忍者ブログ

×

[PR]上記の広告は3ヶ月以上新規記事投稿のないブログに表示されています。新しい記事を書く事で広告が消えます。


Seria Devil May Cry zdominowala w tym miesiacu te czesc mojego zycia, ktora nierozerwalnie zwiazana jest z graniem. Nie ma jak stare, dobre PlayStation 2 i hity od Capcom, ktorych firma od wielu lat wypuszcza takie zageszczenie, ze nie sposob zagrac we wszystko, w co zagrac by wypadalo.

Wyglada na to, ze Devil May Cry, to obecnie druga co do popularnosci seria Capcom. Szkoda, ze w temacie Onimusha i Dino Crsisis przycichlo. W przypadku tego drugiego chyba na dobre. Szkoda, bo w moim osobistym zestawieniu, DC wespol z RE i Onimusha zajmuja miejsca na podium, zas oslawiony i bedacy u szczytu slawy DMC znajduje sie "dopiero" na czwartym placu. Po czesci dlatego, ze seria dotychczas jako jedyna wyprowadzila mnie z rownowagi za sprawa slabego sequela. Chodzi o Devil May Cry 2, rzecz jasna, ktorego konczylem bardziej z poczucia obowiazku, bo radosc z grania nie plynela absolutnie zadna.


Pierwszy DMC to gra przypominajaca sztuczna bizuterie. Ladna, kolorowa, efekciarska, na pierwszy kontakt ujmujaca atmosfera. W pewnym sensie rowniez nowatorska - kiedys chodzona bijatyke na miecze nazywalo sie chodzona bijatyka, a odkad pojawil sie DMC, chodzona bijatyke na miecze okreslaja "slasherem". Niech zwa jak chca. W DMC chodzi o bicie i ten aspekt wyszedl w grze najlepiej. Wszelkie proby zrobienia z niej bitki z elementami czegos, np. przygodowki czy platformowki [vide szukanie kluczy czy rozwiazywanie lamiglowek, nazwijmy to, akrobatyczno-geometrycznych] moim zdaniem nie sa do konca na miejscu. Ich obecnosc funkcjonuje mniej wiecej jak stosunek przerywany. Kiedy przez 2 minuty non stop szlachtujesz mieczem demony, ogarnia cie radosna furia i chcialbys pojsc po wiecej, wtedy gra mowi "STOP, mlody czlowieku", kazac sie wycofac i zajac czyms usypiajacym. Zbieraniem czesci artefaktu na przyklad.

W DMC chcialbym wiecej typowej rozgrywki arcade. Fabula w grze to bzdura przepisana chyba z najslabszej jaka jestem w stanie sobie wyobrazic mangi o tematyce fantasy. Rownie marnie prezentuja sie wszystkie elementy, np. rzeczone "lamiglowki" [obecnosc cudzyslowu nieprzypadkowa], ktore pradoksalnie uplycaja tylko i tak niespecjalnie gleboka pozycje. Sila DMC tkwi w absorbujacym gameplay'u. Cala reszta miala pewnie zadzialac niczym wabik w kampanii promocyjnej, by uczynic z DMC rzecz przystepna. W koncu latwiej znalezc chetnych na mordobicie w klimatach posepnego fantasy z elementami przygodowki i platformowki niz chetnych na samo mordobicie, ktorych byloby pieciu, z czego czterech w samej Japonii.

Gdy niezwlocznie po ukonczeniu jedynki, zaczalem DMC2, na poczatku ucieszylem sie, ze wyglada na to, iz w tej czesci postawiono na akcje, spychajac wszystko inne na dalszy plan. I tak oto mamy gre z jeszcze glupsza fabula, wielokrotnie zmniejszona iloscia przedmiotow do zebrania, przy jednoczesnej nadwyzce [yeah!] mordobicia. Podkreslam, ze pozytywne wrazenie odnioslem jedynie na samym poczatku. Po paru etapach okazalo sie, ze bicie w DMC2 jest rownie bezsensowne i nieciekawe jak cala reszta. Uczynic bitke odpowiednio dobra, to trzeba umiec.


