"The Pro". Opowiesc o kobiecie lekkich obyczajow, ktora wbrew swojej woli zostaje obdarzona moca superherosa. Tytulowa bohaterka, pseudonim zawdziecza terminowi prostitute [tudziez niekwestionowanej kompetencji w wykonywaniu tegoz fachu], zwabiona latwa gotowka, wstepuje do superbohaterskiego stowarzyszenia. Cala paczka stanowi perfidna karykature slynnej Ligi Sprawiedliwosci. Nie oszczedzono nikogo. Rysowniczka Amanda Conner doslownie potraktowala chociazby Mrocznego Rycerza, ktory paraduje w futurystycznej przylbicy a'la Optimus Prime, pelerynie z szafy Dartha Vadera i sredniowiecznej kolczudze, ktorej zwisajacy ochlap skapo oslania genitalia. Malo tego, nieodlacznym elementem "garderoby" Batmana jest nie kto inny jak Robin, zazwyczaj mocno obejmujacy potezne udo obroncy Gotham. Sama Pro to niemale przegiecie - w koncu na stronach komiksow rzadko oglada sie kadry, na ktorych bohaterka karmi wlasne dziecko, zalatwiajac w miedzyczasie potrzeby fizjologiczne. W tym komiksie wszystko jest bardzo doslowne, zwlaszcza zarzuty zaadresowane do superbohaterow, ktorych logike dzialania Pro na kazdym kroku stara sie kwestionowac. Historia ta, jak kazda inna, ma swoj poczatek i koniec. Jest to nie tylko parodia sama w sobie, lecz rowniez opowiesc pelna wulgarnego humoru i 180. stopniowych zwrotow akcji. Mimo maksymalnie wyszczekanej i ordynarnej konwencji, zarowno w warstwie fabularnej jak i graficznej, komiks ten trawi sie lekko i przyjemnie.
Wydanie, ktore wpadlo mi w rece jest bardzo udane. Zabraklo co prawda twardej oprawy i powiekszonego formatu, lecz w srodku znalazla sie bonusowa historia i nieco wypowiedzi tworcow, choc te Gartha Ennisa [autor scenariusza] okreslilbym raczej "pieprzeniem trzy po trzy". Bardzo zabawnym, nawiasem mowiac. "The Pro" wydano na bardzo sliskim i matowo blyszczacym papierze, co tylko dodaje temu albumowi frywolnego, by nie powiedziec - dziwkarskiego, uroku. Taki material mogl ukazac sie tylko i wylacznie w USA. Z uwagi na tematyke wzbudzil zreszta niemalo kontrowersji. Chodzi glownie o szczeniackie [Ennis w swoim zywiole] nawiazania do ataku na WTC. Wtrace mala anegdote. O skomentowanie komiksu zostal poproszony m.in. sam Jim Steranko - zywa legenda komiksu amerykanskiego. Jim, jak na prawdziwego patriote przystalo, uznal, ze "The Pro" jako przedsiewziecie jest po prostu niemoralne, zwlaszcza w swietle nie tak dawnych, wstrzasajacych wydarzen. Nie przebierajac w slowach, nazwal tworcow terrorystami. Ten komentarz nie zostal pozostawiony bez odzewu, co obrazuje ponizsza fotka, przedstawiajaca ostatnia strone komiksu. Zgaduje, ze byl to jeden z genialnych pomyslow Ennisa. Osobiscie owe komentarze pozostawiam bez komentarza, a "The Pro" rzecz jasna polecam, bo jest to nie lada perelka - w dodatku tania.
