Jakos nie mam ochoty rozstawac sie z PlayStation 2, wiec od dluzszego juz czasu grywam glownie na tym systemie. Po serii Devil May Cry przyszla pora na Black, ktory od momentu zakupu cierpliwie czekal na swoja kolej. W miedzyczasie nasluchalem sie o grze niestworzonych historii. Oczekiwania byly ogromne. Mialem jednak na uwadze, ze to, co podoba sie innym, niekoniecznie musi przypasc mi do gustu. Powinienem przytoczyc historie z Killzone, ale wole oszczedzic sobie zlych wspomnien.
Podczas pierwszego uruchomienia gry mocno trzymalem kciuki, by to, co za chwile zobacze, wgniotlo mnie w ziemie. Marzenia sie spelniaja. Poczatkowy kontakt z gra wprowadzil mnie w stan euforii, z ktorej dlugo nie moglem sie otrzasnac. To co zobaczylem wygladalo zbyt niesamowicie jak na mozliwosci PlayStation 2. Poza tym, platforma ta nigdy nie stanowila silnej bazy dla first person shooter'ow.
Pierwszy usmiech na mojej twarzy pojawil sie w momencie, gdy na poczatku pierwszej misji nalezalo opuscic zamkniete pomieszczenie. W momencie gdy okazalo sie, ze drzwi nalezy otworzyc za pomoca shotgun'a, nie zas dedykowanego przycisku na padzie, wiedzialem juz jakiego typu strzelanina jest Black. W tej grze nie ma rzeczy, ktore zaprzataja glowe. Zadanie jest proste. Isc prosto przed siebie, strzelajac we wszystko co sie rusza. Krwawe zniwa umilaja zniszczalne, wybuchajace elementy otoczenia, tj. beczki, samochody, miny itd. Trup sypie sie rownie obficie, co "scenografia". Imponujace, ile setek dupereli pojawia sie momentami na ekranie. Imponujace, ze to wszystko rozgrywa sie w srodku niepozornej PS2.
Juz pierwszy etap pokazuje, ze Black nalezy rozpatrywac w kategorii tytulu, dla ktorego wycisnieto maksimum mozliwosci konsoli. Zero mgly ograniczajacej widocznosc, ostre i zroznicowane jak na PS2 tekstury, do kilkunastu ruchomych obiektow na raz, wybuchy, iskry, dym, pyl, a wszystko to okraszone najwyzszej proby efektami swiatla. Mimo zageszczenia wspanialosci, animacja zwalnia zaskakujaco rzadko. Wiele rzeczy mozna zniszczyc. Oko ciesza rowniez takie detale jak dlugo pozostajace slady po pociskach i nie znikajace ciala.
Ogromne wrazenie robi duzy obszar dzialan. W grze dominuja otwarte tereny pelne rozmachu i atrakcyjne wizualnie. Najbardziej przypadly mi do gustu lokacje z trzeciej misji. Cmentarz i zlomowisko popoludniowa pora; niebieskie niebo z cumulusami. Krajobraz przywodzacy na mysl tereny zdegenerowane po katastrofie nuklearnej. Do tego, co prawda rzadko wystepujace, tlo dzwiekowe w postaci prsesiaknietej atmosfera muzyki symfonicznej. Biorac pod uwage oprawe A/V, ciezko znalezc w Black niedopracowany element. Naprawde ciezko. Dodatkowa pochwala za to, ze od strony kodu wszystko gra. Nie zaobserwowalem ani jednego glitch'a, a obserwator ze mnie przedni. Doskonala robota.
W zasadzie moglbym pominac niniejszy akapit, ale lubie byc soba. Wydawac by sie moglo, ze nierealne wizualia zyja w grze wlasnym zyciem i nie zostaly niczym okupione. Dostrzeglem jednak niewielki mankament zwiazany ze sterowaniem. Black jest gra szalenie dynamiczna. Powodzenie zalezy glownie od szybkiego i celnego strzelania, a takze umiejetnego przmieszczania sie od oslony do oslony. Pomimo to, jestesmy skazani na potwornie wolna rotacje przy chodzeniu i celowaniu. W opcjach nie ma nawet swuaka odpowiedzialnego za czulosc / szybkosc przesuwania kamery. Podejrzewam, ze majac do dyspozycji np. natychmiastowe obroty o 180°, pojawilyby sie spore problemy z synchronizacja obrazu.
Black w zasadzie nie ma wad. Na wiekszosc niedociagniec mozna machnac reka. Wynikaja bardziej z charakteru gry niz z niedopracowania. Jesli juz musialbym zwrocic na cos uwage, bylby to poziom trudnosci. Przez 7 misji na Normal byl w sam raz. Mozna bylo poszalec. Warunek - rozwaga. Pare razy zginalem, ale bawilem sie doskonale, Black pozwala kombinowac, co daje niesamowita satysfakcje, gdy juz nauczymy sie wykorzystywac porozrzucane tu i owdzie elementy wybuchajace. Strzelalo sie wspaniale. Az do momentu gdy zaczalem ostatnia misje. Jest jakies piec razy trudniejsza niz pozostala czesc gry, a finalna potyczka okazala sie gruba przesada. Do tego stopnia, ze zmuszony bylem calkowicie zmienic styl gry. Czekanie na pojedynczy strzal, milimetrowe wychylanie sie zza winkla i prowadzenie pelnej nerwow kilkunastominutowej bitwy z migajacym na czerwono flakiem energii. Ostatnia misja stawia na pojedyncze eliminowanie przeciwnikow, bunkrowanie sie i czekanie az oponent sam wejdzie nam pod lufe. Nie zadzialala zadna inna taktyka. Nudy wymieszane z frustracja. Cos, co przywodza na mysl wspomnienia zwiazane z Killzone.
Dosc narzekania. Kosztowalo mnie to sporo nerwow, ale gre ostatecznie ukonczylem. Zaliczenie etapu na poziomie Normal uaktywnia tzw. Silver Weapons - metaliczne bronie z niekonczaca sie amunicja. Bonus przydatny, jesli ktos chce zaliczyc Black na dwoch najwyzszych poziomach trudnosci. W nagrode za przejscie obejrzalem tez ostatni przerywnik fabularny, ktory szczerze mowiac byl mi zupelnie obojetny, podobnie jak cala opowiedziana historia. Nie o fabule w Black chodzi. Fajnie, ze sie znalazla, ale rownie dobrze mogloby jej nie byc.
