Jak znam zycie, inni wlasciciele komiksu nie spotkali sie z tymi mankamentami. Ciekawi mnie rowniez, czy pojawiajace sie doslownie 2-3 razy kadry, na ktorych dymki z tekstem sa wyraznie poucinane, sa dzielem zamiaru, przypadku, czy tez jakiejs niedojdy odpowiedzialnej za edycje.
Krotkie podsumowanie. Swiat Edeny to jeden z komiksow mojego zycia. Na dzien dzisiejszy jeden z ulubionych. Pod wzgledem radosci i satysfakcji plynacych z czytania postawilbym go na rowni z ukochanym Akira. Zastanawiam sie, czy nie zakupic kolejnego, zafoliowanego egzemplarza. Ow zabieg nie mialby oczywiscie nic wspolnego z zamiarem pozniejszego odsprzedania [ze sporym zyskiem]. Takie publikacje zasluguja na to, by dublowaly sie na polce.
Opisywany egzemplarz The Killing Joke przywedrowal do mnie jakis czas temu z amerykanskiego Amazon razem z dwoma innymi Batmanami - Arkham Asylum i The Dark Knight Returns. Jak to zwykle bywa, i tym razem mialem spore zastrzezenia odnosnie sposobu, w jaki zapakowany byly komiksy. W Amazon paczki przygotowuja niechluje, ladujac towar do zbyt duzych, niewypelnionych pudelek. Komiksy i ksiazki w trakcie podrozy do Polski przemieszczaja sie swobodnie w kartonie. Efekt - powycierane okladki i obwoluty oraz liczne zagiecia. Place za nowe, dostaje podniszczone. The Dark Knight Returns wciaz prasuje sie pod polmetrowym stosem ksiazek. Slowo daje, ze przestane robic u nich zakupy. Paczka z rzeczonymi komiksami przyszla pol roku temu, a ja wciaz przezywam. Nastepnym razem zamow sobie wysylke kurierem, BzyRes. Za kilkadziesiat dolarow ekstra...
Rytualne narzekanie zaliczone, skupmy sie wiec na komiksie, ktory wrocil do mnie niczym bumerang. Lata temu mialem do czynienia z polskim wydaniem, znacznie rozniacym sie od wypuszczonej niedawno za oceanem Deluxe Edition. Bylem zdecydowanie zbyt mlody i szczerze mowiac, nie bylbym w stanie przypomniec sobie szczegolow fabuly. Sytuacja analogiczna jak w przypadku Wiecznej Wojny. Przeblyski i kilka niewyraznych wspomnien z dziecinstwa, a wsrod nich silne przeswiadczenie o tym, ze owe komiksy byly czyms wyjatkowym. Tego typu bodzce zawsze staram sie ukierunkowac na droge dzialan empirycznych, konfrontujac dobre wspomnienia z biezacymi preferencjami. Przyznaje szczerze, ze pomimo takiej chlodnej rewizji, jeszcze nigdy sie nie rozczarowalem.
Krotki opis wydania. Deluxe Edition, a wiec twarda oprawa i obwoluta skrywajaca blyszczaca niespodzianke [widac na jednym ze zdjec]. Format dosc niestandardowy, odrobine powiekszony. Papier kredowy wysokiej jakosci. Druk ostry i wyrazny, a takze wspaniale kolory, ktore na potrzeby edycji specjalnej nie tylko poprawiono, ale rowniez w duzej mierze zmieniono. Plansze zawierajace retrospekcje potraktowane zostaly dosc osobliwa odmiana monochromu z nielicznymi kolorowymi wstawkami, vide homary na fotografii.
Sam nie wiem, ktore opracowanie bardziej mi sie podoba. Obydwa sa wspaniale, ale wole chyba oblednie kolorowa stylistyke protoplasty. Jak na moj gust Deluxe Edition w zbyt duzym stopniu wspomagala sie komputerem... Co jeszcze w wydaniu? Wypowiedzi Bollanda [rysunki] i Tima Sale'a. 2 strony szkicow, takze bonusowa opowiesc An Innocent Guy, w ktorej Batman ginie. Gustowna i bogata w zawartosc edycja warta swojej ceny [w chwili obecnej kilkanascie dolarow, w zaleznosci od zrodla].