W przypadku gier, ktore wywoluja we mnie skrajne emocje, najpierw lubie sobie ponarzekac, by nastepnie siasc w bujanym fotelu, zapalic fajke i wycharczec kilka zdan o tym, jakze milo bylo spedzic z DMC te kilka upalnych, letnich wieczorow. Zwlaszcza z czescia pierwsza, ktora niejeden raz zachwycila. Dwojka kojarzy mi sie raczej pejoratywnie. Najwspanialsze w niej bylo to, ze dala sie ukonczyc w niecale 4 godziny, podczas ktorych ani razu nie zacialem sie na bossie. Gdybym utknal w pewnym miejscu na dobre, predzej schowalbym kompakt do pudelka, nizbym szukal rozwiazania.

Devil May Cry, protoplasta, oczarowal mnie przede wszystkim od strony A/V. Tworcy Resident Evil stworzyli zupelnie nowe realia, zachowujac subtelny feeling capcomowskiego survival horroru. Bilem brawa dla kompozytora [Masami Ueada], ktory utworami stworzonymi na potrzeby DMC, przypomnial mi najswpanialsze chwile spedzone z trzema pierwszymi czesciami Resident Evil, do ktorych to muzyke zrobil oczywiscie ten sam pan. Zamczysko i przyleglosci w DMC sa przykladem perfekcyjnego zespolenia najwyzszych lotow architektury, kolorystyki i dzwieku, ktorych polaczenie pozwolilo uzyskac tzw. klimat totalny.

Machanie mieczem nie od razu przypadlo mi do gustu. Na poczatku nie bylo ciekawie. 3-hit combo w zwarciu, atak z wyskoku, uppercut i szarza. To samo tylko szybciej i mocniej po przemianie w demona. Gameplay rozwinal skrzydla mniej wiecej po zabiciu drugiego bossa [nazwijmy go Ogarem Cienia]. Nazbieralo sie nieco Red Orbs, za ktore w grze kupujemy eliksiry i special'e. Szkoda, ze dopiero pod koniec zorientowalem sie, ze kluczem do maksymalnego uprzyjemnienia sobie rozgrywki jest zakup power up'ow wydluzajacych czas pozostawania pod postacia demona, kiedy to mozemy uzywac zagran specjalnych.

W Devil May Cry plyniesz razem z rozgrywka i absolutnie nie chcesz tego przerywac, pomimo ze wiele rzeczy wkurza. Bez ustanku powtarzaja sie przeciwnicy - nawet bossowie. Historia co prawda jest i czesto przerywa granie cut scenkami, ale wszystko to wydaje sie nie miec zadnego wplywu ani na nasze poczynanie, ani na sama historie. Idziemy, bijemy, lykamy stek bzdur, ktory Dante przetrawia na motyw, by dalej isc i bic itd. Wiem, ze w grach zrecznosciowych nie o fabule chodzi, ale skoro juz jest, moglaby miec troche smaku. Narzekam, bo sprawia mi to przyjemnosc, co nie zmienia faktu, ze w grze znajdzie sie ciekawy zwrot w fabule czy fajny przerywnik. Moj ulubiony to ten, w ktorym Dante zadaje smiertelny cios Magnusowi, co po ulamku sekundy z maniera sprawozdawcy sportowego komentuje Trish: "Looks we have a winner!"


DMC bardzo polubilem. Moze nie jest to najlepsza gra mojego zycia, ale trudno do niej przysiasc i nie zachlysnac sie tym cudownym, surrealistycznym [jest nawet druga strona lustra] swiatem. Jedynka to naprawde solidny fundament dla serii, ktora, o ile moje zrodla podaja prawde, rozwinela sie we wlasciwym kierunku. Bawilem sie znakomicie i darowalem wszelkie babole, ktorych bez liku. Na szczescie nic specjalnie frustrujacego.

Gdy zaczynalem dwojke, koncentrowalem sie raczej na dobrym wrazeniu, jakie pozostawil prequel, niz na krytycznych uwagach znajomego, ktory DMC2 zmieszal z blotem. Wiedzialem oczywiscie, ze opinie nt tego tytulu nie sa bynajmniej jednoznaczne, ale nie po to mam empiryczne ciagoty, by odpuscic sobie granie tylko dlatego, ze komus gra nie podeszla.