Wydanie, ktore wpadlo mi w rece jest bardzo udane. Zabraklo co prawda twardej oprawy i powiekszonego formatu, lecz w srodku znalazla sie bonusowa historia i nieco wypowiedzi tworcow, choc te Gartha Ennisa [autor scenariusza] okreslilbym raczej "pieprzeniem trzy po trzy". Bardzo zabawnym, nawiasem mowiac. "The Pro" wydano na bardzo sliskim i matowo blyszczacym papierze, co tylko dodaje temu albumowi frywolnego, by nie powiedziec - dziwkarskiego, uroku. Taki material mogl ukazac sie tylko i wylacznie w USA. Z uwagi na tematyke wzbudzil zreszta niemalo kontrowersji. Chodzi glownie o szczeniackie [Ennis w swoim zywiole] nawiazania do ataku na WTC. Wtrace mala anegdote. O skomentowanie komiksu zostal poproszony m.in. sam Jim Steranko - zywa legenda komiksu amerykanskiego. Jim, jak na prawdziwego patriote przystalo, uznal, ze "The Pro" jako przedsiewziecie jest po prostu niemoralne, zwlaszcza w swietle nie tak dawnych, wstrzasajacych wydarzen. Nie przebierajac w slowach, nazwal tworcow terrorystami. Ten komentarz nie zostal pozostawiony bez odzewu, co obrazuje ponizsza fotka, przedstawiajaca ostatnia strone komiksu. Zgaduje, ze byl to jeden z genialnych pomyslow Ennisa. Osobiscie owe komentarze pozostawiam bez komentarza, a "The Pro" rzecz jasna polecam, bo jest to nie lada perelka - w dodatku tania.
PR
Ostatecznie zwyciezylem w pojedynku z Final Fantasy IV. Dlaczego pisze "pojedynku"? Bowiem w takich kategoriach nalezaloby rozpatrywac kazde posiedzenie z ta gra. Z jednej strony piekna i dopracowana, a z drugiej nieprawdopodobnie trudna, a momentami wrecz frustrujaca. Czy warto bylo sie meczyc? Zdecydowac tak, gdyz odnowiona Czworka to Final pelna geba, nawiazuajcy do dawnej, niestety minionej, swietnosci serii. Gra reprezentuje stara szkole, jesli chodzi o system i gameplay. Wizualnie jest to poziom szarego PlayStation. Muzycznie? Nobuo Uematsu w swoich najlepszych latach. Przy okazji, pana Uematsu, jak i pozostalych kluczowych tworcow, mozna w grze spotkac, a nawet zamienic slowko. Jak z fabula? Historia, do jakich przyzwyczail nas cykl. Zdecydowanie basniowa, bardzo epicka i z niewielka dobawka motywu pozaziemskiego. Mowiac prosciej - "Dziewiatka" w wersji lite. Juz podczas pierwszego kontaktu, gapiac sie na ekran tytulowy z przygrywajacym w tle kultowym "Prelude", czulem, ze bedzie to ponadprzecietna gra. Mialem racje.
Debiutujacy na Super Famicomie protoplasta nalezal do nieskomplikowanej linii RPG'ow. Takie bylo kiedys cale Final Fantasy. Remake "Czworki" na DS rowniez [zwlaszcz na poczatku] sprawia wrazenie malo rozbudowanego, wrecz surowego tytulu. Dopiero po kilkunastu godzinach, gdy przygoda nabiera bardziej swobodnego charakteru, uswiadomilem sobie, ze w gruncie rzeczy gra jest ogromna, pelna smaczkow, sekretow, watkow pobocznych, minigierek itp. Mile rozczarowanie, a tym samym niemaly problem, z ktorym borykam sie juz od dawna. Grajac bez poradnika, podczas pierwszego podejscia nie sposob odkryc chocby 50% tego, co gra w rzeczywistosci ma do zaoferowania. Na drugie podejscie z kolei, ciezko znalezc czas. Po raz kolejny nabralem wody w usta, nie decydujac sie zawczasu na zakup oficjalnego guidebook'a. I po raz ostatni. Chyba lepiej bedzie wykladac kolejne pieniadze i za kare grac w jRPG'i dwa razy rzadziej, niz przechodzic je jak popadnie.
Drugi [i ostatni] problem z Final Fantasy IV wiaze sie z poziomem trudnosci. Wierzcie lub nie, to jest czysty hardcore. System czarow i umiejetnosci znam na wylot. Turowe zasady prowadzenia pojedynkow rowniez. Wiem jak rozwijac postacie, wiem, w co je ubrac. Reguly charakterystyczne dla serii znam od lat. Mimo obycia niejednokrotnie zablokowalem sie na bossie i przyznam szczerze, ze gdyby nie wyjatkowe samozaparcie, a rowniez czeste zagladanie na gamefaqs, dalbym sobie spokoj po kilkunastu godzinach. Do tej pory nie mam pojecia, jak udalo mi sie przebrnac przez koncowke. 3 godziny naprawde ciezkich pojedynkow, plus final boss. Jedna porazka i zaczynasz od ostatniego save'a. Takich sytuacji mialem mnostwo. Klnalem jak szewc, a w niektorych momentach zbieralo mi sie na placz. Satysfakcja z ukonczenia jest, lecz nadmienie, ze do licznika ugranych godzin nalezaloby dodac jeszcze pietnascie, bo tyle na oko czasu poswiecilem na powtarzanie trudniejszych przepraw. Stary wyga ma z remake "Czworki" przewalone. A nowicjusz? Nowicjusz niech sie strzeze.