The Killing Joke skupia sie na antagonizmach pomiedzy Batmanem a Jokerem. Zdradza kilka istotnych faktow z przeszlosci tego drugiego [stad liczne retrospekcje], a takze z duza dawka sarkazmu ustala granice pomiedzy normalnoscia a szalenstwem. Poznajemy m.in. corke Gordona, a sam komisarz zostaje uprowadzony. Sprawca zamieszania jest oczywiscie Joker, a Batmana w tym glowa, by wszystko "naprostowac".
Historia przesiaknieta jest czarnym humorem, glownie za sprawa niekonczacych sie zartow etatowego klauna. Wciagajaca, szokujaca i bardzo drastyczna opowiesc obleczona pozorem niewinnego zartu, potegowanym dokladnym i pelnym przyjemnych dla oka oblosci stylem Briana Bollanda.
Rozczarowalem sie nieco zakonczeniem, ktore, jak mi sie wydaje, ma tylu zwolennikow, co przeciwnikow. Mimo ze 20-letni Zabojczy Zart nie nalezy do scislej czolowki najwazniejszych komiksow mojego zycia, z checia skusze sie na ponowny zakup - tym razem wydania premierowego. Tesknie za oryginalnymi kolorami. Szkoda, ze w jednym wydaniu nie upchnieto obu opracowan graficznych. Bylaby to nie lada bomba na rynku komiksowym.
Na zakonczenie ciekawostka o jednym z autorow komiksu. Alana Moore'a tym razem zostawimy w spokoju. Wezmy pod lupe Briana Bollanda. Jak sie okazao, ow jegomosc ma swoja strone internetowa [ http://www.brianbolland.net/ ], doskonale zagospodarowana nawiasme mowiac. Rzucilem okiem tu i owdzie. Wygrzebalem cos zabawnego. Niegdys Bolland na zmiane z D. Gibbonsem [tym od Watchmen] rysowal komiks Powerman. Byla to publikacja pierwotnie przeznaczona na rynek nigeryjski. Jak nietrudno sie domyslic, w postac glownego bohatera wcielono czarnoskorego herosa. Jango, posiadajacy wydatny brzuch, bedacy w Afryce wyrazem powodzenia i wysokiego statusu spolecznego, walczyl ze zlymi szamanami, robotami z kosmosu, a takze demonami prosto z piekiel. Niesamowicie rozbawila mnie okladka jednego z numerow, na ktorej Jango mierzy sie z gigantycznym belzebubem, celujac wen strumieniem wody z weza strazackiego. Kicz w najczystszej postaci, daleki od zabiegu artystycznego zwanego pastiszem, jak sadze.
PS Briana Bollanda mozna nie kojarzyc z nazwiska, ale jego tworczosc rozpozna kazdy kto zetknal sie w zyciu z komiksami. Polecam odwiedzic dzial Galeria na stronie domowej. Dziesiatki prac w wysokiej rozdzielczosci. Godne podziwu portfolio.
Rytualne narzekanie zaliczone, skupmy sie wiec na komiksie, ktory wrocil do mnie niczym bumerang. Lata temu mialem do czynienia z polskim wydaniem, znacznie rozniacym sie od wypuszczonej niedawno za oceanem Deluxe Edition. Bylem zdecydowanie zbyt mlody i szczerze mowiac, nie bylbym w stanie przypomniec sobie szczegolow fabuly. Sytuacja analogiczna jak w przypadku Wiecznej Wojny. Przeblyski i kilka niewyraznych wspomnien z dziecinstwa, a wsrod nich silne przeswiadczenie o tym, ze owe komiksy byly czyms wyjatkowym. Tego typu bodzce zawsze staram sie ukierunkowac na droge dzialan empirycznych, konfrontujac dobre wspomnienia z biezacymi preferencjami. Przyznaje szczerze, ze pomimo takiej chlodnej rewizji, jeszcze nigdy sie nie rozczarowalem.
Krotki opis wydania. Deluxe Edition, a wiec twarda oprawa i obwoluta skrywajaca blyszczaca niespodzianke [widac na jednym ze zdjec]. Format dosc niestandardowy, odrobine powiekszony. Papier kredowy wysokiej jakosci. Druk ostry i wyrazny, a takze wspaniale kolory, ktore na potrzeby edycji specjalnej nie tylko poprawiono, ale rowniez w duzej mierze zmieniono. Plansze zawierajace retrospekcje potraktowane zostaly dosc osobliwa odmiana monochromu z nielicznymi kolorowymi wstawkami, vide homary na fotografii.