No i przez pierwsze 20 minut faktycznie bylo zupelnie inaczej niz ptaszki spiewaly. Dante dostal mase nowych ruchow, lokacje staly sie ogromne w porownaniu z tymi z jedynki. Na dodatek co krok wyskakiwaly potwory. Wiecej walki, wiecej czadu. Wszystkiego wiecej. Czy wobec tego lepiej? Nic podobnego. Czar prysl predko, zaraz po tym, jak okazalo sie, ze te 18 misji do przebrniecia, to niekonczacy sie ciag takich samych korytarzy, budynkow i innych blizianczych lokacji oblepionych tymi samymi teksturami burej cegly i cienkiej warstwy zaprawy murarskiej; tych samych potworow i identycznych, nudnych potyczek. Co sie stalo, do cholery?

Prawdopodobnie to, ze gdy sami tworcy zagrali w swoja gre, bylo juz za pozno, by wprowadzic znaczace zmiany. DMC2 wcale nie jest zly. Tego nie powiedzialem. Design lokacji i przeciwnikow bardzo przypadl mi do gustu. Swiat gry jest dosc oryginalny, a niektore potwory rownie groteskowe co w poprzedniku. Jednak zdecydowanie za duzo robactwa, a za malo konkretnych poczwar z piekla rodem. Cmy - kto na litosc chce w grze tego typu zabijac cmy?

Wracajac do swiata przedstawionego. Jak juz wspomnialem, podobaja mi sie, hmm... pelne akcentow urabnistycznych lokacje, zwlaszcza w polaczeniu z elementami architektury piekielnej. Helikopter z demonicznym, lypiacym wsciekle okiem? Prosze bardzo. Czolgi porosniete plugastwem? A jakze. Szkoda, ze calosc utrzymana jest w niezbyt atrakcyjnej tonacji i nawet mimo szczerych checi ciezko na czyms zawiesic oko. Zeby cos w tej grze docenic, trzeba bardzo tego chciec. Podejrzewam, ze DMC2 bylby dobra gra do ogladania. Ogladania w sensie - patrzenia jak ktos gra. Pod warunkiem, ze grajacy bedzie unikal wiekszosci potyczek.


Co jeszcze. Nowy system rozwoju postaci, nowe gadzety w ekwipunku [amulety ze skillami], nowa postac - Lucia. Czerwonowlosa mulatka[???], ktora pogralem doslownie chwile po ukonczeniu gry jako Dante. Zalowalem. Nie tego, ze stracilem pare minut. Zalowalem, ze nie zaczlem od drugiego dysku, jako ze historia, pomijajac kilka nieistotnych szczegolow dla obydwu postaci pozostaje taka sama. Lucia jest szybka, zwinna i mordobicie w jej wydaniu wydawalo mi sie odrobine fajniejsze. No i nastepna niespodzianka - jedna z pierwszych lokacji scenariusza panienki - wieza z ogromnymi, poruszajacymi sie kolami zebatymi - byla zdecydowanie najbardziej pomyslowa sposrod wszystkich jakie zwiedzilem. Moglbym tak bez konca przekladac wady zaletami, ale werdykt i tak sie nie zmieni. DMC2 nudzi i to potwornie. Cale szczescie, rozgrywka nie jest wymagajaca i szybko sie konczy. Jak latwo sie domyslic, drugi scenariusz sobie odpuscilem. To samo zakonczenie wzbogacone o dodatkowy smetny dialog, to troszke za malo, by ponownie brnac przez bagno, jakim jest DMC2.

Zastanawialem sie, czy inaczej patrzylbym na problem, gdybym Devil May Cry 2 nabyl w roku premiery. Pewnie tak, bo wowczas byla to po prostu solidna pozycja. Ale niestety kiepski sequel.