Lubie dyskutowac o skrajnosciach, stad wzmianka o wyzylowanym poziomie trudnosci. Na szczescie CPU traktuje nas fair i, trzymajac sie pewnych zasad, tj. maksymalne dopakowanie druzyny, pelne skupienie oraz roztropnosc, mozna sie przez gre przebic. Mala porada czlowieka po przejsciach - nie grajcie na sile gdy zechce sie siku. Najpierw siku. He he. Nie tylko wielu ciezkich chwil nie zapomne temu Finalowi. Uklon w strone wspanialych postaci: dzieciecej pary rezolutnych magow - Parom i Poloma, chlodnego i zdystansowanego Kaina, a takze pyskatego Ninja - Edge'a. Szczeniakiem juz nie jestem, a ciagle przylapuje sie na fascynacji bajkowymi bohaterami. Dar wiecznej mlodosci. Swoja droga, Final Fantasy IV dziala jak jakis uzdrawiajacy eliksir. Wybija sie ponad wiekszosc dzisiejszych jRPG'ow, zwlaszcza tych ze swojej rodziny. Ta gre nalezy traktowac jako uklon w strone starszych graczy, ktorym ostatnimi laty brakuje tego "Fantasy". Cholernie dobra pozycja z dusza. Final in the Shell.
Debiutujacy na Super Famicomie protoplasta nalezal do nieskomplikowanej linii RPG'ow. Takie bylo kiedys cale Final Fantasy. Remake "Czworki" na DS rowniez [zwlaszcz na poczatku] sprawia wrazenie malo rozbudowanego, wrecz surowego tytulu. Dopiero po kilkunastu godzinach, gdy przygoda nabiera bardziej swobodnego charakteru, uswiadomilem sobie, ze w gruncie rzeczy gra jest ogromna, pelna smaczkow, sekretow, watkow pobocznych, minigierek itp. Mile rozczarowanie, a tym samym niemaly problem, z ktorym borykam sie juz od dawna. Grajac bez poradnika, podczas pierwszego podejscia nie sposob odkryc chocby 50% tego, co gra w rzeczywistosci ma do zaoferowania. Na drugie podejscie z kolei, ciezko znalezc czas. Po raz kolejny nabralem wody w usta, nie decydujac sie zawczasu na zakup oficjalnego guidebook'a. I po raz ostatni. Chyba lepiej bedzie wykladac kolejne pieniadze i za kare grac w jRPG'i dwa razy rzadziej, niz przechodzic je jak popadnie.
Drugi [i ostatni] problem z Final Fantasy IV wiaze sie z poziomem trudnosci. Wierzcie lub nie, to jest czysty hardcore. System czarow i umiejetnosci znam na wylot. Turowe zasady prowadzenia pojedynkow rowniez. Wiem jak rozwijac postacie, wiem, w co je ubrac. Reguly charakterystyczne dla serii znam od lat. Mimo obycia niejednokrotnie zablokowalem sie na bossie i przyznam szczerze, ze gdyby nie wyjatkowe samozaparcie, a rowniez czeste zagladanie na gamefaqs, dalbym sobie spokoj po kilkunastu godzinach. Do tej pory nie mam pojecia, jak udalo mi sie przebrnac przez koncowke. 3 godziny naprawde ciezkich pojedynkow, plus final boss. Jedna porazka i zaczynasz od ostatniego save'a. Takich sytuacji mialem mnostwo. Klnalem jak szewc, a w niektorych momentach zbieralo mi sie na placz. Satysfakcja z ukonczenia jest, lecz nadmienie, ze do licznika ugranych godzin nalezaloby dodac jeszcze pietnascie, bo tyle na oko czasu poswiecilem na powtarzanie trudniejszych przepraw. Stary wyga ma z remake "Czworki" przewalone. A nowicjusz? Nowicjusz niech sie strzeze.
