忍者ブログ

×

[PR]上記の広告は3ヶ月以上新規記事投稿のないブログに表示されています。新しい記事を書く事で広告が消えます。


Tym razem nie na blogu, a na lamach serwisu KZ. Recki dwoch komiksow, kazdy z innej bajki. Oba przyjemne, choc "Pomidorowa" zdecydowanie bardziej. Aby rozpoczac czytanie, klikaj w obrazki.

PR

Powiedzmy sobie szczerze: komiksy disneyowskie postrzegane są jako mało wyrafinowana rozrywka dla najmłodszych. Takiemu przekonaniu, świadomie bądź nie, sprzyjają dodatkowo wydawcy. Rzadko kiedy decydują się na kroki, mające na celu podniesienie rangi tychże publikacji, co w najgorszym wypadku poszerzyłoby grono odbiorców. Prawdopodobnie nie zdają sobie do końca sprawy z potencjału drzemiącego w tych niepozornych historyjkach. Z drugiej zaś strony - rynek wydawniczy, przynajmniej w Polsce, nie należy do najstabilniejszych, wiec uzasadnione są pewne obawy o nadwyrężenie kury znoszącej złote jajka.


Na rodzimym rynku od lat funkcjonują cyklicznie wydawane magazyny i zbiory komiksów, poswięcone disneyowskiemu uniwersum. Wsrod nich niekwestionowanym numerem jeden jest bez watpienia "Kaczor Donald", ukazujący się [obecnie co tydzień] w nakładach przekraczających ludzkie pojęcie. Pomimo tak ogromnego i niezachwianego sukcesu, na palcach jednej ręki można wyliczyć prestiżowe wydania. Takie, które potencjalnemu nabywcy sygnalizują, iż zawartość z jakiegoś powodu zasługuje na wyróżnienie w postaci lepszego papieru, powiększonego formatu czy twardej oprawy.


Niedawno Egmont uraczyl nas zbiorem "Życie i czasy Sknerusa McKwacza". Niestety, do sprzedaży po raz kolejny trafila publikacja pozbawiona walorów estetycznych. Komiks wydrukowano na śliskim papierze, co może miałoby jakiś wpływ na postrzeganie całości, gdyby nie fakt, iż gramaturą nie dorównuje nawet temu z książki telefonicznej. Okładka nie jest nawet usztywniana. To zdecydowanie najdelikatniejszy komiks, z jakim miałem kiedykolwiek do czynienia. Takie potraktowanie materii, świadczy o czysto zarobkowym podejściu wydawcy, który postanowił zaoszczędzić na czym tylko się da. Pod taką postacią, "Życie i czasy..." nie mają szansy pretendować do miana pozycji z wyższej półki, a żadne skromniejsze określenie nie byłoby w tym przypadku adekwatne.


Nie wypada kwestionować zasadności przyznania Nagrody Eisner'a, którą "Życie i czasy..." otrzymaly w 1995 roku. Czymże komiks ten zaslużył na tak szczególną gratyfikację? Przede wszystkim, na tle setek pojedynczych historii jest czymś monumentalnym. W tej dwunastoodcinkowej serii ukazano barwną biografię Sknerusa McKwacza, podejmując jednocześnie udaną próbę uporządkowania kaczego uniwersum - z historią fikcyjnego miasta Kaczogrodu i genealogią postaci włącznie. Efekt okazał się oszałamiający i aż trudno uwierzyć, że tego trudnego zadania podjęła się jedna osoba. Jeśli kogoś zastnawiało, jak Sknerus zapracował na swoją fortunę, skąd wzięli się Bracia Be i z czego wynika daleki od ideału charakter Donalda, to właśnie ten zbiór ma za zadanie udzielić odpowiedzi. Całość powstawała przy współpracy z Egmontem [głównem wydawcą disneyowskim w Europie], więc ciężko dopatrzeć się dwuznaczności i niedopowiedzeń, a jeśli jakieś wynikły, z pewnością doczekały się juz poprawek lub uaktualnień.