Ciekawe czy Black dorobi sie kiedys kontyunacji. Jestem za, o ile sequel zachowa duch pierwowzoru. Tak malo jest na rynku strzelanin o tematyce wojennej, gdzie liczy sie glownie rajcujace strzelanie i nieustajaca zabawa, dopelniane przez rozmaite smaczki. Jeden z moich ulubionych - po ostrzelaniu wiezy kaplicy w misji trzeciej, zabil powalony gradem kul dzwon. A bylo tego znacznie wiecej.
P.S. Ubolewam nad jakoscia zdjec. Obiecalem sobie zainwestowac w porzadna karte TV, ale funduszy albo brak, albo przeznaczam je na cos innego. W rzeczywistosci Black jest ostry, wyrazny i przepiekny. Bardzo spodobalo mi sie, ze gra utrzymana w stonowanych barwach jest tak bardzo kolorowa. Na pocieszenie dodalem krotki klip, na ktorym dostaje mocne baty. Nie lubie wystepowac przed kamera. Normalnie radzilem sobie o niebo lepiej.
Podczas pierwszego uruchomienia gry mocno trzymalem kciuki, by to, co za chwile zobacze, wgniotlo mnie w ziemie. Marzenia sie spelniaja. Poczatkowy kontakt z gra wprowadzil mnie w stan euforii, z ktorej dlugo nie moglem sie otrzasnac. To co zobaczylem wygladalo zbyt niesamowicie jak na mozliwosci PlayStation 2. Poza tym, platforma ta nigdy nie stanowila silnej bazy dla first person shooter'ow.
Pierwszy usmiech na mojej twarzy pojawil sie w momencie, gdy na poczatku pierwszej misji nalezalo opuscic zamkniete pomieszczenie. W momencie gdy okazalo sie, ze drzwi nalezy otworzyc za pomoca shotgun'a, nie zas dedykowanego przycisku na padzie, wiedzialem juz jakiego typu strzelanina jest Black. W tej grze nie ma rzeczy, ktore zaprzataja glowe. Zadanie jest proste. Isc prosto przed siebie, strzelajac we wszystko co sie rusza. Krwawe zniwa umilaja zniszczalne, wybuchajace elementy otoczenia, tj. beczki, samochody, miny itd. Trup sypie sie rownie obficie, co "scenografia". Imponujace, ile setek dupereli pojawia sie momentami na ekranie. Imponujace, ze to wszystko rozgrywa sie w srodku niepozornej PS2.
Juz pierwszy etap pokazuje, ze Black nalezy rozpatrywac w kategorii tytulu, dla ktorego wycisnieto maksimum mozliwosci konsoli. Zero mgly ograniczajacej widocznosc, ostre i zroznicowane jak na PS2 tekstury, do kilkunastu ruchomych obiektow na raz, wybuchy, iskry, dym, pyl, a wszystko to okraszone najwyzszej proby efektami swiatla. Mimo zageszczenia wspanialosci, animacja zwalnia zaskakujaco rzadko. Wiele rzeczy mozna zniszczyc. Oko ciesza rowniez takie detale jak dlugo pozostajace slady po pociskach i nie znikajace ciala.
Ogromne wrazenie robi duzy obszar dzialan. W grze dominuja otwarte tereny pelne rozmachu i atrakcyjne wizualnie. Najbardziej przypadly mi do gustu lokacje z trzeciej misji. Cmentarz i zlomowisko popoludniowa pora; niebieskie niebo z cumulusami. Krajobraz przywodzacy na mysl tereny zdegenerowane po katastrofie nuklearnej. Do tego, co prawda rzadko wystepujace, tlo dzwiekowe w postaci prsesiaknietej atmosfera muzyki symfonicznej. Biorac pod uwage oprawe A/V, ciezko znalezc w Black niedopracowany element. Naprawde ciezko. Dodatkowa pochwala za to, ze od strony kodu wszystko gra. Nie zaobserwowalem ani jednego glitch'a, a obserwator ze mnie przedni. Doskonala robota.
W zasadzie moglbym pominac niniejszy akapit, ale lubie byc soba. Wydawac by sie moglo, ze nierealne wizualia zyja w grze wlasnym zyciem i nie zostaly niczym okupione. Dostrzeglem jednak niewielki mankament zwiazany ze sterowaniem. Black jest gra szalenie dynamiczna. Powodzenie zalezy glownie od szybkiego i celnego strzelania, a takze umiejetnego przmieszczania sie od oslony do oslony. Pomimo to, jestesmy skazani na potwornie wolna rotacje przy chodzeniu i celowaniu. W opcjach nie ma nawet swuaka odpowiedzialnego za czulosc / szybkosc przesuwania kamery. Podejrzewam, ze majac do dyspozycji np. natychmiastowe obroty o 180°, pojawilyby sie spore problemy z synchronizacja obrazu.
Black w zasadzie nie ma wad. Na wiekszosc niedociagniec mozna machnac reka. Wynikaja bardziej z charakteru gry niz z niedopracowania. Jesli juz musialbym zwrocic na cos uwage, bylby to poziom trudnosci. Przez 7 misji na Normal byl w sam raz. Mozna bylo poszalec. Warunek - rozwaga. Pare razy zginalem, ale bawilem sie doskonale, Black pozwala kombinowac, co daje niesamowita satysfakcje, gdy juz nauczymy sie wykorzystywac porozrzucane tu i owdzie elementy wybuchajace. Strzelalo sie wspaniale. Az do momentu gdy zaczalem ostatnia misje. Jest jakies piec razy trudniejsza niz pozostala czesc gry, a finalna potyczka okazala sie gruba przesada. Do tego stopnia, ze zmuszony bylem calkowicie zmienic styl gry. Czekanie na pojedynczy strzal, milimetrowe wychylanie sie zza winkla i prowadzenie pelnej nerwow kilkunastominutowej bitwy z migajacym na czerwono flakiem energii. Ostatnia misja stawia na pojedyncze eliminowanie przeciwnikow, bunkrowanie sie i czekanie az oponent sam wejdzie nam pod lufe. Nie zadzialala zadna inna taktyka. Nudy wymieszane z frustracja. Cos, co przywodza na mysl wspomnienia zwiazane z Killzone.
Dosc narzekania. Kosztowalo mnie to sporo nerwow, ale gre ostatecznie ukonczylem. Zaliczenie etapu na poziomie Normal uaktywnia tzw. Silver Weapons - metaliczne bronie z niekonczaca sie amunicja. Bonus przydatny, jesli ktos chce zaliczyc Black na dwoch najwyzszych poziomach trudnosci. W nagrode za przejscie obejrzalem tez ostatni przerywnik fabularny, ktory szczerze mowiac byl mi zupelnie obojetny, podobnie jak cala opowiedziana historia. Nie o fabule w Black chodzi. Fajnie, ze sie znalazla, ale rownie dobrze mogloby jej nie byc.