Sam nie wiem, ktore opracowanie bardziej mi sie podoba. Obydwa sa wspaniale, ale wole chyba oblednie kolorowa stylistyke protoplasty. Jak na moj gust Deluxe Edition w zbyt duzym stopniu wspomagala sie komputerem... Co jeszcze w wydaniu? Wypowiedzi Bollanda [rysunki] i Tima Sale'a. 2 strony szkicow, takze bonusowa opowiesc An Innocent Guy, w ktorej Batman ginie. Gustowna i bogata w zawartosc edycja warta swojej ceny [w chwili obecnej kilkanascie dolarow, w zaleznosci od zrodla].
The Killing Joke skupia sie na antagonizmach pomiedzy Batmanem a Jokerem. Zdradza kilka istotnych faktow z przeszlosci tego drugiego [stad liczne retrospekcje], a takze z duza dawka sarkazmu ustala granice pomiedzy normalnoscia a szalenstwem. Poznajemy m.in. corke Gordona, a sam komisarz zostaje uprowadzony. Sprawca zamieszania jest oczywiscie Joker, a Batmana w tym glowa, by wszystko "naprostowac".
Historia przesiaknieta jest czarnym humorem, glownie za sprawa niekonczacych sie zartow etatowego klauna. Wciagajaca, szokujaca i bardzo drastyczna opowiesc obleczona pozorem niewinnego zartu, potegowanym dokladnym i pelnym przyjemnych dla oka oblosci stylem Briana Bollanda.
Rozczarowalem sie nieco zakonczeniem, ktore, jak mi sie wydaje, ma tylu zwolennikow, co przeciwnikow. Mimo ze 20-letni Zabojczy Zart nie nalezy do scislej czolowki najwazniejszych komiksow mojego zycia, z checia skusze sie na ponowny zakup - tym razem wydania premierowego. Tesknie za oryginalnymi kolorami. Szkoda, ze w jednym wydaniu nie upchnieto obu opracowan graficznych. Bylaby to nie lada bomba na rynku komiksowym.
Na zakonczenie ciekawostka o jednym z autorow komiksu. Alana Moore'a tym razem zostawimy w spokoju. Wezmy pod lupe Briana Bollanda. Jak sie okazao, ow jegomosc ma swoja strone internetowa [ http://www.brianbolland.net/ ], doskonale zagospodarowana nawiasme mowiac. Rzucilem okiem tu i owdzie. Wygrzebalem cos zabawnego. Niegdys Bolland na zmiane z D. Gibbonsem [tym od Watchmen] rysowal komiks Powerman. Byla to publikacja pierwotnie przeznaczona na rynek nigeryjski. Jak nietrudno sie domyslic, w postac glownego bohatera wcielono czarnoskorego herosa. Jango, posiadajacy wydatny brzuch, bedacy w Afryce wyrazem powodzenia i wysokiego statusu spolecznego, walczyl ze zlymi szamanami, robotami z kosmosu, a takze demonami prosto z piekiel. Niesamowicie rozbawila mnie okladka jednego z numerow, na ktorej Jango mierzy sie z gigantycznym belzebubem, celujac wen strumieniem wody z weza strazackiego. Kicz w najczystszej postaci, daleki od zabiegu artystycznego zwanego pastiszem, jak sadze.
PS Briana Bollanda mozna nie kojarzyc z nazwiska, ale jego tworczosc rozpozna kazdy kto zetknal sie w zyciu z komiksami. Polecam odwiedzic dzial Galeria na stronie domowej. Dziesiatki prac w wysokiej rozdzielczosci. Godne podziwu portfolio.
Szaleje ostatnio, kupujac hurtowe ilosci komiksow. Chyba po raz pierwszy zdarza sie, ze na przestrzeni roku przeczytalem ich wiecej niz ksiazek. To chyba za sprawa stale kurczacych sie zasobow wolnego czasu. Po ciezkim dniu / tygodniu / miesiacu pracy o wiele latwiej jest przyswoic opowiesc obrazkowa niz opasle tomisko zadrukowane malenka czcionka. Przede wszystkim, aby przeczytac komiks, nie musze zarywac nocy. Nocy w liczbie mnogiej. Prawde mowiac, nigdy nie uwazalem komiksow za bardziej wartosciowe od ksiazek [i vice versa]. Powyzszy belkot do dowod na to, ze bez przerwy szukam powodow i usprawiedliwen dla wydawania grubych [jak na moje warunki finansowe] pieniedzy. Poza tym, przez cale zycie czulem potworny niedosyt w segmencie komiksowym. Wlasnie nadszedl ten moment, w ktorym rekompensuje sobie lata spedzone pod kamieniem.