Lubie dyskutowac o skrajnosciach, stad wzmianka o wyzylowanym poziomie trudnosci. Na szczescie CPU traktuje nas fair i, trzymajac sie pewnych zasad, tj. maksymalne dopakowanie druzyny, pelne skupienie oraz roztropnosc, mozna sie przez gre przebic. Mala porada czlowieka po przejsciach - nie grajcie na sile gdy zechce sie siku. Najpierw siku. He he. Nie tylko wielu ciezkich chwil nie zapomne temu Finalowi. Uklon w strone wspanialych postaci: dzieciecej pary rezolutnych magow - Parom i Poloma, chlodnego i zdystansowanego Kaina, a takze pyskatego Ninja - Edge'a. Szczeniakiem juz nie jestem, a ciagle przylapuje sie na fascynacji bajkowymi bohaterami. Dar wiecznej mlodosci. Swoja droga, Final Fantasy IV dziala jak jakis uzdrawiajacy eliksir. Wybija sie ponad wiekszosc dzisiejszych jRPG'ow, zwlaszcza tych ze swojej rodziny. Ta gre nalezy traktowac jako uklon w strone starszych graczy, ktorym ostatnimi laty brakuje tego "Fantasy". Cholernie dobra pozycja z dusza. Final in the Shell.
Moje skromne zbiory wzbogacil klasyk komiksu superhero, poswiecony malo popularnemu u nas Green Arrow. Miniseria jest pozycja zupelnie wyjatkowa, zarowno w odniesieniu do postaci superbohatera, jak i w rozumieniu artystycznym. Mike Grell, tutaj scenarzysta i rysownik w jednym, trylogia "The Longbow Hunters" opowiedzial po swojemu pewna historie, odbierajac lucznikowi dotychczasowy, typowo superbohaterski pierwiastek. Przedstawil Oliviera Queen'a jako czlowieka z krwi i kosci, ktory od czasu do czasu wskakuje w przebranie, by w poszukiwaniu sprawiedliwosci wyruszyc na miejskie lowy. W zaledwie trzech zeszytach Grell z zaskakujaca finezja odpowiedzial na pytania, ktore od razu pojawiaja sie w glowie czytelnika niezaznajomionego z Green Arrow. Ponadto scenariusz zostal rozpisany w taki sposob, by cala ta transformacja w sposob naturalny wizala sie ze zmianami w sposobie myslenia, bedacego po czterdziestce Olivera. Czytajac pierwsza czesc, nie moglem oprzec sie wrazeniu, ze fabula rozlezie sie na boki. Jak na takie malenstwo, poruszono ogromna wrecz ilosc watkow. Ku mojemu zaskoczeniu, wszystkie zostaly zakonczone i to bez nienaturalnych przeskokow w skrypcie. Na poczatku nie wiadomo nic, a na samym koncu wiadomo wszystko.
Seria wydana jako prestige format. Ze sztywnymi okladkami i dobrej jakosci, sliskim papierem. Grzechem byloby wypuszczac taki material "na miekko". Limitowana edycja jest odpowiedniejsza chocby z uwagi na warstwe graficzna, ktora w "The Longbow Hunters" stanowi polaczenie znakomitego szkicu Grell'a z kolorami nakladanymi za pomoca akwareli [kredek?, flamastrow?, pasty BHP???]. Czesc kadrow, np. sceny retrospekcji badz mocno emocjonalnych sentencji, przedstawiono w formie szkicow bez dodatku tuszu i z minimalna dawka koloru. Wizualnie "The Longbow Hunters" wydaje sie bardzo naturalny. Jesli mialbym wybrac moje ulubione plansze, byloby ich moze z dziesiec mniej niz rzeczona seria liczy sobie stron. Przyznam, ze napatrzec sie nie moglem nie tylko ze wzgledu na sam wyglad, ale rowniez blyskotliwe kadrowanie. Jednak najwspanialszym "elementem" komiksu jest chyba postac skosnookiej Shado, wykonujacej w opowiesci specjalne zlecenie dla Yakuzy. Shado, podobnie jak Oliver dzierzy luk. Reprezentuje, co prawda, zupelnie inna szkole, lecz w zadnym wypadku nie ustepuje mu umiejetnosciami. Ma niesamowita urode, nie okazuje zadnych emocji, a w przerwach miedzy zabijaniem wyglada tak, jakby cos chodzilo jej po glowie. Zakochalem sie.