Ciekawe czy Black dorobi sie kiedys kontyunacji. Jestem za, o ile sequel zachowa duch pierwowzoru. Tak malo jest na rynku strzelanin o tematyce wojennej, gdzie liczy sie glownie rajcujace strzelanie i nieustajaca zabawa, dopelniane przez rozmaite smaczki. Jeden z moich ulubionych - po ostrzelaniu wiezy kaplicy w misji trzeciej, zabil powalony gradem kul dzwon. A bylo tego znacznie wiecej.
P.S. Ubolewam nad jakoscia zdjec. Obiecalem sobie zainwestowac w porzadna karte TV, ale funduszy albo brak, albo przeznaczam je na cos innego. W rzeczywistosci Black jest ostry, wyrazny i przepiekny. Bardzo spodobalo mi sie, ze gra utrzymana w stonowanych barwach jest tak bardzo kolorowa. Na pocieszenie dodalem krotki klip, na ktorym dostaje mocne baty. Nie lubie wystepowac przed kamera. Normalnie radzilem sobie o niebo lepiej.
PR
Niedawno zakonczylem zdecydowanie zbyt dluga, ale bardzo przyjemna przeprawe z seria Devil May Cry na PlayStation 2. Czesc trzecia okazala sie spelnieniem marzen, jakie pojawily sie w mojej glowie po przebrnieciu przez dwie pierwsze. Rzadko kiedy zdarza sie, ze nie mam grze absolutnie nic do zarzucenia. Chcac poddac tytul obiektywnej ocenie musze machnac reka na pewne aspekty [np. wyglad Dante] ktore stanowia bardziej rzecz gustu, anizeli niedociagniecia. Niniejszym zapowiadam, ze w tym tekscie nie bedzie ani slowa krytyki.
Devil May Cry 3: Datne's Awakening to esencja wszystkiego co najlepsze z jedynki, plus tony perfekcyjnie zespolonych, calkowicie nowych elementow. Wszystko pomnozyc razy dziesiec i otrzymujemy prawdzie oblicze gry. Juz od pierwszej misji bylo widac, ze mam do czynienia z arcydzielem. Zaczelo sie od znakomitej wstawki na silniku, jakich w DMC3 pelno. Dalej ostra muzyka i pelen goracej namietnosci gameplay. W tle podkrecona oprawa, ktora sprawia, ze trudno oderwac wzrok chocby tylko po to, by zamrugac.
Ciezko nie byc pod wrazeniem. Design lokacji to cos pomiedzy miksem tych z jedynki i dwojki, a calkowicie nowa alternatywa podyktowana przez architektow Temen-ni-gru. Ogromne wraznie zrobil na mnie drugi plan, ktory zdaje sie ciagnac kilometrami w glab. Nie da sie ukryc, rozmachu nie pozalowali. Animowanych elementow i efektow jest na oko dwa razy wiecej niz w poprzednich produkcjach Capcom razem wzietych. Nie licze oczywiscie Resident Evil 4 - ta gra znajduje sie poza wszelkimi kategoriami. Lubie ladne gry, ale wole ladne gry z szybka i plynna animacja. Latwo sie domyslic, do ktorej grupy nalezy DMC3.
Bardzo ucieszylem sie, ze w koncu fabula ma jakis sens. Historia opowiada o tym, co dzialo sie przed wydarzeniami z czesci pierwszej. Obserwujemy drobne nieporozumienia rodzinne, ktore prowadza do dosc powaznej, piekielnej afery. Scenariusz caly czas trzyma sie kupy i sporo wyjasnia. Takie zadanie prequela.
Co jeszcze mozna powiedziec o DMC3, unikajac popelniania tzw. recenzji. Gra sie wysmienicie, bardzo szybko i zdecydowanie trudniej i dluzej niz poprzednio. Na ukonczenie calosci potrzebowalem okolo 17 godzin. Gdybym nie mial w co grac, z pewnoscia zaczalbym od nowa na wyzszym poziomie trudnosci. System rang, ocen i punktow sprawia, ze DMC3 przypomina typowa pozycje arcade, gdzie glownym celem jest szlifowanie wlasnych umiejetnosci. DMC3 to dobry powod do przesiedzenia przed telewizorem paru miesiecy. Jest co podbijac, a postepy nagradzane sa sypiacymi sie gesto bonusami. Standard u Capcom.
DMC3 jeszcze dlugo bedzie mi sie snic po nocach. Naprawde pokochalem to male dzielo sztuki, a najbardziej demonicznego blazna Jester'a oraz ten wspanialy, pelen beztroski feeling, ktory towarzyszyl zabawie. Zupelnie jak za dawnych lat. Jestem graczem nerwowym i nienawidze przegrywac. Przy DMC3 nie wsciekalem sie nawet wtedy, gdy dostawalem becki albo nie moglem sobie z czyms poradzic. Wielokrotne przechodzenie tych samych etapow nie mialo nic wspolnego z nuda. Pare wlosow z glowy wyrwalem sobie dopiero przy walce z ostatnim bossem, na ktorego dlguo nie potrafilem znalezc sposobu.
Tyle na temat jednej z najlepszych gier Capcom, w jakie dotychczas gralem. Do DMC powroce, mam nadzieje, niedlugo. Tym razem nie z PS2, a z X360 u boku. Przy okazji - moje wydanie Dante's Awakening zawieralo dodatkowa plyte z demem Monster Hunter. RPG ten od dluzszego czasu jest na topie, zwlaszcza w Japonii. Odkladajac kompakt z DMC3 do pudelka, pomyslalem sobie, ze wlasnie teraz jest dobra okazja, by zapoznac sie fenomenem Monster Hunter. Zagralem, a jakze. Cos niesamowitego, przynajmniej na poczatku. Wyglada mi to na tytul, w ktory mozna grac miesiacami. Kupie z pewnoscia, ale raczej wersje na PSP. Trzymam sie za slowo.
Devil May Cry 3: Datne's Awakening to esencja wszystkiego co najlepsze z jedynki, plus tony perfekcyjnie zespolonych, calkowicie nowych elementow. Wszystko pomnozyc razy dziesiec i otrzymujemy prawdzie oblicze gry. Juz od pierwszej misji bylo widac, ze mam do czynienia z arcydzielem. Zaczelo sie od znakomitej wstawki na silniku, jakich w DMC3 pelno. Dalej ostra muzyka i pelen goracej namietnosci gameplay. W tle podkrecona oprawa, ktora sprawia, ze trudno oderwac wzrok chocby tylko po to, by zamrugac.