DMC2 pekl. Nie spocilem sie nawet przy ostatnim bossie. Zakonczenie obejrzalem krotkie, acz tresciwe. W kazdym badz razie, pozbawione jakiegokolwiek rozmachu. Czulem przesyt i lekko zalowalem tych kilku straconych godzin, ale teraz przynajmniej nikt mi nie powie, ze nie gralem. Po paru godzinach ponownie wlaczylem konsole, tym razem z Devil May Cry 3 na tacy, na temat ktorego ciezko nie miec dobrego zdania, jesli widzialo sie screeny i gameplay. W dodatku ten sam znajomy, ktory zbesztal DMC2, o czesci trzeciej wypowiadal sie w samych superlatywach. Okay, zaczalem grac. Na pierwszy ogien jedna z lepszych cut scenek, jakie widzialem w zyciu, a nastepnie piekielnie szybki gameplay. Poczulem tez znaczny wzrost poziomu trudnosci w stosunku do czesci poprzednnich. Wszystkie znaki na niebie i ziemi mowia, ze czasu poswieconego tej czesci zalowal nie bede. Ave.


P.S. Zdjecia tym razem jeszcze marniejsze niz zwykle. Dosc mam juz wyciagania screenow z gry aparatem - metoda ta bylaby dobra 20 lat temu. Dumam nad rozbudowa zestawu PC o porzadna karte TV z wszelkimi niezbednymi bajerami niezbednymi do wygodnej rejestracji obrazu. Problem w tym, ze najpierw musze zmienic PC. Mam nadzieje, ze slabsze fotografie lub ich brak w kolejnych wpisach nie beda nikomu przeszkadzac. Nie powinny. W koncu i tak nikt tego bloga nie czyta. Hi hi.
PR

Bardzo lubie FPS'y i czesto zdarza mi sie siegac po pozycje z nizszych polek. Pierwsza czesc Condemned, jeden ze startowych tytulow Xbox'a 360, postrzegalem dotychczas jako strzelanine inna niz wszystkie. Mroczny thriller, w ktorym nacisk polozono na walke w zwarciu. Plus wyczerpujace dochodzenie do przeprowadzenia. Jak dla mnie, bardzo atrakcyjna mieszanka, jako ze z wielka ochota lykam wszelkie posepne klimaty.


Condemned: Criminal Origins to typowy przecietniak w gatunku strzelanek, choc na samym poczatku odnioslem wrazenie, ze gra aspiruje do bycia czyms lepszym.

Juz na wstepie zanurzamy sie w ciemnych pomieszczeniach obskornego budynku, gdzie spoczywa pelen entuzjazmu trup mlodej kobiety. Pierwsze zadanie - zbadac miejsce zbrodni i zebrac dowody, wspomagajac sie zaawansowanymi technologicznie gadzetami. Glowny bohater gry wyglada jak blady Apacz o tepym spojrzeniu i zabawki, ktorymi sie posluguje, wydaja sie zbyt skomplikowane, aby byl je w stanie obsluzyc. W rzeczywistosci wszystko jest proste jak budowa cepa i tak na przyklad, aby pobrac probke DNA, wystarczy wyjac gadzet, przycelowac i nacisnac przycisk. Urzadzenie do zdobywania probek nie ma nawet ssawki. To takie niesamowite. Pstryk! I mamy.


Dodatkowym ulatwieniu w prowadzeniu sledztwa jest cos w rodzaju szostego zmyslu, ktory podpowiada Ethanowi, gdzie i kiedy szukac dowodow. Ow szosty zmysl przejawia sie w postaci mniej lub bardziej zrozumialych wizji, ktore z czasem przyjmuja bardziej surrealistyczny charakter.

Spodziewalem sie, ze czesc detektywistyczna bedzie nastawiona na inwencje gracza i od czasu do czasu przyjdzie skojarzyc ze soba fakty, poglowkowac itd. Okazalo sie, ze jestesmy prowadzeni za raczke - po czesci przez niecodzienne zdolnosci bohatera, po czesci przez pewna kobiete, ktora bezustannie do nas wydzwania.

Moglbym smialo powiedziec, ze w kazdym mozliwym aspekcie Condemned trzyma wysoki poziom. Nawet smieszny motyw zabawy w detektywa [np. podazanie za sladem ukazujacym trase wleczenia zwlok], ktory mimo wszystko stanowi ciekawe urozmaicenie. Wizualnie gra prezentuje sie solidnie. Bardzo przypomina F.E.A.R.; to ten sam silnik graficzny [wersja sprzed modyfikacji]. Podobnie jak w rzeczonym, otoczenie jest raczej oszczedne i wyjalowione, ale tym samym bardzo klimatyczne, nie tylko dzieki szaro-burej tonacji, ale przede wszystkim niesamowitej, sugestywnej grze swiatla i cienia. I tutaj przy okazji lekki klaps - Condemned pracuje dosc plynnie, ale dodatkowe zrodlo swiatla, jakim jest nasza latarka, BOLESNIE spowalnia gre.