Seria wydana jako prestige format. Ze sztywnymi okladkami i dobrej jakosci, sliskim papierem. Grzechem byloby wypuszczac taki material "na miekko". Limitowana edycja jest odpowiedniejsza chocby z uwagi na warstwe graficzna, ktora w "The Longbow Hunters" stanowi polaczenie znakomitego szkicu Grell'a z kolorami nakladanymi za pomoca akwareli [kredek?, flamastrow?, pasty BHP???]. Czesc kadrow, np. sceny retrospekcji badz mocno emocjonalnych sentencji, przedstawiono w formie szkicow bez dodatku tuszu i z minimalna dawka koloru. Wizualnie "The Longbow Hunters" wydaje sie bardzo naturalny. Jesli mialbym wybrac moje ulubione plansze, byloby ich moze z dziesiec mniej niz rzeczona seria liczy sobie stron. Przyznam, ze napatrzec sie nie moglem nie tylko ze wzgledu na sam wyglad, ale rowniez blyskotliwe kadrowanie. Jednak najwspanialszym "elementem" komiksu jest chyba postac skosnookiej Shado, wykonujacej w opowiesci specjalne zlecenie dla Yakuzy. Shado, podobnie jak Oliver dzierzy luk. Reprezentuje, co prawda, zupelnie inna szkole, lecz w zadnym wypadku nie ustepuje mu umiejetnosciami. Ma niesamowita urode, nie okazuje zadnych emocji, a w przerwach miedzy zabijaniem wyglada tak, jakby cos chodzilo jej po glowie. Zakochalem sie.
Nowy krazek w skromnych zbiorach i zarazem dobra okazja, by porozmawiac o Neuronium. Neuronium, niegdys dwuosobowy projekt, obecnie skrywa pod swoja nazwa tylko jedna persone. Chodzi o Michela Huygen'a, ktory niewatpliwie nalezy do prestizowego grona najwazniejszych muzykow sentyzatorowych. Tworczosc tego pana bardzo przypomina te Vangelisa czy Klausa Schulze. Koledzy po fachu - doslownie i w przenosni. Neuronium posiada imponujacy dorobek w postaci blisko czterdziestu longplay'ow. Godne podziwu, ze na starosc nie zwalnia tempa. W samym 2010 roku, spod wlasnego labela Neuronium Records wypuscil trzy kompilacje. Michel raczej niechetnie udostepnia swoje nagrania, lecz co nieco mozna odsluchac wchodzac na oficjalny kanal YT lub strone labela. Atmosfere, jaka Neuronium roztacza za posrednictwem swojej muzyki, najdokladniej opisuje ponizszy klip z live act'em nagranym do spolki z Vangelisem w londynskin studiu Nemo.
Caldea Music zajmuje szczegolne miejsce w moim sercu. Wlasnie dzieki temu albumowi poznalem Neuronium. Z tego tez albumu pochodzi jedno z najwspanialszych osiagniec dokonanych za pomoca sentyzatorow analogowych - utwor Neptuno & Omisbo, ktory z checia bym zaprezentowal, ale nie moge [chyba, ze dostane zgode Michel'a, na co nie ma co liczyc]. Caldea Music, jak wiekszosc ambientow, liczy sie jako calosc. Album podzielono na szesc czesci, z czego ostatnia stanowi mix poprzednich. Krazek zawdziecza swa nazwe centrum odnowy biologicznej Caldea, znajdujecmu sie w Andorze. Powstal na zlecenie wlascicieli. Nawet poligrafia wydania bezposrednio nawiazuje do architektury osrodka. Kompleks jest bardzo nowoczesny i futurystyczny. Polecam poprzegladac zdjecia w galerii. Generalnie nie interesuje mnie SPA, ale z checia spedzilbym jeden dzien w Caldea, pod warunkiem, ze z glosnikow plynelaby muzyka z albumu o tym samym tytule.