Ciezko nie byc pod wrazeniem. Design lokacji to cos pomiedzy miksem tych z jedynki i dwojki, a calkowicie nowa alternatywa podyktowana przez architektow Temen-ni-gru. Ogromne wraznie zrobil na mnie drugi plan, ktory zdaje sie ciagnac kilometrami w glab. Nie da sie ukryc, rozmachu nie pozalowali. Animowanych elementow i efektow jest na oko dwa razy wiecej niz w poprzednich produkcjach Capcom razem wzietych. Nie licze oczywiscie Resident Evil 4 - ta gra znajduje sie poza wszelkimi kategoriami. Lubie ladne gry, ale wole ladne gry z szybka i plynna animacja. Latwo sie domyslic, do ktorej grupy nalezy DMC3.
Bardzo ucieszylem sie, ze w koncu fabula ma jakis sens. Historia opowiada o tym, co dzialo sie przed wydarzeniami z czesci pierwszej. Obserwujemy drobne nieporozumienia rodzinne, ktore prowadza do dosc powaznej, piekielnej afery. Scenariusz caly czas trzyma sie kupy i sporo wyjasnia. Takie zadanie prequela.
Co jeszcze mozna powiedziec o DMC3, unikajac popelniania tzw. recenzji. Gra sie wysmienicie, bardzo szybko i zdecydowanie trudniej i dluzej niz poprzednio. Na ukonczenie calosci potrzebowalem okolo 17 godzin. Gdybym nie mial w co grac, z pewnoscia zaczalbym od nowa na wyzszym poziomie trudnosci. System rang, ocen i punktow sprawia, ze DMC3 przypomina typowa pozycje arcade, gdzie glownym celem jest szlifowanie wlasnych umiejetnosci. DMC3 to dobry powod do przesiedzenia przed telewizorem paru miesiecy. Jest co podbijac, a postepy nagradzane sa sypiacymi sie gesto bonusami. Standard u Capcom.
DMC3 jeszcze dlugo bedzie mi sie snic po nocach. Naprawde pokochalem to male dzielo sztuki, a najbardziej demonicznego blazna Jester'a oraz ten wspanialy, pelen beztroski feeling, ktory towarzyszyl zabawie. Zupelnie jak za dawnych lat. Jestem graczem nerwowym i nienawidze przegrywac. Przy DMC3 nie wsciekalem sie nawet wtedy, gdy dostawalem becki albo nie moglem sobie z czyms poradzic. Wielokrotne przechodzenie tych samych etapow nie mialo nic wspolnego z nuda. Pare wlosow z glowy wyrwalem sobie dopiero przy walce z ostatnim bossem, na ktorego dlguo nie potrafilem znalezc sposobu.
Tyle na temat jednej z najlepszych gier Capcom, w jakie dotychczas gralem. Do DMC powroce, mam nadzieje, niedlugo. Tym razem nie z PS2, a z X360 u boku. Przy okazji - moje wydanie Dante's Awakening zawieralo dodatkowa plyte z demem Monster Hunter. RPG ten od dluzszego czasu jest na topie, zwlaszcza w Japonii. Odkladajac kompakt z DMC3 do pudelka, pomyslalem sobie, ze wlasnie teraz jest dobra okazja, by zapoznac sie fenomenem Monster Hunter. Zagralem, a jakze. Cos niesamowitego, przynajmniej na poczatku. Wyglada mi to na tytul, w ktory mozna grac miesiacami. Kupie z pewnoscia, ale raczej wersje na PSP. Trzymam sie za slowo.
Zakup pierwszej i zarazem ostatniej konsoli brytyjskiego Amstrada podyktowany byl bardziej spontaniczna ciekawoscia niz przemyslanym postanowieniem. Jak to zazwyczaj bywa na rodzimym rynku wtornym, na tak egzotyczny sprzet nie znalazlo sie wielu chetnych [dwoch, liczac mnie] i bez trudnu udalo mi sie przygarnac go do siebie. Co GX4000 ma w sobie na tyle wyjatkowego, ze nie pozwolilem, by wlascicielem okazal sie ktos inny? Otoz platformie tej bardzo czesto przypina sie metke jednego z najwiekszych niewypalow konsolowych. GX4000 zajmuje pod tym wzgledem wysokie pozycje na kazdym mozliwym polu.
Porazka koncepcyjna. GX4000 jest ukonsolowiona, a co za tym idzie - zmodyfikowana wersja poznego komputera Amstrada z serii CPC. 8-bitowy system, ktorego premiera odbyla sie zbyt pozno, w cieniu 16-bitowcow takich jak SNES czy Mega Drive. Jak na relikt przeszlosci, specyfikacja sprzetowa i teoretycznymi mozliwosci potrafil w swoim czasie zawstydzic 8-bitowe systemy konkurencji. I wzorem tego, jaka sciezka swiat podazal jesli chodzi o typ nosnika danych, Amstrad uznal, ze gry na GX4000 maja ukazywac sie na drogich w produkcji cartridge'ach. Wysokie koszty produkcji = wysoka cena sprzedazy.
Porazka marketingowa. GX4000 dostal gry z CPC, a gracze dostali mozliwosc wyboru. Inwestowac w tanie i malo zywotne kasety czy w ~kilkukrotnie drozsze, ale pancerne carty. Jak wybral ogol widac doskonale po tym, jak szybko konsola zostala zmieciona z powierzchni ziemi, wyparta przez komputer-matke, badz ustrojstwa Nintendo czy Segi.
GX4000 nie mial latwo i marnie skonczyl. Gwarantuje, ze przegladajac w sieci rozmaite rankingi najgorszych konsol wszechczasow, mozna zaobserwowac, ze w 9 przypadkach na 10 Amstrad bedzie gral swoja partie. Patrzac prawdzie w oczy, chyba nikt przy zdrowych zmyslach nie zdecydowalby sie na zakup konsoli, ktora juz w dniu premiery stala na przegranej pozycji. Nikt poza kolekcjonerami i amstradowymi ortodoksami. GX4000 stal sie tez chyba wrzodem na tylku samej korporacji, ktora na oficjalnej stronie nie wymienia go na liscie nieprodukowanych urzadzen.
Nieco wiecej mozna dowiedziec sie z sieci lub pism branzowych [zwlaszcza angielskich]. Opinie w kolko sie powtarzaja, ale nie przeszkodzilo to roznym osobnikom w tworzeniu stron fanowskich. Osobiscie naleze do osob, ktore prawie nigdy nie licza sie z opinia publiczna i do Amstrada podszedlem ze sporym dystansem. Z konsola obcowalem dotychczas kilka godzin i jak na razie zaluje tylko jednego. Ze mam zaledwie jedna gre.