Rowniez oprawa dzwiekowa przypomina te z F.E.A.R. Przez 95% czasu trwania gry sluchamy niepokojacych szumow, trzaskow i pomrukow - odglosow typowych dla nieprzyjaznego otoczenia, w ktorym sie znajdujemy. Muzyka pojawia sie sporadycznie, ale gdy juz slyszymy cos z melodia, jest to kawal dobrego, klimatycznego grania.

Pomimo niezaprzeczalnych walorow audiowizualnych, najatrakcyjniejszym elementem Condemned zdecydowanie pozostaje "strzelanie". Co nowego. Walczymy glownie w zwarciu. Zawsze nosimy tylko jedna bron, a palnej jest jak na lekarstwo. Gnaty to narzedzia jednorazowego uzytku, poniewaz po drodze nie znajdujemy amunicji.


Potyczki face to face potrafia dostarczyc emocji. Przeciwnicy zostali obdarzeni dosc zaawansowana sztuczna inteligencja i niezle kombinuja. Uciekaja, chowaja sie, zapedzaja nas w kozi rog itd. Bijemy tym, co mamy pod reka. Dostepne sa standardowe narzedzia zbrodni, tj. siekiera, mlot, "gazrurka", decha nabijana zelastwem, a takze bardziej wyszukane, np. metalowa tablica, lopata i moja ulubiona reka manekina. Niestety walka jest bardzo ograniczona - uderzen nie mozna laczyc w serie, a ciosom brakuje finezji. Wszystko sprowadza sie do typowej partyzantki. Podbiegnij, pacnij, krok w tyl. Do tego dochodzi bezuzyteczny blok i kopniak, ktory jest animowany gorzej niz legendarne kopyto z Duke Nukem 3D, gry kilkunastoletniej. Nie byloby tak zle, gdyby nie fakt, ze w zwarciu bardzo ciezko wyczuc odleglosc. Po prostu nieraz odnosze wrazenie, ze dostaje becki z odleglosci paru metrow. Tak samo nienaturalnie funkcjonuje moje uderzenie z buta. Kilometrowy kopniak, zabawna rzecz.

Najwieksza bolaczka Condemned jest jednak wiejaca zewszad nuda. Lokacje sa identyczne, zadania rowniez. Historia wlecze sie bez sensu. Pierwsza oznaka mojego zaciekawienia pojawila sie mniej wiecej w polowie gry. Z drugiej zas strony, atmosfera jest tak gesta i niepokojaca, ze az chce sie przebrnac przez te psychoze. Gra jest straszna i meczaca, i za sprawa tego piekna na swoj sposob.


Mam za soba etap, ktorego akcja rozgrywa sie w starym, opuszczonym domu handlowym. Ciemno i strasznie. Wszedzie stoja manekiny, a my musimy sie przez nie przeciskac. Trzeba miec oczy szeroko otwarte, bo ktorys moze sie w kazdej chwili poruszyc, a wtedy pelne gacie. Dzis pare razy spanikowalem. Condemned naprawde potrafi sie [z] nami zabawic.

Jestem raczej zadowolonym posiadaczem X360, ale dwie rzeczy nie dawaly mi dotad spokoju.

Ciagle odczytywanie danych z plyty, co w przypadku niektorych tytulow [Mass Effect sie klania] bylo mordega zarowno dla mnie, jak i dla konsoli.

Data i godzina, ktorych ustawienia za zadne skarby nie chcialy sie zapamietywac po calkowitym odlaczeniu Xboxa od zasilania.

Od dawna wiedzialem, iz obydwa problemy rozwiazuje instalacja nowej wersji systemu operacyjnego. Dzis cos we mnie peklo i zrobilem to, czego nienawidze. Postapilem z konsola jak z typowym PC. Podlaczylem do sieci i zainstalowalem update.


Proces jest w pelni zautomatyzowany, bezproblemowy, ale bardzo powolny, przynajmniej na moim 1 Mbit laczu ADSL. Cala operacja zajela godzine z minutami, ale juz jest po wszystkim.