Caldea Music zajmuje szczegolne miejsce w moim sercu. Wlasnie dzieki temu albumowi poznalem Neuronium. Z tego tez albumu pochodzi jedno z najwspanialszych osiagniec dokonanych za pomoca sentyzatorow analogowych - utwor Neptuno & Omisbo, ktory z checia bym zaprezentowal, ale nie moge [chyba, ze dostane zgode Michel'a, na co nie ma co liczyc]. Caldea Music, jak wiekszosc ambientow, liczy sie jako calosc. Album podzielono na szesc czesci, z czego ostatnia stanowi mix poprzednich. Krazek zawdziecza swa nazwe centrum odnowy biologicznej Caldea, znajdujecmu sie w Andorze. Powstal na zlecenie wlascicieli. Nawet poligrafia wydania bezposrednio nawiazuje do architektury osrodka. Kompleks jest bardzo nowoczesny i futurystyczny. Polecam poprzegladac zdjecia w galerii. Generalnie nie interesuje mnie SPA, ale z checia spedzilbym jeden dzien w Caldea, pod warunkiem, ze z glosnikow plynelaby muzyka z albumu o tym samym tytule.
Hellsing to najnowsza pozycja w moich skromnych zbiorach. Zainwestowalem w nia z kilku wzgledow. Czesciowo poprzez sentyment do niezlej mangi, czesciowo z powodu dobrych wspomnien zwiazanych z samym anime, notabene emitowanym kiedys w Polsce. Do zakupu ostatecznie przekonala mnie promocyjna cena nizsza od sugerowanej o cale 60%. Box wydany przez Vision / Anime Gate zawiera wszystkie 13 odcinkow serii [tej pierwszej, w produkcji wciaz znajduje sie osobna - Hellsing Ultimate] wraz z dodatkami. Jak sie okazalo, bardzo skromnymi. Niewiele warte swistki z materialem edukacyjnym, do niczego nie potrzebne, ale mile dla oka pocztowki i... to by bylo na tyle. Na plytach jeszcze skromniej. W dodatkach przewazaja trailery i opisy innych filmow z oferty dystrybutora. Do poczytania o Hellsing jest doslownie na piec minut. Malo tego, nie ma tam nic, czego nie dowiedzielismy sie z filmu.
Po seansie mam mieszane odczucia, z przewaga tych negatywnych. Moze jestem juz za stary, by przyklaskiwac slabo zrealizowanym pomyslom i malo wiarygodnym postaciom. W Hellsing opowiedziano o tytulowej tajnej organizacji, zmagajacej sie z narastajaca liczebnoscia wampirow. Miejsce akcji - Londyn, czasy wspolczesne. Jednym z filarow ludzkiej organizacji jest tajemniczy wampir Alucard [to ta postac w kapeluszu], do ktorego juz w pierwszym odcinku dolacza mloda policjantka. Mamy wiec dwojke glownych bohaterow, ktorzy wspolnie pracuja nad rozwiazaniem zagadki masowej "produkcji", ulepszonych droga biocybernetyki, krwiopijcow. Rekrutka Victoria wspomaga oddzial bojowy Hellsing rusznica przeciwpancerna, swieci tylkiem, a takze, z odcinka na odcinek coraz bardziej pograza sie w bezkresie bzdurnych dylematow moralnych. Pozostali bohaterowie, z przywodca organizacji, niejaka Integra, na czele, przescigaja sie w nadmiernej egzaltacji. Jedynie Alucard i, przerysowany z Alberta Wayne'ow i jemu podobnych, lokaj Walter trzymaja fason.