Po wyjeciu konsoli z opakowania, na ktore skladalo sie smierdzace PRL'em pudelko obite skajem oraz zagrzybiala czerwona koszulka Nike, tradycyjnie zaczalem usuwac brud, kurz i plugastwa. Zdjalem tez obudowe, bo bez tego nie dalo sie w calosci wyczyscic niektorych elementow, a poza tym bylem szalenie ciekawy, jak Amstrad prezentuje sie w srodku. Mimo niewielkich gabarytow, jest to porzadny kawalek hardware'u. Ucieszylem sie, widzac, ze uklad dzwiekowy to znany i lubiany AY.
Czyszczenia wymagaly rowniez pady [zdziwilem sie, ze raczej rzadko eksploatowany sprzet mozna tak uswinic], ktore bardzo przypominaja standardowe kontrolery do PC-Engine. Krzyzak na kolku, dwa przyciski fire. Mocna, wygodna obudowa i miekki przewod. Pady sprawiaja wrazenie solidnych i bardzo dobrze leza w dloniach.
Milych wrazen ciag dalszy. Futurystycznie wygladajaca, niewielka konsola, posiada dwa szeregi upchanych blisko siebie gniazd. Przedni panel - wejscia na dwa kontrolery cyfrowe, jeden analogowy oraz wyjscie sluchawkowe [przetestowane, sprawuje sie znakomicie]. Z tylu dwa gniazda zasilania, pelne wyjscie Scart z RGB, wyjscie video dla amstradowego monitora oraz wejscie na lightgun'a. Jakosc A/V jest porazajaco dobra. Na dodatek, kabel Euro-RGB dolaczony do zestawu ma grubosc mego malego palca. Poniewaz slysze chichot, informuje, ze chodzi o palec u reki.
Przycick Power na obudowie przelaczamy w lewo/prawo. Pelni on rowniez funkcje blokady - przy wlaczonej konsoli nie sposob zaaplikowac cartridge. Podobnie jak w Master System, przycisk pauzy rowniez znajduje sie na obudowie. Jest plaski, stosunkowo duzy i latwo dostepny. Bez problemu dosiegalny stopa, macka lub proteza.
Przyszla pora na granie. Nie majac wyboru, wlozylem cart z Burnin' Rubber, ktorego nigdy wczesniej [nie liczac klipu na YT] na oczy nie widzialem. Ale najpierw instrukcja. Czytamy: "You control a customised Porsche in the famous 24-hour road race. Four laps of adrenalin-pumping action as you desperately attempt to reach each of the four checkpoints per lap before your time runs out! [...] But not only is the clock against you [...] Negotiate tight turns with skilful use of the gears [...] Can you become champion - or will you even survive?". Ups. A chcialem tylko wcisnac gaz i jechac. Male sprostowanie. Gra oczywiscie nie jest tak emocjonujaca, jak nalezaloby sie spodziewac po przeczytaniu opisu z manuala, ale potrafie sobie wyobrazic, ze 20 lat temu byla.
Do Burnin' Rubber nalezy sie odpowiednio nastroic. Gra jest kolorowa i dobrze udzwiekowiona. Bije poklony czlowiekowi, ktory skomponowal muzyke z menu. Samochod prowadzi sie wygodnie, a pokonywanie zakretow na szczescie nie przypomina koszmaru, jakim byla jazda w wiekszosci samochodowek tamtych czasow. Jedyne, co w Burnin' Rubber drazni, to slamazarnosc i powolny, skaczacy scrolling. Znosnie robi sie dopiero po wjechaniu do tunelu. Aha, podczas wyscigu zmieniaja sie pory doby. Widok czerwieniacego sie 8-bitowego nieba potrafi wycisnac z czlowieka lzy.
Nagralem krotki klip, ktory mimo moich usilnych staran nawet w jednej czwartej nie oddaje pelnego uroku Burnin' Rubber. Warto zwrocic uwage na wykonanie samochodu, ktore imponuje zwlaszcza podczas kraks. Tak w razie czego, kraksa jest wtedy, gdy auto podskakuje na 15 metrow w gore.
Burnin' Rubber to dobra gra. Jesli pozostale, a ukazalo sie ich niespelna pol setki, sa porownywalnej klasy, to pragne je miec. Jezeli wiekszosc z nich to porty z CPC, wypada domyslac sie, ze ludzie z Amstrada wyselekcjonowali najlepsze pozycje. Szkoda, ze tytuly z GX4000 sa rzadkie i potwornie drogie. Ciezko bedzie uzbierac choc czesc line-up'u.
P.S. Zdjecie ekranu hi-score jest bez sensu. Zrobilem je, poniewaz spodobalo mi sie zestawienie kolorow. A trzy kropki to ja.
Porazka koncepcyjna. GX4000 jest ukonsolowiona, a co za tym idzie - zmodyfikowana wersja poznego komputera Amstrada z serii CPC. 8-bitowy system, ktorego premiera odbyla sie zbyt pozno, w cieniu 16-bitowcow takich jak SNES czy Mega Drive. Jak na relikt przeszlosci, specyfikacja sprzetowa i teoretycznymi mozliwosci potrafil w swoim czasie zawstydzic 8-bitowe systemy konkurencji. I wzorem tego, jaka sciezka swiat podazal jesli chodzi o typ nosnika danych, Amstrad uznal, ze gry na GX4000 maja ukazywac sie na drogich w produkcji cartridge'ach. Wysokie koszty produkcji = wysoka cena sprzedazy.
Porazka marketingowa. GX4000 dostal gry z CPC, a gracze dostali mozliwosc wyboru. Inwestowac w tanie i malo zywotne kasety czy w ~kilkukrotnie drozsze, ale pancerne carty. Jak wybral ogol widac doskonale po tym, jak szybko konsola zostala zmieciona z powierzchni ziemi, wyparta przez komputer-matke, badz ustrojstwa Nintendo czy Segi.
GX4000 nie mial latwo i marnie skonczyl. Gwarantuje, ze przegladajac w sieci rozmaite rankingi najgorszych konsol wszechczasow, mozna zaobserwowac, ze w 9 przypadkach na 10 Amstrad bedzie gral swoja partie. Patrzac prawdzie w oczy, chyba nikt przy zdrowych zmyslach nie zdecydowalby sie na zakup konsoli, ktora juz w dniu premiery stala na przegranej pozycji. Nikt poza kolekcjonerami i amstradowymi ortodoksami. GX4000 stal sie tez chyba wrzodem na tylku samej korporacji, ktora na oficjalnej stronie nie wymienia go na liscie nieprodukowanych urzadzen.