Moje skromne zbiory powiekszyly sie niedawno o calkiem spora ilosc wartosciowego materialu. Kontynuuje serie XIII, ktorej poziom zdaje sie wzrastac wraz z kazdym nastepnym tomem. Az szkoda, ze historia dobiegnie kiedys konca. Z drugiej strony, pojawil sie niedawno spin off, ktory Egmont zdecydowal sie wydawac w Polsce. Jesli tylko fundusze pozwola, wpakuje sie w kolejna serie do uzbierania. O ile bedzie przynajmniej w polowie tak dobra jak protoplasta. Pierwszy tom dodalem juz do koszyka w moim ulubionym sklepie internetowym, gdzie zaopatruje sie w ksiazki i komiksy.
O Aldebaran juz kiedys wspominalem. Zgodnie z oczekiwaniami, wydanie zbiorcze zmiotlo mnie z powierzchni Ziemi. Z niecierpliwoscia czekam na kontynuacje - Betelgeza. Chcialbym poswiecic serii odrebny wpis. Jesli zdarzy sie cud, Egmont wyda rowniez Antares, ktory wciaz jest w fazie tworzenia. Przy okazji, w tej samej serii wydawniczej co Aldebaran, pojawila sie kultowa Wieczna wojna, ktora, a jakze, kupilem. Niesamowita rzecz. Pamietam, ze jako maly brzdac szczegolnie upodobalem sobie Wieczna Wojne, wedrujaca z jednego stosu gazet na drugi. Zdaje sie, ze nie potrafilem jeszcze wtedy czytac.
Do przeczytania wciaz mam jeszcze Watchmen, dwa Batmany - The Killing Joke i Dark Knight Returns. Arkham Asylum zaliczylem i uwazam, ze byl znakomity, ale musialem przewrocic kilkadziesiat plansz nim w pelni sie do niego przekonalem. Swiat Edeny Moebius'a bedzie ode mnie wymagal szczegolnego zaangazowania. Pewnie skonczy sie na tym, ze wezme wolne. Dedykowany wpis na blogu to raczej pewnosc. Swiat Edeny sprawia wrazenie czegos ogromnie waznego. Pare pierwszych stron to euforia... a co bedzie dalej? Stop. Wroc. Mangi. Kompletuje serie "Bosonogi Gen", ktora jest dla mnie niezwykla z dwoch powodow. Realia, ktorych estetyke bardzo lubie oraz kreska przypominajaca nieco te Tezuki, a wiec bardzo disneyowska. Ostatnio wpadla tez Muzyka Marie, ktora bedzie czytana dzisiaj. Ciesze sie, ze cala seria to zaledwie 2 tomy. Lubie zwiezle historie. Zostaje jeszcze niezwyczajny "Bez Komentarza" [na pierwszy rzut oka - komiks o zepsuciu w ujeciu społecznosciowym] oraz "Przybysz". "Przybysz" to jedyny tytul z ostatnio nabytych, w ktorym historie opowiadaja same rysunki. Zeby nie bylo zupelnie bez sensu, nadmienie tylko, ze ten ostatni tytul przewrocil moj swiat do gory nogami. Arcydzielo w kazdym aspekcie, rowniez wydawniczym. Takiej rzeczy nalezaloby zadedykowac nie oddzielny wpis, a blog.
Zastanawiam sie, po co komu przydlugawa lista zakupionych komiksow z uwzglednieniem przeczytanych i nieprzeczytanych. W dodatku jestem pewien, ze o czyms zapomnialem. Aha, o 3 komiksach, ktore za chwile pokrotce przedstawie. Wszystkie malo popularnych autorow, raczej oszczedne w formie oraz utrzymane w czerni i bieli o wysokim kontrascie. Wszystkie absolutnie rewelacyjne.