Nowy OS to nie tylko mozliwosc zrzucania gier na HDD, ale rowniez calkowicie zmieniony wyglad [moim zdaniem na lepsze] i zupelnie zbedny bajer w postaci avatarow.


O co chodzi? Nasz profil symoblizuje ludek, ktorego musimy wybrac sposrod gotowych modeli. Wyglad ludka, czy to plci zenskiej, czy meskiej, mozna potem zmienic. Szkoda, ze nie wiedzialem tego od samego poczatku i przez bite pol godziny losowalem kolejne zestawy modeli w nadziei, ze w koncu pojawi sie cos odpowiedniego. Avatarowe ludziki Microsoftu sa lekko niedorozwiniete. Zarowno w kwestii aparycji, jak i zachowania. Podskakuja, klaszcza lapkami i wesolo sie bujaja. To zachowania typowe dla Pikmina. Chyba, ze w kraju rodzinnym M$ wszyscy tak maja.


Nienawidze wszystkich czynnosci zwiazanych z customizacja, ale nalezalo poprawic wyglad pokraki, ktora dostalem w prezencie. Najpierw chcialem stworzyc lale podobna do Ellen Ripley.

BzyRes lalunia? Dlaczego? Bo tak i juz.

Nastepnie wpadlem na pomysl, by przerobic ja na wampirzyce, ale w miedzyczasie doszedlem do wniosku, ze chcialbym miec kogos przypominajacego Mr Jedi i tak oto powstala moja dzinsowa elfka wyniszczona chemioterapia i lesbijskim zyciem seksualnym. Byl to pierwszy i ostatni raz kiedy zajmowalem sie emblematami.


W gruncie rzeczy, nowy SO to fajna sprawa. Przetestowalem zrzucanie i uruchamianie gier z dysku. Dziala i gra sie bardziej komfortowo. Moj Xbox skrywa w sobie duzy, 120 gigabajtowy HDD. To spora przestrzen, ktora dotad nie byla w pelni wykorzystywana.


Niestety data i godzina, pomimo synchronizacji podczas polaczenia z siecia, tradycyjnie nie zapisaly sie po tym, jak zupelnie odlaczylem konsole od zasilania. Po co Microsoft implementowal takie ustawienia, skoro stale sie resetuja?


Na pocieche dostalem bardza mila i fachowa od strony technicznej animacje startowa New Xbox Experience. W pierwszej chwili myslalem, ze jest liczona na biezaco. Okazalo sie, ze to tylko video. Kaszana na kazdym kroku.


Smutny, bo chcialoby sie wiecej. Z duma oswiadczam, ze po okolo 45 godzinach grania ukonczylem nie-sa-mo-wi-ty Mass Effect, czesc pierwsza z zaplanowanych trzech. Po raz kolejny musze zaznaczyc, ze gra, w ktorej az roilo sie od bledow, wad i niedociagniec, oczarowala mnie jako caloksztalt. To bylo wspaniale przezycie.


Ciekawe, czy tworcy zechca zrobic z sequela gre, jakby to ujac, mniej niedoskonala. Nalezy zniwelowac spadki animacji, ktore zdarzaly sie nader czesto. Nikt nie chce grac w 10-15 FPSach, bo tak grac sie nie da, a momentami - przy wiekszych potyczkach; podczas generowania efektow atmosfery, tj. burza sniezna - nalezalo zacisnac zeby, zmruzyc oczy i jakos przez to przebrnac.

Fizyka pojazdu, ktorym poruszamy sie przez wieksza czesc gry, powinna zostac napisana od nowa. Sterujac Mako, zawsze marzylem o tym, by jak najszybciej z niego wysiasc. Wedrowki piesza sa w grze raczej klopotliwe. "Z kapcia" nie pokonamy wiekszych wzniesien. W dodatku kazda planeta to miliard kilometrow kwadratowych do przeczesania.