Fabula pedzi jak szalona, poruszajac dziesiatki watkow, ktore nie maja zadnego znaczenia. Tak krotki serial nie jest najlepszym srodkiem do ukazania zlozonej opowiesci. Nalezaloby skoncentrowac sie na jej samej, badz osobno na tozsamosci bohaterow. To co obejrzalem, wygladalo na krotka zapowiedz dwustuodcinkowego anime. OVA z poszatkowana trescia, sugerujace, ze ciag dalszy poznamy w kolejnych epizodach, ktore nigdy nie mialy powstac. Zatem ogladanie bylo srednio przyjemne, a juz na pewno nie wciagajace. Natomiast musze przyznac, ze Hellsing broni sie swietna, choc zupelnie nie pasujaca do wampiryczno-detektywistycznych klimatow muzyka. Jako uwazny sluchacz, w jednym z utworow wychwycilem zsamplowany ryk Godzilli. OST kupilbym bez wahania, oczywiscie za poldarmo. Czy cos jeszcze? Momentami kolorystyka, atmosfera i postac Alucarda, ale to zdecydowanie za malo, by o Hellsing wypowiadac sie w superlatywach. Niemniej, z uwagi na atrakcyjna cene, a takze estetyczne wydanie, jestem zadowolony z zakupu.
Po seansie mam mieszane odczucia, z przewaga tych negatywnych. Moze jestem juz za stary, by przyklaskiwac slabo zrealizowanym pomyslom i malo wiarygodnym postaciom. W Hellsing opowiedziano o tytulowej tajnej organizacji, zmagajacej sie z narastajaca liczebnoscia wampirow. Miejsce akcji - Londyn, czasy wspolczesne. Jednym z filarow ludzkiej organizacji jest tajemniczy wampir Alucard [to ta postac w kapeluszu], do ktorego juz w pierwszym odcinku dolacza mloda policjantka. Mamy wiec dwojke glownych bohaterow, ktorzy wspolnie pracuja nad rozwiazaniem zagadki masowej "produkcji", ulepszonych droga biocybernetyki, krwiopijcow. Rekrutka Victoria wspomaga oddzial bojowy Hellsing rusznica przeciwpancerna, swieci tylkiem, a takze, z odcinka na odcinek coraz bardziej pograza sie w bezkresie bzdurnych dylematow moralnych. Pozostali bohaterowie, z przywodca organizacji, niejaka Integra, na czele, przescigaja sie w nadmiernej egzaltacji. Jedynie Alucard i, przerysowany z Alberta Wayne'ow i jemu podobnych, lokaj Walter trzymaja fason.
Fabula pedzi jak szalona, poruszajac dziesiatki watkow, ktore nie maja zadnego znaczenia. Tak krotki serial nie jest najlepszym srodkiem do ukazania zlozonej opowiesci. Nalezaloby skoncentrowac sie na jej samej, badz osobno na tozsamosci bohaterow. To co obejrzalem, wygladalo na krotka zapowiedz dwustuodcinkowego anime. OVA z poszatkowana trescia, sugerujace, ze ciag dalszy poznamy w kolejnych epizodach, ktore nigdy nie mialy powstac. Zatem ogladanie bylo srednio przyjemne, a juz na pewno nie wciagajace. Natomiast musze przyznac, ze Hellsing broni sie swietna, choc zupelnie nie pasujaca do wampiryczno-detektywistycznych klimatow muzyka. Jako uwazny sluchacz, w jednym z utworow wychwycilem zsamplowany ryk Godzilli. OST kupilbym bez wahania, oczywiscie za poldarmo. Czy cos jeszcze? Momentami kolorystyka, atmosfera i postac Alucarda, ale to zdecydowanie za malo, by o Hellsing wypowiadac sie w superlatywach. Niemniej, z uwagi na atrakcyjna cene, a takze estetyczne wydanie, jestem zadowolony z zakupu.
Kalendarz
10 | 2024/11 | 12 |
S | M | T | W | T | F | S |
---|---|---|---|---|---|---|
1 | 2 | |||||
3 | 4 | 5 | 6 | 7 | 8 | 9 |
10 | 11 | 12 | 13 | 14 | 15 | 16 |
17 | 18 | 19 | 20 | 21 | 22 | 23 |
24 | 25 | 26 | 27 | 28 | 29 | 30 |
Kategorie
Nekrolog
Komentarze
[06/27 Mloda]
[03/14 BZY]
[03/14 w_m]
[11/24 BZY]
[11/24 Morden]
Najnowsze
(10/03)
(09/01)
(08/31)
(08/14)
(07/04)
Trackback
Profile
性別:
非公開
Słaba wyszukiwarka
Najstarsze
(11/01)
(11/01)
(11/11)
(11/11)
(11/30)
Rzucono shurikenów
Analiza