Zakup "Morskiego powietrza" podyktowany byl aspektem bardzo prozaicznym. Otoz, w sekcji przecen znalazlem te wlasnie pozycje, z cena nizsza o 50%. Poza tym, spodobala mi sie grafika na okladce. Tak spokojna i sielankowa, ze az niepokojaca. Cos w tym bylo. Komiks opowiada prosta [pozornie] historie o prostych ludziach, rybaku i jego zonie. Sek w tym, ze cala ta prostota okraszona zostala tonami starannie wyselekcjonowanej symboliki. Dodatkowy atut - bardzo sugestywnie oddana atmosfera pelnego tajemnic i niebezpieczenstw morza, a takze nadbrzeznego pustkowia. Morskie powietrze to nie tylko tytul, po prostu czuc je podczas lektury. Co bardzo mnie ucieszylo, w komiksie nie zabraklo odpowiedniej dawki lekkostrawnej fantastyki. Lektura bardzo przyjemna, a rysunki ujmujace prostota i bardzo pomyslowe. Dlaczego tak bardzo? Tego trzeba doswiadczyc naocznie. Na 80% kadrow obserwujemy rozkolysane fale. Autor [Tim Sievert] sprawil, ze z niezrownana zaciekloscia hipnotyzuja, nie meczac przy tym wzroku. BzyRes poleca. Ponad 100 stron niecodziennego komiksu.
Numer 2 w dzisiejszym zestawieniu, nieoczekiwanie zdominowanym zbyt dlugim wstepem, to Oskar Ed. Mocno awangardowy komiks slowackiego autora - Branko Jelinka. Ma ktos w domu komiks wywodzacy sie z tej czesci Europy? A czy ktokolwiek zna jakiegos slowackiego lub czeskiego tworce? Odpowiedz na obydwa pytania brzmi oczywiscie "NIE" i gdyby nie Oskar Ed, do dzis odpowiadalbym tak samo. Co zadecydowalo o zakupie? Obnizka ceny i opracowanie graficzne okladki. Po czesci rowniez swiadomosc, ze za polska edycje odpowiedzialne jest wyd. Timof i cisi wspolnicy. Timof wypuszcza pozycje malo znane, z pogranicza glebokiej alternatywy i undergroundu. Morskie powietrze, to tez jego [ich] inicjatywa. Spojrz, drogi czytelniku, na zdjecie z moim egzemplarzem. Czyz widok ten nie wierci dziury w mozgu? Czyz nie jeczy z maniera wyrafinowanej prostytutki "bierz mnie!"? Kazdy chyba przyzna, ze te dziwactwa na okladce silnie przyciagaja. Az nie sposob odmowic.
Oskar Ed jest opowiescia o, a jakze, tytulowym dziwologu. Chlopak dziwnie wyglada, wiedzie ciezki zywot i rozmawia z rzeczami. Przy okazji zwraca na siebie uwage pewnej bardzo, ale to bardzo tajnej organizacji. Tym bardziej nie jest mu latwo. Miejsce akcji: blizej nieokreslona metropolia. Czas akcji: nieznany, bliski wspolczesnemu. Kreska - osobliwa, sprawiajaca wrazenie niechlujnej, ale przy tym bardzo oryginalna. Branko Jelinek to rysownik utalentowany. Ogromne wrazenie zrobilo na mnie przywiazanie do szczegolow. Rowiez umiejetne operowanie swiatlem i cieniem. Oskar Ed juz na samym poczatku skojarzyl mi sie z Akira. Wystarczy zwrocic uwage na wyglad budynkow. Im prostsze ksztalty, tym wiecej detali. Widac tez, ze naduzywana byla linijka. Zwiazkow z Akira odkrylem znacznie wiecej. W poslowiu polskiego wydania pojawia sie informacja o tym, ze tworczosc Katsuhiro Otomo stanowi jedna z najwiekszych inspiracji dla Jelinka. A wiec nie mylilem sie.
Ciezko opisac Oskara. Komiks najlepiej kupic, chwycic w dlonie i przeczytac. Moja rekomendacja. Gwarantuje, ze jest to lektura najwyzszych lotow. Bardzo nietypowa. Nie, to zbyt delikatne okreslenie. Dziwaczna. Mocno przygnebia, ale pojawiaja sie momenty, w ktorych ciezka atmosfera rozladowuje subtelny czarny humor. Dzieki temu komiks jest dosc przystepny. Szczerze powiedziawszy, to mala perelka w moich zbiorach. Co poczulem zaraz po zakonczeniu lektury? Ze chce przeczytac jeszcze raz. No i przeczytalem.