Nieco wiecej mozna dowiedziec sie z sieci lub pism branzowych [zwlaszcza angielskich]. Opinie w kolko sie powtarzaja, ale nie przeszkodzilo to roznym osobnikom w tworzeniu stron fanowskich. Osobiscie naleze do osob, ktore prawie nigdy nie licza sie z opinia publiczna i do Amstrada podszedlem ze sporym dystansem. Z konsola obcowalem dotychczas kilka godzin i jak na razie zaluje tylko jednego. Ze mam zaledwie jedna gre.
Po wyjeciu konsoli z opakowania, na ktore skladalo sie smierdzace PRL'em pudelko obite skajem oraz zagrzybiala czerwona koszulka Nike, tradycyjnie zaczalem usuwac brud, kurz i plugastwa. Zdjalem tez obudowe, bo bez tego nie dalo sie w calosci wyczyscic niektorych elementow, a poza tym bylem szalenie ciekawy, jak Amstrad prezentuje sie w srodku. Mimo niewielkich gabarytow, jest to porzadny kawalek hardware'u. Ucieszylem sie, widzac, ze uklad dzwiekowy to znany i lubiany AY.
Czyszczenia wymagaly rowniez pady [zdziwilem sie, ze raczej rzadko eksploatowany sprzet mozna tak uswinic], ktore bardzo przypominaja standardowe kontrolery do PC-Engine. Krzyzak na kolku, dwa przyciski fire. Mocna, wygodna obudowa i miekki przewod. Pady sprawiaja wrazenie solidnych i bardzo dobrze leza w dloniach.
Milych wrazen ciag dalszy. Futurystycznie wygladajaca, niewielka konsola, posiada dwa szeregi upchanych blisko siebie gniazd. Przedni panel - wejscia na dwa kontrolery cyfrowe, jeden analogowy oraz wyjscie sluchawkowe [przetestowane, sprawuje sie znakomicie]. Z tylu dwa gniazda zasilania, pelne wyjscie Scart z RGB, wyjscie video dla amstradowego monitora oraz wejscie na lightgun'a. Jakosc A/V jest porazajaco dobra. Na dodatek, kabel Euro-RGB dolaczony do zestawu ma grubosc mego malego palca. Poniewaz slysze chichot, informuje, ze chodzi o palec u reki.
Przycick Power na obudowie przelaczamy w lewo/prawo. Pelni on rowniez funkcje blokady - przy wlaczonej konsoli nie sposob zaaplikowac cartridge. Podobnie jak w Master System, przycisk pauzy rowniez znajduje sie na obudowie. Jest plaski, stosunkowo duzy i latwo dostepny. Bez problemu dosiegalny stopa, macka lub proteza.
Przyszla pora na granie. Nie majac wyboru, wlozylem cart z Burnin' Rubber, ktorego nigdy wczesniej [nie liczac klipu na YT] na oczy nie widzialem. Ale najpierw instrukcja. Czytamy: "You control a customised Porsche in the famous 24-hour road race. Four laps of adrenalin-pumping action as you desperately attempt to reach each of the four checkpoints per lap before your time runs out! [...] But not only is the clock against you [...] Negotiate tight turns with skilful use of the gears [...] Can you become champion - or will you even survive?". Ups. A chcialem tylko wcisnac gaz i jechac. Male sprostowanie. Gra oczywiscie nie jest tak emocjonujaca, jak nalezaloby sie spodziewac po przeczytaniu opisu z manuala, ale potrafie sobie wyobrazic, ze 20 lat temu byla.
Do Burnin' Rubber nalezy sie odpowiednio nastroic. Gra jest kolorowa i dobrze udzwiekowiona. Bije poklony czlowiekowi, ktory skomponowal muzyke z menu. Samochod prowadzi sie wygodnie, a pokonywanie zakretow na szczescie nie przypomina koszmaru, jakim byla jazda w wiekszosci samochodowek tamtych czasow. Jedyne, co w Burnin' Rubber drazni, to slamazarnosc i powolny, skaczacy scrolling. Znosnie robi sie dopiero po wjechaniu do tunelu. Aha, podczas wyscigu zmieniaja sie pory doby. Widok czerwieniacego sie 8-bitowego nieba potrafi wycisnac z czlowieka lzy.
Nagralem krotki klip, ktory mimo moich usilnych staran nawet w jednej czwartej nie oddaje pelnego uroku Burnin' Rubber. Warto zwrocic uwage na wykonanie samochodu, ktore imponuje zwlaszcza podczas kraks. Tak w razie czego, kraksa jest wtedy, gdy auto podskakuje na 15 metrow w gore.
Burnin' Rubber to dobra gra. Jesli pozostale, a ukazalo sie ich niespelna pol setki, sa porownywalnej klasy, to pragne je miec. Jezeli wiekszosc z nich to porty z CPC, wypada domyslac sie, ze ludzie z Amstrada wyselekcjonowali najlepsze pozycje. Szkoda, ze tytuly z GX4000 sa rzadkie i potwornie drogie. Ciezko bedzie uzbierac choc czesc line-up'u.
P.S. Zdjecie ekranu hi-score jest bez sensu. Zrobilem je, poniewaz spodobalo mi sie zestawienie kolorow. A trzy kropki to ja.
W drodze powrotnej z wczasow w gorach, majac chwile wolnego przed odjazdem pociagu z Zywca, odwiedzilem Biedronke, w ktorej kilka razy uzupelnialismy [ja, Adult, Bati i w_m] zapasy, czyt. alkohol, karmy i pasze - dla kazdego cos milego. Po raz kolejny przechodzilem obok kosza, w ktorym wystawione byly gry na PC w cenie 10 zlotych za sztuke i w koncu wyciagnalem dwa tytuly by sobie ulzyc. Zrobilbym to wczesniej, ale wowczas ciezej byloby dopilnowac, by nic sie grom w miedzyczasie nie stalo. Poniewaz przed soba mialem juz tylko powrot do domu, trzeba bylo brac. Kto wie, taka okazja moglaby sie juz nie powtorzyc.
2 dyszki za obie czesci The Suffering oraz Puzzle Quest Challenge of the Warlords. To nie mogl byc zly interes. Bardzo spodobalo mi sie, ze w tak nedznym, "tanim" markecie jak Biedronka, mozna znalezc tanio porzadne gry, wydane w duzych, kartonowych box'ach. Podejrzewalem, ze w srodku znajde standardowy zestaw, czyli gre w kopercie, licha instrukcje i jakis swistek badz katalog. Przez cala droge do domu myslalem o momencie, w ktorym uzbrojony w wysuwany nozyk zabiore sie za rozpakowywanie.