A co, jeśli czytelnik pozostaje oporny wobec pozornie infantylnych historii? Wówczas powinien mieć na uwadze, że "Życie i czasy..." to przede wszystkim doskonała opowieść awanturnicza, która mimo łagodnej konwencji nie ustępuje w niczym mistrzom gatunku. Każdy tomik opowiada o innym przedsięwzięciu Sknerusa. Nie trudno się domyślić, że chodzi o liczne podróże podyktowane silną potrzebą wzbogacenia się. Nie ma podróży bez przygod, przynajmniej w komiksach. Sknerus to postać, która mniej i bardziej szczęśliwe zdarzenia przyciągała niczym magnes, a i bez tego ciężka dola dorobkiewicza zwykła rzucać kłody pod nogi. Stąd częste zmagania z oszustami, bandytami, kataklizmami, a nawet klątwami Voodoo [w polskim tłumaczeniu "Wudu", co moim zdaniem wygląda gorzej, bo nie tak złowieszczo]. Na kolejnych planszach opowieści, skonfrontowany z nieustającymi przeciwnościami losu kaczor, w ujmujący sposób ujawnia oblicze bohatera bezkompromisowego i uparcie dążącego do celu. Wiemy już, że częstokroć nadludzki [nadkaczy] wysiłek opłacił się i zaowocował słynnm skarbcem. Jednak droga była kręta i ponura, a pewnym punkcie wręcz kryzysowa. Sknerusa dopadło coś o wiele gorszego niż czyhające tu i ówdzie niebezpieczeństwa. To chyba odpowiedni moment, by nadmienić, że w "Życiu i czasach..." poruszono też kwestię prawdziwej śmierci, rozprawiając się tym samym ze stereotypem stałej infantylności w tego typu komiksach.


Pozwoliłem sobie wspomnieć o mrocznym pierwiastku fabuły, lecz zapewniam, że w gruncie rzeczy mamy do czynienia z historią radosną i przepełnioną humorem każdego typu, z przewagą gagów, które często mają miejsce w kilku płaszczyznach naraz. A więc niebanalny, wielowątkowy scenariusz, akcja na każdym kroku, dymki wypełnione po brzegi i inteligenty humor, a do tego barwne postacie oraz drugie dno dla osób poszukujących morałow, dobrych rad i recepty na życie. Wszystko to osadzone w kaczym świecie i kapitalnie rozrysowane przez mistrza Keno Don Hugo Rose. To właśnie dzięki temu człowiekowi "Życie i czasy Sknerusa McKwacza" są tym, czym są. Swój wielki sukces seria na pewno w dużej mierze zawdziecza rysunkom, które wśród disneyowskich autorów nie mają sobie równych. Don Rosa detronizuje nawet legendarnego rysownika Carla Barksa, stworzyciela Kaczora Donalda i w dalszym ciągu najpłodniejszego twórcę komiksów osadzonych w kaczych realiach.


Jak rysuje Don Rosa? Wyobraźmy sobie połączenie kreślarskiej dokładności Katsuhiro Otomo, z liniowaniem Roberta Crumba i natłokiem szlaczkowej ornamentyki Moebiusa. Oto on. Człowiek niezwykle przywiązany do detali i dbający o to, by każdy element kadru, czy to moneta, czy kamyczek, miał własną tożsamośc. Ciekawa jest też technika cieniowania, jaką stosuje. W myśl powiedzenia "Jeżeli chcesz, żeby coś było dobrze zrobione, zrób to sam.", stara się, by inker nie miał już nic do dodania. Zamiast całościowego wypełniania tuszem, nakłada swoje kreseczki, cienkie, rysowane blisko siebie i zawsze idealnie dopasowane do rozmiarów cieniowanego fragmentu. Don Rosa posługuje się bardzo charakterystycznym stylem, równie atrakcyjnym warsztatowo, co wizualnie. Plansz, jakie oglądamy w "Życiu i czasach..." na pewno nie stworzono na kolanie. Z pewnością była to długa i ciężka praca i aż dziw bierze, że nie widać w tym wszystkim uproszczeń, które możnaby śmiało zaakceptować z troski o zdrowie psychiczne rysownika.