Na koniec Niebieskie pigulki, Szwajcara Fredrika Peteersa. Komiks rzadko spotykanego typu. Autobiograficzny. Kupilem, bo byla ku temu dobra okazja. Naklad Niebieskich pigulek od dawna jest wyczerpany, ale moja komiksiarnia wyczarowala kilka egzemplarzy, ktore troche za dlugo lezaly w magazynie. Rozplakalem sie przy odbiorze, poniewaz komiks nosi slady... lezakowania, i to znaczne. Dobra wiadomosc jest taka, ze cena byla bardzo przystepna. Jak mozna bylo nie brac?
O Niebieskich pigulkach slyszalem doslownie pare razy. W polskim internetowym polswiatku komiksowym, komiks ten wydaje sie byc owiany legenda. Wzbudzilo to moje zainteresowanie. Jak dobra musi byc opowiesc obyczajowa, by wyrobila sobie taki status? Nie bede owijal w bawelne. Tak dobra jak nic nigdzie nigdy dotad w tym gatunku.
Przestrzegam przed czytaniem opisu, badz dociekaniem, o czym komiks traktuje. Podpowiem, ze chodzi glownie o milosc, akceptacje i pewne magiczne cos, czym Niebieskie pigulki zostaly nasycone. Nigdy nie mialem okazji obcowac z tak rozbrajajaca, rozczulajaca i pogodna opowiescia, ktorej tematyka, przynajmniej poczatkowo, wskazywalaby na cos zupelnie innego. O rzeczach nie powinno mowic sie, ze sa urocze, ale w odniesieniu do opowiesci Peetersa, zadne okreslenie nie mogloby byc bardziej odpowiednie. Lekture polecilem juz znajomym. Jak na razie zostalismy zignorowani, ja i moj komiks. Coz, nie wiedza, co traca. Osobiscie przymierzam sie do tego, by drugi raz zakupic to samo. Tym razem po angielsku i w twardej oprawie, na ktora Niebieskie pigulki niezaprzeczalnie zasluguja.
Moje skromne zbiory powiekszyly sie niedawno o calkiem spora ilosc wartosciowego materialu. Kontynuuje serie XIII, ktorej poziom zdaje sie wzrastac wraz z kazdym nastepnym tomem. Az szkoda, ze historia dobiegnie kiedys konca. Z drugiej strony, pojawil sie niedawno spin off, ktory Egmont zdecydowal sie wydawac w Polsce. Jesli tylko fundusze pozwola, wpakuje sie w kolejna serie do uzbierania. O ile bedzie przynajmniej w polowie tak dobra jak protoplasta. Pierwszy tom dodalem juz do koszyka w moim ulubionym sklepie internetowym, gdzie zaopatruje sie w ksiazki i komiksy.
O Aldebaran juz kiedys wspominalem. Zgodnie z oczekiwaniami, wydanie zbiorcze zmiotlo mnie z powierzchni Ziemi. Z niecierpliwoscia czekam na kontynuacje - Betelgeza. Chcialbym poswiecic serii odrebny wpis. Jesli zdarzy sie cud, Egmont wyda rowniez Antares, ktory wciaz jest w fazie tworzenia. Przy okazji, w tej samej serii wydawniczej co Aldebaran, pojawila sie kultowa Wieczna wojna, ktora, a jakze, kupilem. Niesamowita rzecz. Pamietam, ze jako maly brzdac szczegolnie upodobalem sobie Wieczna Wojne, wedrujaca z jednego stosu gazet na drugi. Zdaje sie, ze nie potrafilem jeszcze wtedy czytac.
Do przeczytania wciaz mam jeszcze Watchmen, dwa Batmany - The Killing Joke i Dark Knight Returns. Arkham Asylum zaliczylem i uwazam, ze byl znakomity, ale musialem przewrocic kilkadziesiat plansz nim w pelni sie do niego przekonalem. Swiat Edeny Moebius'a bedzie ode mnie wymagal szczegolnego zaangazowania. Pewnie skonczy sie na tym, ze wezme wolne. Dedykowany wpis na blogu to raczej pewnosc. Swiat Edeny sprawia wrazenie czegos ogromnie waznego. Pare pierwszych stron to euforia... a co bedzie dalej? Stop. Wroc. Mangi. Kompletuje serie "Bosonogi Gen", ktora jest dla mnie niezwykla z dwoch powodow. Realia, ktorych estetyke bardzo lubie oraz kreska przypominajaca nieco te Tezuki, a wiec bardzo disneyowska. Ostatnio wpadla tez Muzyka Marie, ktora bedzie czytana dzisiaj. Ciesze sie, ze cala seria to zaledwie 2 tomy. Lubie zwiezle historie. Zostaje jeszcze niezwyczajny "Bez Komentarza" [na pierwszy rzut oka - komiks o zepsuciu w ujeciu społecznosciowym] oraz "Przybysz". "Przybysz" to jedyny tytul z ostatnio nabytych, w ktorym historie opowiadaja same rysunki. Zeby nie bylo zupelnie bez sensu, nadmienie tylko, ze ten ostatni tytul przewrocil moj swiat do gory nogami. Arcydzielo w kazdym aspekcie, rowniez wydawniczym. Takiej rzeczy nalezaloby zadedykowac nie oddzielny wpis, a blog.