Najpierw szok. W pudlach nie bylo kopertek ani swistkow, tylko zafoliowane DVD case'y. Wowczas doszedlem do wniosku, ze ten zakup byl strzalem w dziesiatke. Wyjmuje i ogladam. Kolejny szok, tym razem podszyty furia.
W czym twkil haczyk. Wydawca [CD Projekt] widocznie bardzo przejal sie kryzysem gospodarczym i postanowil za wszelka cene sprzedac to, co juz raz sie nie sprzedalo. Nic nie moze sie zmarnowac. W tym celu wymyslono kartony, sprytnie maskujace skandaliczna zawartosc. Otoz wydania te, pomimo ze zamkniete w plastikowych pudelkach, nie sa wydaniami premierowymi! To nic innego jak pozostalosci po egzemplarzach sprzedawanych razem z typowo kioskowym "pismem" eXtra Gra. Na grzbiecie widac nawet logo, a na awersie okladek niekonczacy sie ciag sloganow typu "XYZ poleca". Edycje te sa wyjatkowo biedne - nie maja nawet drukowanej instrukcji.
Wydan gazetowych nienawidze, nie zbieram i zbierac nie bede. Nie biore nawet za darmo, ani za doplata ze strony oferujacego. Gdybym wiedzial, w co sie pakuje, w zyciu nie zrobilbym tego pozornie zlotego interesu. Wolalbym przeplacic i miec wersje standardowa. Ciekaw jestem, kiedy w Polsce skonczy sie mania na slabe reedycje i wyrastajace jedna po drugiej serie klasyki, ktore moze i sa tanie, ale absolutnie nie do przyjecia w prywatnych zbiorach osob, ktore cenia sobie jakosc i elegancje.
W Polsce bardzo ciezko trafic na uczciwe wyprzedaze badz promocje. Multimedialnych zakupow w Biedronce nalezy sie wystrzegac. Jesli cos wydaje sie uczciwa oferta, najparawdopodobniej jest to bubel. Nie ma "dobrze, a tanio". Chcesz dobrze - plac.
P.S. Tak naprawde, to juz dawno ochlonalem i zatrzymam sobie te dwie pokraki. Gry sa naprawde znakomite. Ciesze sie zwlaszcza z dwupaku The Suffering - horroru i gry akcji w jednym.
2 dyszki za obie czesci The Suffering oraz Puzzle Quest Challenge of the Warlords. To nie mogl byc zly interes. Bardzo spodobalo mi sie, ze w tak nedznym, "tanim" markecie jak Biedronka, mozna znalezc tanio porzadne gry, wydane w duzych, kartonowych box'ach. Podejrzewalem, ze w srodku znajde standardowy zestaw, czyli gre w kopercie, licha instrukcje i jakis swistek badz katalog. Przez cala droge do domu myslalem o momencie, w ktorym uzbrojony w wysuwany nozyk zabiore sie za rozpakowywanie.
Najpierw szok. W pudlach nie bylo kopertek ani swistkow, tylko zafoliowane DVD case'y. Wowczas doszedlem do wniosku, ze ten zakup byl strzalem w dziesiatke. Wyjmuje i ogladam. Kolejny szok, tym razem podszyty furia.
W czym twkil haczyk. Wydawca [CD Projekt] widocznie bardzo przejal sie kryzysem gospodarczym i postanowil za wszelka cene sprzedac to, co juz raz sie nie sprzedalo. Nic nie moze sie zmarnowac. W tym celu wymyslono kartony, sprytnie maskujace skandaliczna zawartosc. Otoz wydania te, pomimo ze zamkniete w plastikowych pudelkach, nie sa wydaniami premierowymi! To nic innego jak pozostalosci po egzemplarzach sprzedawanych razem z typowo kioskowym "pismem" eXtra Gra. Na grzbiecie widac nawet logo, a na awersie okladek niekonczacy sie ciag sloganow typu "XYZ poleca". Edycje te sa wyjatkowo biedne - nie maja nawet drukowanej instrukcji.
Wydan gazetowych nienawidze, nie zbieram i zbierac nie bede. Nie biore nawet za darmo, ani za doplata ze strony oferujacego. Gdybym wiedzial, w co sie pakuje, w zyciu nie zrobilbym tego pozornie zlotego interesu. Wolalbym przeplacic i miec wersje standardowa. Ciekaw jestem, kiedy w Polsce skonczy sie mania na slabe reedycje i wyrastajace jedna po drugiej serie klasyki, ktore moze i sa tanie, ale absolutnie nie do przyjecia w prywatnych zbiorach osob, ktore cenia sobie jakosc i elegancje.
W Polsce bardzo ciezko trafic na uczciwe wyprzedaze badz promocje. Multimedialnych zakupow w Biedronce nalezy sie wystrzegac. Jesli cos wydaje sie uczciwa oferta, najparawdopodobniej jest to bubel. Nie ma "dobrze, a tanio". Chcesz dobrze - plac.
P.S. Tak naprawde, to juz dawno ochlonalem i zatrzymam sobie te dwie pokraki. Gry sa naprawde znakomite. Ciesze sie zwlaszcza z dwupaku The Suffering - horroru i gry akcji w jednym.
Staram sie lubic lato, pod warunkiem, ze spelnione sa dwa warunki. Po pierwsze - z nieba nie leje sie zar, a po drugie - nie musze wychodzic z domu. Dzis wlasnie jest jeden z tych nielicznych dni, gdy wszystko gra, a cisnienia nie podnosi mi nawet seryjnie aplikowana smiertelnie mocna kawa.
Wolny czas spedzam glownie w pozycji lezacej, czytajac komiksy. Obecnie chlone 19 tomowa serie "XIII", duetu belgijskich tworcow - J. Van Hamme'a [scenariusz] i W. Vance'a [rysunki]. Seria powstawala od 1984 roku i od poczatku do konca tworzona byla przez tych samych autorow. Z malym wyjatkiem. Tom 18 rysowal goscinnie Moebius. Zdaje sie, ze uklad byl przyjacielski i artysci poszli na wymiane. Vance pojawil sie epizodycznie w 2 tomach Marshall Blueberry Moebius'a.
Na dzien dzisiejszy jestem szczesliwym posiadaczem 12 tomow, a po przeczytaniu kilku utwierdzilem sie w przekonaniu, ze pragne zdobyc komplet. Calosc nieformalnie podzielono na kilka odrebnych rozdzialow, ktore nie roznia sie miedzy soba gatunkowo, jako ze bez ustanku w tle przygrywa skandal polityczny, na pierwszym planie zas mamy porzadna opowiesc sensacyjna. Nie zmienia sie rowniez glowny bohater, tytulowy Thirteen.