Poza tym, Don Rosa to facet z klasą, o czym świadczy między innymi głośny konflikt z Egmontem. Twórca obraził się na wydawnictwo za komputerowe podkolorowywanie jego rysunkow, a także stosowanie nieprzyzwoitej kompresji i zbyt dużego skalowania. Zastrajkował. Taka postawa świadczy o niezależności i zdrowym podejściu do własnego rzemiosła. Nawet legendarny Moebius nie potrafił stanowczo zaprotestować, gdy na potrzeby którejś z kolei reedycji ocenzurowano "Incala" i zmieniono cały koncept kolorystyczny. A propos kolorów. "Życie i czasy..." reprezentują pod tym względem stara szkołę, nie ma więc mowy o natłoku płynnych przejś tonalnych rodem z Photoshopa. Jedynie po reprodukcjach grafik z okładek [szkoda, że nie wszystkich] widać obróbkę komputerową, ale da się z tym żyć.


Na zakończenie oczywista rekomendacja, jako że mamy do czynienia z wydawniczym czarnym koniem tego roku. Ogromna szkoda, że komiks, będący pierwszym tomem nowej serii "Komiksy z Kaczogrodu" wydano tak niechlujnie i w celach czysto zarobkowych. Ani Don Rosa, ani opowieść nie zasługują na takie traktowanie. Czynnikiem zachęcającym do zakupu jest niewątpliwie niska cena - 19,99 PLN. Jeśli tylko pogodzimy się z broszurowym charakterem tej publikacji, za równowartość dwóch paczek papierosów otrzymamy komiks, który powinien sprostać oczekiwaniom nawet najbardziej wyrafinowanego gustu. O ile tylko damy szanse Sknerusowi i pozostałym kaczkom.

We wpisie poswieconym "The Longbow Hunters" nie krylem zachwytu nad Shado, zdecydowanie najciekawsza postacia tamtej opowiesci. Postanowilem zdobyc kazdy album komiksowy, w ktorym wystapila. W pierwszej kolejnosci pada na jedyny jak dotad zbior dedykowany luczniczce. "Song of the Dragon" to artystyczna konfrontacja piora Mike'a Grella z talentem plastycznym Michael'a Davisa Lawrence. Ten drugi odpowiada zarowno za szkice, jak i kolory, nakladane glownie za pomoca farb. Styl Lawrence'a nielatwo zdefiniowac, gdyz w opowiadaniu rysunkiem laczy rozne techniki, stosujac czesto oryginalne sztuczki, wlacznie z w pelni swiadomym adaptowaniem obramowan kadrow do architektury przedstawianych lokacji. Trudno rowniez wyobrazic sobie odpowiedniejsza osobe do rysowania samej Shado - tutaj bardziej zmyslowej niz ta w wydaniu Grella.


Fabularnie komiksy slusznie moga kojarzyc sie z "The Longbow Hunters", do ktorego zreszta nie brakuje odniesien. Podobienstwo wynika chocby z obecnosci watku weteranow wojennych, z tym, ze w tetralogii Shado mamy okazje spojrzec na problem z odmiennej perspektywy. Troche szkoda, ze fabula po macoszemu traktuje luczniczke, skupiajac sie [zgodnie z zalozeniami] na sprawach o wiele wiekszej wymowie. Zawiodlo mnie rowniez odarcie tej postaci z tajemniczosci i intymnosci, ktore wraz z uroda powinny byc jej nieodlaczonym atrybutem. Co na pocieszenie? Obecnosc Yakuzy i ciekawie opowiedziana historia tejze, akcja pelna doslownej przemocy i bajecznie kolorowe kadry kipiace zyciem. Calosc przeplatana rozmyslaniami o honorze. Ciekawa opowiesc, ktora jednak stracilaby sporo ze swego uroku gdyby nie praca Lawrence'a. Nie obrazilbym sie, gdyby ktos wytapetowal mi pokoj reprodukcjami najlepszych kadrow z "Song of the Dragon". Czyli prawie wszystkich.