Zastanawiam sie, po co komu przydlugawa lista zakupionych komiksow z uwzglednieniem przeczytanych i nieprzeczytanych. W dodatku jestem pewien, ze o czyms zapomnialem. Aha, o 3 komiksach, ktore za chwile pokrotce przedstawie. Wszystkie malo popularnych autorow, raczej oszczedne w formie oraz utrzymane w czerni i bieli o wysokim kontrascie. Wszystkie absolutnie rewelacyjne.
Zakup "Morskiego powietrza" podyktowany byl aspektem bardzo prozaicznym. Otoz, w sekcji przecen znalazlem te wlasnie pozycje, z cena nizsza o 50%. Poza tym, spodobala mi sie grafika na okladce. Tak spokojna i sielankowa, ze az niepokojaca. Cos w tym bylo. Komiks opowiada prosta [pozornie] historie o prostych ludziach, rybaku i jego zonie. Sek w tym, ze cala ta prostota okraszona zostala tonami starannie wyselekcjonowanej symboliki. Dodatkowy atut - bardzo sugestywnie oddana atmosfera pelnego tajemnic i niebezpieczenstw morza, a takze nadbrzeznego pustkowia. Morskie powietrze to nie tylko tytul, po prostu czuc je podczas lektury. Co bardzo mnie ucieszylo, w komiksie nie zabraklo odpowiedniej dawki lekkostrawnej fantastyki. Lektura bardzo przyjemna, a rysunki ujmujace prostota i bardzo pomyslowe. Dlaczego tak bardzo? Tego trzeba doswiadczyc naocznie. Na 80% kadrow obserwujemy rozkolysane fale. Autor [Tim Sievert] sprawil, ze z niezrownana zaciekloscia hipnotyzuja, nie meczac przy tym wzroku. BzyRes poleca. Ponad 100 stron niecodziennego komiksu.
Numer 2 w dzisiejszym zestawieniu, nieoczekiwanie zdominowanym zbyt dlugim wstepem, to Oskar Ed. Mocno awangardowy komiks slowackiego autora - Branko Jelinka. Ma ktos w domu komiks wywodzacy sie z tej czesci Europy? A czy ktokolwiek zna jakiegos slowackiego lub czeskiego tworce? Odpowiedz na obydwa pytania brzmi oczywiscie "NIE" i gdyby nie Oskar Ed, do dzis odpowiadalbym tak samo. Co zadecydowalo o zakupie? Obnizka ceny i opracowanie graficzne okladki. Po czesci rowniez swiadomosc, ze za polska edycje odpowiedzialne jest wyd. Timof i cisi wspolnicy. Timof wypuszcza pozycje malo znane, z pogranicza glebokiej alternatywy i undergroundu. Morskie powietrze, to tez jego [ich] inicjatywa. Spojrz, drogi czytelniku, na zdjecie z moim egzemplarzem. Czyz widok ten nie wierci dziury w mozgu? Czyz nie jeczy z maniera wyrafinowanej prostytutki "bierz mnie!"? Kazdy chyba przyzna, ze te dziwactwa na okladce silnie przyciagaja. Az nie sposob odmowic.