Glowny watek fabularny, nie ukrywam, imponuje rozmachem i pomyslowoscia, pomimo ze niektore motywy [np. ratowanie wszechswiata, bunt maszyn] sa raczej oklepane. Poniewaz nie wszyscy lubia wcielac sie postac altruisty, gra pozwala na obrone galaktyki rowniez w niehumanitarny sposob. Mozemy byc dobrzy lub zli, rzadko kiedy neutralni. Poniewaz mam miekkie serduszko, wybralem droge idealisty. Gdybym postanowil zagrac od poczatku, z checia zabawilbym sie jako renegat.

Jesli chodzi o fabule, zycze sobie, aby czesc druga zawierala ciekawsze watki poboczne. Te z jedynki bylby po prostu nudne, monotonne i zazwyczaj nie mialy zadnego wplywu na najwazniejsze wydarzenia, w ktorych bralismy udzial. Wiem, watki poboczne to tylko ozdobniki, jednak grajac w nowoczesnego cRPG'a, chce by kazdy moj wystepek mial jakis [chocby drobny] wplyw na opowiadana historie. Przykladowo: sterowany przez mnie John Shepard puszcza pierda na swiezym powietrzu niezamieszkalej przez formy zycia, skalistej planecie. Chce, aby w nastepstwie mojego dzialania, w sequelu lub sequelu sequela na najblizszym glazie pojawily sie porosty.

Moich skarg i zazalen jest na tyle duzo, ze nie ma sensu wypisywac wszystkiego na blogu, ktorego i tak nikt nie czyta. Jesli BioWare zmniejsza ilosc drobnych, denerwujacych bugow [vide blokowanie sie postaci] oraz zwroca uwage na aspekty, o ktorych wspomnialem przed chwila, bede bardziej niz zadowolony. Jesli dodatkowo, historia w Mass Effect 2 utrzyma poziom poprzednika, dostaniemy ladniejszy i bardziej funkcjonalny ekwipunek, a system rozwoju postaci umozliwi planowanie i kombinowanie, bedziemy miec gre idealna. Obawiam sie jednak, ze lista zyczen jest zbyt dluga, by spelnic chociaz te wazniejsze. Moooze w czesci trzeciej...

Jeszcze slowko odnosnie czasu trwania gry. Podejrzewam, ze czesc, ktora musimy zaliczyc, aby doczekac sie finalu, da sie "wybiegac" w jakies 15 godzin. Mi przejscie Mass Effect zajelo godzin 40, a gralem jakies 45 - pare razy ladowalem poprzedni zapis, chcac wykonac jakies zadanie w inny sposob. Zaliczylem zdecydowana wiekszosc subquestow, przeczytalem caly leksykon i wyczerpalem wszystkie mozliwosci dialogowe. Nie nudzilem sie ani troche. 40 godzin jak na mocno rozbdowanego RPG'a to nie tak duzo. W dodatku gra nie zmusza do tzw. dopakowywania druzyny; trudniejsze przeprawy sklaniaja raczej ku kombinowaniu. Mass Effect to naprawde dobra pozycja, jesli chcemy kogos przekonac do gier fabularnych.


Z niecierpliwoscia czekam na nastepna czesc, ktora, podobnie jak ostatnio Resident Evil 5, zamierzam kupic w dniu premiery.

Po wstepnym wymizianiu Resident Evil 5, do ktorego wracal bede niejednokrotnie, doszedlem do wniosku, ze zycie jest zbyt krotkie, by zatrzymywac sie na dluzej przy jednej grze. Warte zmienil Mass Effect - tytul, ktory juz po kilku minutach od momentu uruchomienia wtlacza w podswiadomosc zbudowane z wielkich liter haslo POTENCJAL.


Mass Effect to wspaniala [przynajmniej przez pierwszych 15 godzin gry] przygoda spod znaku cRPG, nad ktora kawal czasu pracowalo legendarne BioWare i jest to jedna z tych produkcji, ktore nie musza wstydzic sie hype'u, jaki podtrzymywano przed premiera.

Gram dwa dni, jestem oczarowany. Fabula wciaga jak dobra ksiazka, i nie mam tu na mysli samej historii, ale rowniez czesc encyklopedyczna zawarta w zintegrowanym leksykonie, gdzie poczytac mozna doslownie o wszystkim, co ma jakikolwiek z wydarzeniami, w ktorych uczestniczymy.