O co w XIII chodzi. W pierwszym tomie dwojka staruszkow odnajduje nieprzytomnego, rannego mezczyzne, ktory, jak sie potem okazuje, cierpi na powazna odmiane amnezji. Nie wie kim jest i nie pamieta niczego sprzed wypadku. Sielanka kontemplacji zostaje przerwana po tym, jak dwoch oprychow morduje dobrodusznych staruszkow. Jak sie potem okazuje, byli oni tylko przypadkowym celem.
Gleboko poruszony zaistniala sytuacja Thirteen postanawia odnalezc slady swojej przeszlosci, a przy okazji dowiedziec sie, dlaczego ktos pragnie pozbawic go zycia.
Tyle na poczatek. Historia jest bardzo interesujaca i, co najwazniejsze, wciaga jak dobra ksiazka Toma Clancy'ego. Z ta roznica, ze fabula XIII ma charakter bardziej lokalny, przynajmniej na poczatku. Jesli ktos potrafi docenic dobra sensacje pelna naglych zwrotow akcje oraz solidne rzemioslo narracji, wowczas ten komiks jest dla niego.
Slowo o kresce. Jest bardzo charakterystyczna. Reszte [powiedzmy...] widac na screenach. Kadry duze, uklad klasyczny. W moim wydaniu mogloby byc bardziej kolorowo. Momentami szwankuje tez ostrosc niektorych rysunkow, ale da sie przezyc.
W komiksie znalazlo sie sporo tekstu, ale bez obaw - czyta sie tak samo jak oglada - z nieslabnacym zaciekawieniem. Jest tez przemoc, czesto krwawa. Sa nagie kobiety. Bron i szybkie samochody, sporo militariow. Uskrzydlajaca mikstura dla ludzi, ktorzy w czyms takim gustuja.
XIII to jedna z tych lektur, ktore draznia jedynie faktem, iz kiedys sie skoncza. Jak dotad mam za soba 1/3 wszystkiego i pomalu zaczynam obgryzac paznokcie. Powinienem racjonalnie dawkowac kolejne tomy. Niestety komiks wciaga tak bardzo, ze w zaden sposob nie da sie powstrzymac glodu czytania. Wracam do lektury.
Wolny czas spedzam glownie w pozycji lezacej, czytajac komiksy. Obecnie chlone 19 tomowa serie "XIII", duetu belgijskich tworcow - J. Van Hamme'a [scenariusz] i W. Vance'a [rysunki]. Seria powstawala od 1984 roku i od poczatku do konca tworzona byla przez tych samych autorow. Z malym wyjatkiem. Tom 18 rysowal goscinnie Moebius. Zdaje sie, ze uklad byl przyjacielski i artysci poszli na wymiane. Vance pojawil sie epizodycznie w 2 tomach Marshall Blueberry Moebius'a.
Na dzien dzisiejszy jestem szczesliwym posiadaczem 12 tomow, a po przeczytaniu kilku utwierdzilem sie w przekonaniu, ze pragne zdobyc komplet. Calosc nieformalnie podzielono na kilka odrebnych rozdzialow, ktore nie roznia sie miedzy soba gatunkowo, jako ze bez ustanku w tle przygrywa skandal polityczny, na pierwszym planie zas mamy porzadna opowiesc sensacyjna. Nie zmienia sie rowniez glowny bohater, tytulowy Thirteen.
O co w XIII chodzi. W pierwszym tomie dwojka staruszkow odnajduje nieprzytomnego, rannego mezczyzne, ktory, jak sie potem okazuje, cierpi na powazna odmiane amnezji. Nie wie kim jest i nie pamieta niczego sprzed wypadku. Sielanka kontemplacji zostaje przerwana po tym, jak dwoch oprychow morduje dobrodusznych staruszkow. Jak sie potem okazuje, byli oni tylko przypadkowym celem.
Gleboko poruszony zaistniala sytuacja Thirteen postanawia odnalezc slady swojej przeszlosci, a przy okazji dowiedziec sie, dlaczego ktos pragnie pozbawic go zycia.
Tyle na poczatek. Historia jest bardzo interesujaca i, co najwazniejsze, wciaga jak dobra ksiazka Toma Clancy'ego. Z ta roznica, ze fabula XIII ma charakter bardziej lokalny, przynajmniej na poczatku. Jesli ktos potrafi docenic dobra sensacje pelna naglych zwrotow akcje oraz solidne rzemioslo narracji, wowczas ten komiks jest dla niego.
Slowo o kresce. Jest bardzo charakterystyczna. Reszte [powiedzmy...] widac na screenach. Kadry duze, uklad klasyczny. W moim wydaniu mogloby byc bardziej kolorowo. Momentami szwankuje tez ostrosc niektorych rysunkow, ale da sie przezyc.
W komiksie znalazlo sie sporo tekstu, ale bez obaw - czyta sie tak samo jak oglada - z nieslabnacym zaciekawieniem. Jest tez przemoc, czesto krwawa. Sa nagie kobiety. Bron i szybkie samochody, sporo militariow. Uskrzydlajaca mikstura dla ludzi, ktorzy w czyms takim gustuja.
XIII to jedna z tych lektur, ktore draznia jedynie faktem, iz kiedys sie skoncza. Jak dotad mam za soba 1/3 wszystkiego i pomalu zaczynam obgryzac paznokcie. Powinienem racjonalnie dawkowac kolejne tomy. Niestety komiks wciaga tak bardzo, ze w zaden sposob nie da sie powstrzymac glodu czytania. Wracam do lektury.
Kalendarz
10 | 2024/11 | 12 |
S | M | T | W | T | F | S |
---|---|---|---|---|---|---|
1 | 2 | |||||
3 | 4 | 5 | 6 | 7 | 8 | 9 |
10 | 11 | 12 | 13 | 14 | 15 | 16 |
17 | 18 | 19 | 20 | 21 | 22 | 23 |
24 | 25 | 26 | 27 | 28 | 29 | 30 |
Kategorie
Nekrolog
Komentarze
[06/27 Mloda]
[03/14 BZY]
[03/14 w_m]
[11/24 BZY]
[11/24 Morden]
Najnowsze
(10/03)
(09/01)
(08/31)
(08/14)
(07/04)
Trackback
Profile
性別:
非公開
Słaba wyszukiwarka
Najstarsze
(11/01)
(11/01)
(11/11)
(11/11)
(11/30)
Rzucono shurikenów
Analiza