Oskar Ed jest opowiescia o, a jakze, tytulowym dziwologu. Chlopak dziwnie wyglada, wiedzie ciezki zywot i rozmawia z rzeczami. Przy okazji zwraca na siebie uwage pewnej bardzo, ale to bardzo tajnej organizacji. Tym bardziej nie jest mu latwo. Miejsce akcji: blizej nieokreslona metropolia. Czas akcji: nieznany, bliski wspolczesnemu. Kreska - osobliwa, sprawiajaca wrazenie niechlujnej, ale przy tym bardzo oryginalna. Branko Jelinek to rysownik utalentowany. Ogromne wrazenie zrobilo na mnie przywiazanie do szczegolow. Rowiez umiejetne operowanie swiatlem i cieniem. Oskar Ed juz na samym poczatku skojarzyl mi sie z Akira. Wystarczy zwrocic uwage na wyglad budynkow. Im prostsze ksztalty, tym wiecej detali. Widac tez, ze naduzywana byla linijka. Zwiazkow z Akira odkrylem znacznie wiecej. W poslowiu polskiego wydania pojawia sie informacja o tym, ze tworczosc Katsuhiro Otomo stanowi jedna z najwiekszych inspiracji dla Jelinka. A wiec nie mylilem sie.
Ciezko opisac Oskara. Komiks najlepiej kupic, chwycic w dlonie i przeczytac. Moja rekomendacja. Gwarantuje, ze jest to lektura najwyzszych lotow. Bardzo nietypowa. Nie, to zbyt delikatne okreslenie. Dziwaczna. Mocno przygnebia, ale pojawiaja sie momenty, w ktorych ciezka atmosfera rozladowuje subtelny czarny humor. Dzieki temu komiks jest dosc przystepny. Szczerze powiedziawszy, to mala perelka w moich zbiorach. Co poczulem zaraz po zakonczeniu lektury? Ze chce przeczytac jeszcze raz. No i przeczytalem.
Na koniec Niebieskie pigulki, Szwajcara Fredrika Peteersa. Komiks rzadko spotykanego typu. Autobiograficzny. Kupilem, bo byla ku temu dobra okazja. Naklad Niebieskich pigulek od dawna jest wyczerpany, ale moja komiksiarnia wyczarowala kilka egzemplarzy, ktore troche za dlugo lezaly w magazynie. Rozplakalem sie przy odbiorze, poniewaz komiks nosi slady... lezakowania, i to znaczne. Dobra wiadomosc jest taka, ze cena byla bardzo przystepna. Jak mozna bylo nie brac?
O Niebieskich pigulkach slyszalem doslownie pare razy. W polskim internetowym polswiatku komiksowym, komiks ten wydaje sie byc owiany legenda. Wzbudzilo to moje zainteresowanie. Jak dobra musi byc opowiesc obyczajowa, by wyrobila sobie taki status? Nie bede owijal w bawelne. Tak dobra jak nic nigdzie nigdy dotad w tym gatunku.
Przestrzegam przed czytaniem opisu, badz dociekaniem, o czym komiks traktuje. Podpowiem, ze chodzi glownie o milosc, akceptacje i pewne magiczne cos, czym Niebieskie pigulki zostaly nasycone. Nigdy nie mialem okazji obcowac z tak rozbrajajaca, rozczulajaca i pogodna opowiescia, ktorej tematyka, przynajmniej poczatkowo, wskazywalaby na cos zupelnie innego. O rzeczach nie powinno mowic sie, ze sa urocze, ale w odniesieniu do opowiesci Peetersa, zadne okreslenie nie mogloby byc bardziej odpowiednie. Lekture polecilem juz znajomym. Jak na razie zostalismy zignorowani, ja i moj komiks. Coz, nie wiedza, co traca. Osobiscie przymierzam sie do tego, by drugi raz zakupic to samo. Tym razem po angielsku i w twardej oprawie, na ktora Niebieskie pigulki niezaprzeczalnie zasluguja.
Kalendarz
10 | 2024/11 | 12 |
S | M | T | W | T | F | S |
---|---|---|---|---|---|---|
1 | 2 | |||||
3 | 4 | 5 | 6 | 7 | 8 | 9 |
10 | 11 | 12 | 13 | 14 | 15 | 16 |
17 | 18 | 19 | 20 | 21 | 22 | 23 |
24 | 25 | 26 | 27 | 28 | 29 | 30 |
Kategorie
Nekrolog
Komentarze
[06/27 Mloda]
[03/14 BZY]
[03/14 w_m]
[11/24 BZY]
[11/24 Morden]
Najnowsze
(10/03)
(09/01)
(08/31)
(08/14)
(07/04)
Trackback
Profile
性別:
非公開
Słaba wyszukiwarka
Najstarsze
(11/01)
(11/01)
(11/11)
(11/11)
(11/30)
Rzucono shurikenów
Analiza