Grajac w Mass Effect czuje pelna swobode. Swiat jest ogromny [mapa to... Droga Mleczna], zroznicowany, ukazany z rozmachem i imponujacy wizualnie. Unreal Engine 3 i nie trzeba juz niczego wiecej dodawac. Ciezko oprzec sie wrazeniu, ze mamy do czynienia z prawdziwym swiatem. O tym, ze to tylko gra przypomina niestety skaczaca animacja. Dobra wiadomosc jest taka, ze najczesciej wynika to z opoznien w doczytywaniu danych. Podejrzewam, ze problem, przynajmniej w pewnym stopniu, rozwiazuje boot'owanie gry bezposrednio z HDD konsoli. Nie sprawdzalem, wciaz trzymam stary dashboard.


Historia wciaga, oprawa zachwyca, ciezko sie oderwac. Produkcja na najwyzszym poziomie - i to nie tylko w swojej klasie. Tak mowi cichy, acz oddany fan cRPG. Mass Effect wstepnie moglbym okreslic mianem kolejnej gry zycia, nawet pomimo ze kilka aspektow gry prezentuje sie zalosnie. Mowie o takich "drobiazgach" jak sterowanie, czy wyglad i funkcjonalnosc ekwipunku. Z Mass Effect postanowiono zrobic m.in. ambitna strzelanke i to tworcom nie wyszlo najlepiej, gdyz walka jest tak toporna, jak tylko moze byc. Ekwipunek zas zostal uproszczony do maksimum, ale, co ciekawe, udalo sie sprawic, aby byl absolutnie nieczytelny. To samo tyczy sie przedmiotow. Ich zbieranie, czy kupowanie nie sprawia zadnej przyjemnosci. W poprzednich grach od BioWare i spolki [mam tu mysli glownie Black Isle] bylo zgola inczej - kazdy jeden gadzet jaki podnioslem z ziemi, posiadal swoja miniaturke, historie, rodowod i buk wie co jeszcze.


Gdy wszystkie wady gry ustawiam w szeregu i uwaznie sie im przygladam, okazuje sie, ze maja niewielki wplyw na sposob, w jaki postrzegam caloksztalt. Mam jednak nadzieje, ze wiekszosc mankamentow wyeliminuje sequel, zwlaszcza, ze jest co poprawiac.


Co moge powiedziec wszystkim tym, ktorzy za cRPG nie przepadaja [czego nie jestem w stanie zrozumiec i rozumiec nie zamierzam]. Wada gatunkowa, na jaka panstwo najczesciej wskazujecie, a zatem, tzw. wielogodzinne lazenie bez celu, w przypadku Mass Effect jest niekonczaca sie orgia, prosze panstwa, a to za sprawa:

Bezustannego poczucia malenkosci wobec ogromu swiata gry [tak jak w Another World, mili panstwo, tylko BARDZIEJ].

Eksploracji, ktora skazuje na podziwianie pieknych krajobrazow, najczesciej powierzchni planet, przy czym pieknych w takim wymiarze, iz eksploracja sama w sobie staje sie przyjemnoscia, nie zas jak dotychczas bywalo, przykra koniecznoscia.

Muzyki prosto z nieba, przepelnionej szroka gama globularnych dzwiekow, bedaca jednym z glownych powodow, dla ktorych nie mam ochoty rozstawac sie z gra. Po wyplacie skladam zamowienie na soundtrack. Mass Effect ma jedna z najlepszych sciezek audio, jakie slyszalem w grach video.


Szkoda, ze gra jest tak rozbudowana, iz najprawdopodobniej bede musial rzucic prace, aby ja ukonczyc, nie pomijajac przy tym licznych watkow pobocznych.



design&photo by [Aloeswood Shrine / 紅蓮 椿] ■ powerd by [忍者BLOG]
忍者ブログ [PR]
Kalendarz
10 2024/11 12
S M T W T F S
1 2
3 4 5 6 7 8 9
10 11 12 13 14 15 16
17 18 19 20 21 22 23
24 25 26 27 28 29 30

Linki

Nekrolog

Komentarze
[06/27 Mloda]
[03/14 BZY]
[03/14 w_m]
[11/24 BZY]
[11/24 Morden]
Trackback
Profile
性別:
非公開
QR
Słaba wyszukiwarka
Rzucono shurikenów
Analiza