"The Pro". Opowiesc o kobiecie lekkich obyczajow, ktora wbrew swojej woli zostaje obdarzona moca superherosa. Tytulowa bohaterka, pseudonim zawdziecza terminowi prostitute [tudziez niekwestionowanej kompetencji w wykonywaniu tegoz fachu], zwabiona latwa gotowka, wstepuje do superbohaterskiego stowarzyszenia. Cala paczka stanowi perfidna karykature slynnej Ligi Sprawiedliwosci. Nie oszczedzono nikogo. Rysowniczka Amanda Conner doslownie potraktowala chociazby Mrocznego Rycerza, ktory paraduje w futurystycznej przylbicy a'la Optimus Prime, pelerynie z szafy Dartha Vadera i sredniowiecznej kolczudze, ktorej zwisajacy ochlap skapo oslania genitalia. Malo tego, nieodlacznym elementem "garderoby" Batmana jest nie kto inny jak Robin, zazwyczaj mocno obejmujacy potezne udo obroncy Gotham. Sama Pro to niemale przegiecie - w koncu na stronach komiksow rzadko oglada sie kadry, na ktorych bohaterka karmi wlasne dziecko, zalatwiajac w miedzyczasie potrzeby fizjologiczne. W tym komiksie wszystko jest bardzo doslowne, zwlaszcza zarzuty zaadresowane do superbohaterow, ktorych logike dzialania Pro na kazdym kroku stara sie kwestionowac. Historia ta, jak kazda inna, ma swoj poczatek i koniec. Jest to nie tylko parodia sama w sobie, lecz rowniez opowiesc pelna wulgarnego humoru i 180. stopniowych zwrotow akcji. Mimo maksymalnie wyszczekanej i ordynarnej konwencji, zarowno w warstwie fabularnej jak i graficznej, komiks ten trawi sie lekko i przyjemnie.


Wydanie, ktore wpadlo mi w rece jest bardzo udane. Zabraklo co prawda twardej oprawy i powiekszonego formatu, lecz w srodku znalazla sie bonusowa historia i nieco wypowiedzi tworcow, choc te Gartha Ennisa [autor scenariusza] okreslilbym raczej "pieprzeniem trzy po trzy". Bardzo zabawnym, nawiasem mowiac. "The Pro" wydano na bardzo sliskim i matowo blyszczacym papierze, co tylko dodaje temu albumowi frywolnego, by nie powiedziec - dziwkarskiego, uroku. Taki material mogl ukazac sie tylko i wylacznie w USA. Z uwagi na tematyke wzbudzil zreszta niemalo kontrowersji. Chodzi glownie o szczeniackie [Ennis w swoim zywiole] nawiazania do ataku na WTC. Wtrace mala anegdote. O skomentowanie komiksu zostal poproszony m.in. sam Jim Steranko - zywa legenda komiksu amerykanskiego. Jim, jak na prawdziwego patriote przystalo, uznal, ze "The Pro" jako przedsiewziecie jest po prostu niemoralne, zwlaszcza w swietle nie tak dawnych, wstrzasajacych wydarzen. Nie przebierajac w slowach, nazwal tworcow terrorystami. Ten komentarz nie zostal pozostawiony bez odzewu, co obrazuje ponizsza fotka, przedstawiajaca ostatnia strone komiksu. Zgaduje, ze byl to jeden z genialnych pomyslow Ennisa. Osobiscie owe komentarze pozostawiam bez komentarza, a "The Pro" rzecz jasna polecam, bo jest to nie lada perelka - w dodatku tania.


Moje skromne zbiory wzbogacil klasyk komiksu superhero, poswiecony malo popularnemu u nas Green Arrow. Miniseria jest pozycja zupelnie wyjatkowa, zarowno w odniesieniu do postaci superbohatera, jak i w rozumieniu artystycznym. Mike Grell, tutaj scenarzysta i rysownik w jednym, trylogia "The Longbow Hunters" opowiedzial po swojemu pewna historie, odbierajac lucznikowi dotychczasowy, typowo superbohaterski pierwiastek. Przedstawil Oliviera Queen'a jako czlowieka z krwi i kosci, ktory od czasu do czasu wskakuje w przebranie, by w poszukiwaniu sprawiedliwosci wyruszyc na miejskie lowy. W zaledwie trzech zeszytach Grell z zaskakujaca finezja odpowiedzial na pytania, ktore od razu pojawiaja sie w glowie czytelnika niezaznajomionego z Green Arrow. Ponadto scenariusz zostal rozpisany w taki sposob, by cala ta transformacja w sposob naturalny wizala sie ze zmianami w sposobie myslenia, bedacego po czterdziestce Olivera. Czytajac pierwsza czesc, nie moglem oprzec sie wrazeniu, ze fabula rozlezie sie na boki. Jak na takie malenstwo, poruszono ogromna wrecz ilosc watkow. Ku mojemu zaskoczeniu, wszystkie zostaly zakonczone i to bez nienaturalnych przeskokow w skrypcie. Na poczatku nie wiadomo nic, a na samym koncu wiadomo wszystko.


Seria wydana jako prestige format. Ze sztywnymi okladkami i dobrej jakosci, sliskim papierem. Grzechem byloby wypuszczac taki material "na miekko". Limitowana edycja jest odpowiedniejsza chocby z uwagi na warstwe graficzna, ktora w "The Longbow Hunters" stanowi polaczenie znakomitego szkicu Grell'a z kolorami nakladanymi za pomoca akwareli [kredek?, flamastrow?, pasty BHP???]. Czesc kadrow, np. sceny retrospekcji badz mocno emocjonalnych sentencji, przedstawiono w formie szkicow bez dodatku tuszu i z minimalna dawka koloru. Wizualnie "The Longbow Hunters" wydaje sie bardzo naturalny. Jesli mialbym wybrac moje ulubione plansze, byloby ich moze z dziesiec mniej niz rzeczona seria liczy sobie stron. Przyznam, ze napatrzec sie nie moglem nie tylko ze wzgledu na sam wyglad, ale rowniez blyskotliwe kadrowanie. Jednak najwspanialszym "elementem" komiksu jest chyba postac skosnookiej Shado, wykonujacej w opowiesci specjalne zlecenie dla Yakuzy. Shado, podobnie jak Oliver dzierzy luk. Reprezentuje, co prawda, zupelnie inna szkole, lecz w zadnym wypadku nie ustepuje mu umiejetnosciami. Ma niesamowita urode, nie okazuje zadnych emocji, a w przerwach miedzy zabijaniem wyglada tak, jakby cos chodzilo jej po glowie. Zakochalem sie.

HOMENEXT≫



design&photo by [Aloeswood Shrine / 紅蓮 椿] ■ powerd by [忍者BLOG]
忍者ブログ [PR]
Kalendarz
10 2024/11 12
S M T W T F S
1 2
3 4 5 6 7 8 9
10 11 12 13 14 15 16
17 18 19 20 21 22 23
24 25 26 27 28 29 30

Linki

Nekrolog

Komentarze
[06/27 Mloda]
[03/14 BZY]
[03/14 w_m]
[11/24 BZY]
[11/24 Morden]
Trackback
Profile
性別:
非公開
QR
Słaba wyszukiwarka
Rzucono shurikenów
Analiza